Najpoważniejszy i najłatwiejszy do zauważenia problem stojący przed Chińczykami to fakt, iż Tajwan jest wyspą. Położoną ponad sto kilometrów od chińskiego wybrzeża i zamieszkaną przez niemal 24 miliony w większości wrogich ludzi, mogących być prawie pewnymi wsparcia największej potęgi morskiej globu.
Podbój Tajwanu oznaczałby konieczność zorganizowania i przeprowadzenia największej operacji desantowej w historii, która byłaby szalenie trudna i ryzykowna. Czegoś takiego nie da się zarządzić z dnia na dzień ani tym bardziej ukryć. Wizje wybuchu wojny i inwazji w reakcji na przylot ważnego amerykańskiego polityka można wsadzić między bajki.
Spekulacje na temat możliwej wojny w Azji stały się intensywne za sprawą wizyty na Tajwanie Nancy Pelosi, przewodniczącej Izby Reprezentantów USA. Przyleciała nań we wtorek i wyleciała już w środę po spotkaniach z najważniejszymi tajwańskimi politykami. Chiny uznają wyspę za "zbuntowaną prowincję" i wszelkie przejawy traktowania jej jako normalnego niepodległego państwa za akt wrogi. Wizyta wysokiego rangą amerykańskiego polityka to z perspektywy Pekinu policzek i nieprzyjazne, destabilizujące posunięcie. Tak też była określana w oficjalnych komunikatach MSZ. Padały groźby "poważnych konsekwencji", że "Armia Ludowo-Wyzwoleńcza (formalna nazwa sił zbrojnych Chin - red.) nigdy nie będzie patrzeć na coś takiego biernie", a Chiny "podejmą zdecydowane i silne kroki". Pracownicy chińskiej propagandy wręcz nawoływali do zestrzelenia samolotu z Pelosi na pokładzie.
Groźbom towarzyszyły ruchy chińskiego wojska, które demonstracyjnie wysłało pojazdy opancerzone piechoty morskiej na plaże położone najbliżej niewielkich wysepek kontrolowanych przez Tajwan. Do tego pojawiły się w sieci nagrania koncentracji i przemieszczania pojazdów wojskowych w Fuzhou, dużym mieście położonym najbliżej północnego krańca tajwańskich wybrzeży. Czy miały one cokolwiek wspólnego z wizytą Pelosi, nie wiadomo. W sieci jednak wrzało od spekulacji. Dodatkowo Chińczycy wysłali swoje samoloty na "loty treningowe", ale tak naprawdę demonstracyjne w pobliże Tajwanu. Nie jest to samo w sobie niczym nadzwyczajnym, ale w zaognionej sytuacji miało inny wymiar.
Pomimo całego tego wzmożenia Pelosi przyleciała i poleciała, a żaden strzał nie padł. Chińczycy zdążyli jeszcze ogłosić zamiar przeprowadzenia szeroko zakrojonych ćwiczeń, w ramach których sześć stref wokół Tajwanu stanie się niebezpiecznych dla ruchu lotniczego oraz morskiego. Może to oznaczać trening z użyciem ostrej amunicji, która będzie spadać do morza we wskazanych rejonach. Praktycznie otaczających Tajwan, co ewidentnie jest demonstracją. Pelosi już jednak poleciała, więc chińskie strzelania mogą być czymś w rodzaju wygrażania pięścią za samolotem, który już schował się za horyzontem.
Cała ta sytuacja może zostać odebrana jako porażka wizerunkowa Chin, które dużo groziły, ale niewiele zrobiły. Realnie Chińczycy niewiele mogli bez narażania się na poważny kryzys.
W teorii Chiny mają ogromną przewagę militarną nad Tajwanem. Na papierze chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza liczy dwa miliony ludzi, dziesiątki tysięcy czołgów i transporterów opancerzonych, ponad trzy tysiące samolotów, ponad pół tysiąca okrętów i tysiące różnego rodzaju rakiet zdolnych sięgnąć Tajwanu. Z drugiej strony skromne Siły Zbrojne Republiki Chin (Tajwan formalnie nazywa się Republiką Chińską) liczące mniej niż 200 tysięcy ludzi, kilka tysięcy w większości przestarzałych czołgów i transporterów opancerzonych, do tego nieco ponad 300 samolotów bojowych i kilkadziesiąt okrętów, w większości starych i z amerykańskiego demobilu. Teoretycznie Chińczycy mogliby bez problemu pobić Tajwańczyków.
