- Kobiety nie zaniepokoiło to, że w piśmie nie było żadnej urzędowej pieczęci - mówi Anna Lewandowska z płockiej komendy policji. - Ani to, że list wysłany był z małej podwarszawskiej miejscowości. Czy choćby to, że jako numer kontaktowy oszuści podali zwykły numer telefonu komórkowego. Zadzwoniła, próbowała wyjaśnić, że nie składała zeznania podatkowego. Usłyszała, że najpierw musi podać swoje dane. