"Straszenie diabłem" i "szamańskie cyrki" Pawła M. Ks. Kobyliński: Zięba wiedział i był przez lata hołubiony

- Trwające przez dziesięciolecia milczenie dominikanów pozwoliło na to, aby charyzmatyczny zakonnik krzywdził kolejne osoby - mówi w rozmowie z Gazeta.pl ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk z UKSW. Duchowny podkreśla, że o. Paweł M. mógł skrzywdzić setki członków swojej "sekty". - Problem dorosłych ofiar w Kościele to kolejna puszka Pandory. Ona może się okazać jeszcze bardziej przerażająca niż ta dotycząca ofiar pedofilii klerykalnej - mówi.

- Komisja wykonała dobrą robotę, ale szkoda, że dominikanie zabrali się za problem i ją powołali dopiero wówczas, gdy zostali przymuszeni działaniami prokuratury i mieli nóż na gardle - tak ustalenia komisji pod przewodnictwem Tomasza Terlikowskiego komentuje w Gazeta.pl ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk z UKSW. - Przez dziesiątki lat funkcjonowała w zakonie zmowa milczenia. Dominikanie doskonale wiedzieli, czego dopuszcza się ojciec Paweł. Ich trwające przez dziesięciolecia milczenie pozwoliło na to, aby charyzmatyczny zakonnik krzywdził kolejne osoby. Cała ta historia jest okropnym obrazem omerty w Kościele, tuszowania różnego rodzaju nadużyć - dodaje. 

Opublikowany w środę raport Komisji eksperckiej dotyczącej działalności Pawła M. (całość tutaj) nie pozostawia wątpliwości, że zwierzchnicy nie zareagowali odpowiednio na doniesienia o przestępstwach dominikanina. Autorzy raportu zwracają uwagę, że już na początku pracy duszpasterskiej M. "można było zaobserwować niepokojące zjawiska związane z jego nieprawidłową osobowością, a także zdumiewającymi przejawami religijności". 

"Wmawianie ludziom opętania, straszenie diabłem. Praktykował to już w Poznaniu"

"Pod wpływem praktyk religijnych o charakterze charyzmatycznym stopniowo ujawniały się w działalności i osobowości Pawła M. rysy coraz bardziej niepokojące. Ze strony zakonu dominikańskiego nie było na to odpowiedniej reakcji. Skutki okazały się dramatyczne. Zakonnik dopuścił się ogromnych krzywd względem wielu osób, z którymi zetknął się w pracy duszpasterskiej" - czytamy w streszczeniu raportu. Komisja stwierdziła wprost, że prowadzona przez M. w latach 1996-2000 Wspólnota św. Dominika była oparta na "mechanizmie psychomanipulacji". 

Prymas o raporcie Terlikowskiego: Kościół musi stawać po stronie pokrzywdzonych Prymas o raporcie Terlikowskiego: Kościół musi stawać po stronie pokrzywdzonych

Mówi ksiądz Kobyliński: - O. Paweł jest prawdziwym guru charyzmatyków, jednym z liderów Odnowy w Duchu Świętym. Te wszystkie szkodliwe, szamańskie cyrki - wmawianie ludziom opętania, straszenie diabłem, wypędzanie złych duchów, trans, spoczynki w duchu, hipnozę - praktykował już w Poznaniu. W trakcie dzisiejszej prezentacji raportu wyszło na jaw, że biskupi poznańscy mieli świadectwa ofiar już w latach 90. Wiedziały o tym nie tylko władze zakonne, ale też władze archidiecezji poznańskiej, którą rządził wówczas arcybiskup Juliusz Paetz, a później archidiecezji wrocławskiej, którą kierował kardynał Henryk Gulbinowicz.

Etyk i filozof podkreśla, że "jest cała armia ludzi, których ten zakonnik skrzywdził psychicznie".

"Setkom, a może tysiącom osób wmawiał opętania"

Setkom, a może tysiącom osób wmawiał jakąś fałszywą wolę bożą, opętania, stosował wobec nich szamańskie praktyki. Ofiar mogą być tysiące i problem polega na tym, że skrzywdzeni mogą nie wiedzieć, że są ofiarami. Istotą sekt jest to, że ich członkowie subiektywnie czują się szczęśliwi, ale obiektywnie są ofiarami psychomanipulacji. Podobnie było w wielkiej sekcie ojca Pawła. Większość jej członków pewnie do dzisiaj jest szczęśliwa i wierzy w niewinność swojego guru. Wiele osób, które miały emocjonalny związek z o. Pawłem, nie ma świadomości, że zostały skrzywdzone. Prędzej powiedzą, że skrzywdzono ojca Pawła. Czeka nas wiele długich lat, zanim poznamy realną liczbę ofiar tego dominikanina

- mówi. 