Są jednak dwa podstawowe problemy. Pierwszy to USA i ich deklarowana gotowość do przyjścia Tajwanowi z pomocą w wypadku chińskiej agresji. Formalnie Waszyngton i Tajpej nie są związane żadnym traktatem obronnym. Nie utrzymują nawet normalnych relacji dyplomatycznych, bo te Amerykanie zerwali w 1979 roku, aby móc je nawiązać z Chinami komunistycznymi. Obowiązujące obecnie porozumienia nie gwarantują, że USA przyjdą z pomocą. Jednak retoryka Waszyngtonu w ostatnich latach wskazuje, iż taki jest zamiar. Amerykanie nie mają jednak swoich baz na Tajwanie. Żołnierze USA pojawiają się na nim jedynie półoficjalnie na ćwiczenia. Wsparcia wyspie udzielałaby głównie flota i lotnictwo, które można uznać za najlepsze na świecie. Na pewno stanowiłyby bardzo poważnego przeciwnika dla Chińczyków, istotnie skomplikowało im plany i utrudniły potencjalną inwazję.
Drugi podstawowy problem to wspomniany już na wstępie oczywisty fakt bycia Tajwanu wyspą. Operacje desantowe są uznawane za najtrudniejsze albo za jedne z najtrudniejszych operacji wojskowych. Pokonanie liczącej ponad sto kilometrów Cieśniny Tajwańskiej, skuteczne wysadzenie desantu i późniejsze jego zaopatrzenie oraz wzmocnienie w celu pokonania oporu na całej wyspie byłoby ogromnym wyzwaniem. Jedyną operacją w historii o podobnej skali było lądowanie aliantów w Normandii w 1944 roku. A tam przeciwnik praktycznie nie dysponował już zdolnościami do prowadzenia walki na morzu i w powietrzu, czekał jedynie biernie na atak. Bitwa o Tajwan byłaby natomiast bitwą głównie powietrzno-morską, o nigdy niewidzianej skali skomplikowania. Jakość, czyli przewaga technologiczna i wyszkolenie, miałyby szczególne znaczenie, co premiuje Amerykanów.
Skala wyzwania, którym byłaby inwazja na Tajwan, oznacza też, że Chińczycy musieliby przeprowadzić szeroko zakrojone przygotowania. Nie da się po kryjomu przemieścić kilkuset tysięcy żołnierzy z baz do portów, załadować na okręty i zmobilizowane statki. Do tego stworzyć ogromne składy logistyczne, niezbędne do zaopatrywania walczących oddziałów. Nie da się też postawić w stan najwyższej gotowości i wyprowadzić z baz całej floty. Wszystko to byłoby świetnie widoczne. Tak samo jak przygotowania Rosjan do inwazji na Ukrainę, które zajęły niemal rok i były szczegółowo relacjonowane, a i tak potem okazały się dramatycznie nieadekwatne. Niespodziewana inwazja na Tajwan to mrzonka. Konieczne przygotowania byłoby widoczne i generujące podobny kryzys, z jakim mieliśmy do czynienia przed początkiem inwazji na Ukrainę. Amerykanie i ich regionalni sojusznicy, zwłaszcza Australia i Japonia, nie pozostaliby bierni.
Dyskusja wśród ekspertów o tym, czy Chiny są w ogóle w stanie przeprowadzić operację tej skali, jest nieustająca. Większość zgadza się jednak, że na razie nie. Podobne stanowisko prezentuje oficjalnie wojsko USA. Gdy admirał Philip Dawidson ustępował w 2021 roku ze stanowiska dowódcy sił USA w rejonie Indo-Pacyfiku, prognozował, iż Chiny mogą mieć potencjał do zaatakowania Tajwanu za sześć lat. Jego następca admirał John Aquilino stwierdził, że będzie to szybciej, ale nie podawał konkretnych dat. Na ich słowa należy jednak patrzeć przez pryzmat tego, że amerykańscy wojskowi mają długą tradycję wyolbrzymiania zagrożenia ze strony rywali (świadomie lub nie), aby nakłonić Kongres do przyznania większych funduszy na siły zbrojne. Wystarczy zobaczyć, co się dzieje z siłami zbrojnymi Rosji w Ukrainie, które również w ocenie Pentagonu miały być zmodernizowane i bardzo groźne. Chińskie wojsko do niedawna traktowano jako stojące na niższym poziomie jakościowym niż rosyjskie, choć szybko nadrabiające zapóźnienie.
