Polak jest zawsze dumny z własnej niekompetencji i będzie jej bronił do ostatniej kropli krwi - pisze o mnie Juliusz Machulski ("Gazeta" z 7 lutego). Bardzo to ładne zdanie. Mam nadzieję, że pan Machulski będzie odtąd stale zabierał głos w sprawach dotyczących finansów publicznych, żeby potwierdzić jego prawdziwość.
Nie obchodzą mnie kwestie dotyczące ściśle kinematografii, bo to "nie mój cyrk". Gwoli przypomnienia: zabrałem głos w sprawach finansowania pewnych dziedzin przez państwo. Nie chodziło mi przy tym w ogóle o celowość dawania pieniędzy na filmy, lecz sposób, w jaki ma się to odbywać. Pisałem o tym, że finansowanie filmów za pomocą pozabudżetowych funduszy jest niesprawiedliwe i nieracjonalne, jeżeli brakuje pieniędzy w samym budżecie. Napisałem też, że nie rozumiem, co takiego odróżnia filmowców od innych przedstawicieli sfery budżetowej - nauczycieli, sędziów, policjantów, urzędników - którzy pozabudżetowych funduszy nie mają.
Jeszcze raz powtarzam - nie mam nic przeciwko finansowaniu filmów przez państwo, byleby to się odbywało z budżetu. Jeżeli w budżecie, jak pisze Juliusz Machulski, "panuje mizeria", to przez tę mizerię cierpi cała sfera budżetowa. Ale dla pana Machulskiego jest to argument za obejściem tej mizerii i finansowaniem pozabudżetowym. Rozumiem, że mizerię tę według niego muszą ścierpieć nauczyciele i policjanci, którzy nie mają swoich "instytutów" i muszą się zadowolić samym budżetem. Ale filmowcy to co innego. Mizeria jest dla nich wprost nie do zniesienia. Im się po prostu należy i już.
Jeżeli takie argumenty głoszą rolnicy czy górnicy, to kładę to na karb ich słabego wykształcenia i niewiedzy o mechanizmach rządzących państwem. Ale filmowcy? Ludzie bądź co bądź wykształceni? Wstyd!
A przecież przy podziale państwowych pieniędzy nie powinno być "równych i równiejszych". Jeśli filmowcy, to dlaczego nie nauczyciele? A co z policjantami? Z muzealnikami? Zresztą kultura dostała już swój pozabudżetowy odpis - przeznaczane jest na nią 5 proc. wpływów z od przychodów państwa z gier liczbowych. Dlaczego to właśnie kultura ma dostać następny strumień pieniędzy?
Zamiast odpowiedzi na te pytania doczekałem się jedynie połajanki. Używanie argumentów ad personam jest jednak przejawem polemicznej impotencji, więc nie odpłacę Juliuszowi Machulskiemu pięknym za nadobne. Będę za to do bólu merytoryczny.
Pan Machulski powołuje się na liczne przykłady państw Unii Europejskiej, które produkcję filmową finansują, oraz na unijne prawo, które chroni produkcję europejską. Proszę mi jednak pokazać przepis, który nakazuje czynić to za pomocą pozabudżetowego funduszu. Otóż takiego przepisu nie ma.
Nie znam rozwiązań węgierskich czy rumuńskich, o których pisze Juliusz Machulski. Wiem za to, jak w Polsce wygląda kwestia podziału pozabudżetowych pieniędzy w takich instytucjach jak Państwowy Fundusz Rehabilitacji i Ochrony Osób Niepełnosprawnych (finansowany przez pracodawców) albo Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (finansowany przez trucicieli środowiska). Obie instytucje wsławiły się wieloma aferami, są koszmarnie upolitycznione i w gruncie rzeczy niepotrzebne. Ale trwają, bo choć wielu kolejnych ministrów chce je zlikwidować (ostatnio Jerzy Hausner), to grupy interesów, które za nim stoją, są zbyt silne. W polskich warunkach każdy pozabudżetowy fundusz - czy to będzie PFRON, NFOŚiGW, czy Instytut Sztuki Filmowej - będzie taki sam. Prędzej czy później o obsadzie stanowisk będą decydować polityczne lub środowiskowe parytety, a o wydawaniu pieniędzy - układy. Dlaczego w instytucji filmowej akurat ma być inaczej, zwłaszcza że projekt ustawy daje dyrektorowi Instytutu wielką władzę?
Od końca lat 90. kolejnym ministrom finansów udaje się konsolidować budżet. Udało się także zlikwidować kilka pozabudżetowych funduszy. W zeszłym roku padły osławione środki specjalne, czyli zaskórniaki w dyspozycji poszczególnych ministrów. Ale pomysły pozabudżetowego finansowania odradzają się jak głowy hydry. Juliuszowi Machulskiemu wydaje się, że filmowcy są szczególną grupą, która zasługuje na finansowanie pozabudżetowe. Niestety, to samo przekonanie, nie wiedzieć czemu, podzielają np. nauczyciele. W Sejmie już leży projekt powołania Funduszu im. Komisji Edukacji Narodowej finansowanego z prywatyzacji. Lada chwila na ten sam pomysł wpadną lekarze itd. W ten sposób rozwalimy budżet, ale kogo to obchodzi? Moja chata z kraja...