Po 2007 i 2008 r. Polska odnotuje zbyt małe płatności z funduszy strukturalnych i spójnościowych z budżetu Unii na lata 2007-13 - alarmowała wczoraj "Rzeczpospolita". Samorządy, firmy, organizacje pozarządowe i inne instytucje dostaną w tym roku tylko 11,4 mld zł, czyli 4,7 proc. całej dostępnej puli - ujawnił dziennik, powołując się na wewnętrzne wyliczenia Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. I ostrzegł, że jeśli w najbliższym czasie nie przyspieszymy wydawania unijnych pieniędzy z nowego budżetu UE, to Komisja Europejska zacznie nas za dwa lata sprawdzać i może zabrać część pieniędzy.
Tymczasem resort rozwoju regionalnego stanowczo zaprzecza. - To nie są prawdziwe informacje! Pieniądze z UE nie utknęły - powiedziała "Gazecie" minister Elżbieta Bieńkowska. - Nasza prognoza mówi, że do końca 2010 r. wydamy 10,7 proc. dostępnej kwoty z unijnych funduszy. Tymczasem żeby uniknąć strat, wystarczy wydać 7 proc. - podkreśla minister. I dodaje: - Wydawanie unijnych pieniędzy jest jak wyciskanie cytryny. Na samym początku leci tylko parę kropel, ale w miarę jak ściskamy, zaczyna lecieć pełen strumień - tłumaczy obrazowo. - Tak to działa w każdym cyklu inwestycyjnym.
Bieńkowska zwraca też uwagę, że przytoczone w "Rz" porównanie wydatków Polski w latach 2007-13 do wydatków Hiszpanii w latach 2000-06 jest jak "porównywanie metrów z tonami".
Komisja Europejska nie widzi problemu: - Priorytetem dla Polski powinno być teraz wydanie pieniędzy z budżetu na lata 2000-06, bo na to jest czas tylko do końca roku - powiedziała "Gazecie" rzeczniczka Komisji Europejskiej Ewa Kałużyńska. - Jeśli chodzi o fundusze z budżetu 2007-13, to obowiązuje zasada N+3, co oznacza, że np. projekty z 2008 r. można będzie rozliczać jeszcze do 2011 r. Chodzi też o to, by tworzyć naprawdę dobre projekty, a nie tylko wydawać, wydawać, wydawać - dodaje Kałużyńska.
Niezależni eksperci potwierdzają informacje "Rz", że wydatki są małe. Ale zaraz dodają: I co z tego? - Przecież od samego początku planowano, że w pierwszych latach poziom płatności będzie niski - tłumaczy "Gazecie" Małgorzata Krzysztoszek, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Lewiatan". - W tzw. modelu makroekonomicznym HERMIN [na podstawie którego szacuje się korzyści z unijnych pieniędzy], założono, że w pierwszych latach wydamy ok. 1,95 mld euro, czyli mniej niż 1 proc. dostępnej kwoty. Na początku najważniejsze jest uruchomienie programów, a nie wypłacanie pieniędzy - mówi Krzysztoszek.
Jej zdaniem jeśli już trzeba się czymś martwić, to tym, że tak długo trzeba było czekać na uruchomienie tych części funduszy strukturalnych, które będą dotować przedsiębiorców. - Nie powiedziałabym, że wydawanie pieniędzy idzie nam jak po grudzie. Jak po grudzie idzie nam rozpoczynanie całego procesu - przekonuje Krzysztoszek.