Oczywiście pełnoskalowa inwazja na Tajwan to tylko jeden ze scenariuszy. Ten najbardziej ryzykowny dla Chin. W grę wchodzą inne, które prowadziłyby do wywarcia silnej presji na Tajpej i Waszyngton i mogłyby przemodelować układ sił w regionie, podważając wiarygodność USA. Sprowadzają się do dwóch podstawowych opcji: ataku na kilka niewielkich wysepek tuż przy chińskim wybrzeżu, kontrolowanych od lat 40. przez władze na Tajwanie, albo do próby blokady morskiej i powietrznej całej wyspy.
Opcja pierwsza jest teoretycznie rodząca najmniejsze ryzyko eskalacji. Tajwańczycy kontrolują dwa niewielkie archipelagi o nazwach Kinmen i Matsu, które są miejscami odległe od chińskich plaż o kilka kilometrów. W latach 40. i 50. toczono o nie walki, ale siły tajwańskie zdołały odeprzeć ponawiane chińskie ataki. W kolejnych dekadach komuniści zaprzestali prób. Głównym problemem dla nich był wówczas brak floty i lotnictwa z prawdziwego zdarzenia, co uniemożliwiało odcięcie garnizonów wysepek od wsparcia. Dzisiaj to już nie jest problemem, więc w przypadku konfliktu są one w praktyce skazane na łaskę Chińczyków. Tajwańska doktryna nie zakłada obrony ich za wszelką cenę - koncentruje się raczej na stoczeniu bitwy powietrzno-morskiej nad Cieśniną Tajwańską. Teoretycznie Pekin mógłby więc niewielkim wysiłkiem zająć te kilka niewielkich wysepek, ogłosić wielkie zwycięstwo i raczej nie narazić się na totalny konflikt z USA.
Opcja druga, czyli blokada morska i powietrzna Tajwanu, byłaby już czymś znacznie poważniejszym. Po pierwsze byłaby to operacja znacznie trudniejsza z punktu widzenia wojskowego, choć główne tajwańskie miasta i porty znajdują się na zachodnim wybrzeżu, bliższym Chin. Trudno sobie jednak wyobrazić scenariusz, w którym jakieś próby blokowania ruchu statków i samolotów nie doprowadziłyby do wybuchu walk. Zwłaszcza że Amerykanie są bardzo przywiązani do koncepcji swobody ruchu na morzach, bo jest to jeden z filarów ich globalnej mocarstwowej pozycji. Pekin mógłby zdecydować się też na bombardowanie Tajwanu przy pomocy lotnictwa i rakiet - starać się niszczyć wojsko i infrastrukturę, a jednocześnie próbować uniknąć wciągnięcia USA w bezpośredni konflikt.
Scenariuszy takich ograniczonych wojen można wymyślić wiele, jednak co do zasady każdy niesie poważne ryzyko eskalacji do konfliktu z USA. Każdy niesie też ryzyko poważnych skutków gospodarczych. Jakikolwiek otwarty konflikt na linii Chiny-Tajwan wstrząsnąłby globalną gospodarką. Byłby to wstrząsy katastrofalne dla Tajwanu i Zachodu, ale też dla samych Chin, które są bardzo zależne od handlu z całym światem. Potencjalne koszty dla Pekinu byłyby ogromne. Jakie byłyby natomiast zyski z blokady czy bombardowania Tajwanu? Patrząc na historię, raczej by to nie skłoniło Tajwańczyków do uległości, wręcz przeciwnie.
Zawsze istnieje jednak ryzyko, że chińskie przywództwo popełni taki błąd, jaki dopiero co popełniło rosyjskie. Nierealnie oceni rzeczywistość, przeceni swoje siły, zlekceważy przeciwnika i podejmie decyzje mające katastrofalne skutki dla wszystkich.