Na "skrajnie nieadekwatnej reakcji" - jak nazwano w raporcie postawę przełożonych wobec M. - według komisji zaważyła m.in. osobista relacja z o. Maciejem Ziębą, prowincjałem dominikanów w latach 1998-2006. Nieżyjący już o. Zięba o działalności Pawła M. był informowany od 1998 roku. "Zaniepokojeni członkowie rodzin oraz znajomi członków duszpasterstwa we Wrocławiu wskazywali na występowanie w grupie prowadzonej przez Pawła M. mentalności sekciarskiej. Powierzone duszpasterskiej opiece zakonnika osoby coraz bardziej ograniczały kontakty z rodzinami oraz z przyjaciółmi spoza Wspólnoty" - czytamy. Zięba był też informowany o aktach przemocy fizycznej i psychicznej, do których dochodziło podczas wielogodzinnych modlitw z wiernymi. Prowincjał dominikanów był bierny wobec wszelkich sygnałów do 2000 roku, kiedy to o. Marcin Mogielski przekazał mu świadectwa członków wspólnoty. Wiosną 2000 roku o. Zięba dowiedział się m.in. o wykorzystaniu seksualnym czterech kobiet, a także wielokrotnym zgwałceniu jednej z nich. Nawet wtedy prowincjał dominikanów nie zlecił postępowania kanonicznego i nie powiadomił o sprawie prokuratury. 

"Pawła M. spotkały jedynie ze strony o. Macieja Zięby OP 'kary' o charakterze pokutnym: zakaz sprawowania sakramentów, kilkutygodniowy pobyt w klasztorze kamedułów na Bielanach w Krakowie oraz roczna praca w hospicjum w Lublinie" - czytamy w raporcie.  

Wrocław. Dominikanie przepraszają za historię sprzed lat. Mówią o 'sekcie' Opublikowano raport komisji ws. molestowania u dominikanów

"O. Zięba był hołubiony. To nam pokazuje zakłamanie, w którym żyjemy"

- O. Maciej Zięba o tym wiedział. Co więcej, był w bardzo bliskiej relacji z ojcem Pawłem. Był nawet jego spowiednikiem. Ale tutaj trzeba wspomnieć także o winie dziennikarzy. O. Zięba był przez lata hołubiony w telewizji i gazetach. Dziennikarze wiedzieli, że cierpi na chorobę alkoholową, że jest despotą i niszczy w zakonie wielu uczciwych ludzi. To była powszechna wiedza, a mimo tego do samego końca o. Maciej Zięba był na świeczniku. Nawet pogrzeb miał jak bohater, co dzisiaj powinno być wyrzutem sumienia dla elit w Polsce. To nam pokazuje głębokie zakłamanie i hipokryzję, w jakiej żyjemy - mówi ks. Kobyliński. - Zauważmy, że promotorem pracy doktorskiej Pawła M. był bardzo znany dominikanin. Przecież musiał mieć wiedzę o tym, kim jest jego doktorant, a i tak doprowadził do uzyskania przez niego stopnia doktora nauk teologicznych - zwraca uwagę filozof. Jak dodaje, ma nadzieję, że "raport spowoduje przebudzenie opinii publicznej, jeśli chodzi o tzw. bezbronnych dorosłych".

- Jest lepiej, jeśli chodzi o świadomość dotyczącą pedofilii klerykalnej. W przypadku dorosłych ofiar nadal mamy w Polsce mur i właściwie nikogo to nie interesuje. A ich jest w Kościele katolickim bardzo dużo. To najczęściej siostry zakonne, klerycy, młodzi księża czy członkowie duszpasterstw, grup modlitewnych, ruchów kościelnych. Bezbronni dorośli to na przykład klerycy i młodzi księża wykorzystywani przez arcybiskupa Juliusza Paetza. To kolejna puszka Pandory, która jest powoli otwierana. Od lat mówię, że ona może się okazać jeszcze bardziej przerażająca niż ta dotycząca ofiar pedofilii klerykalnej - mówi.

Więcej o: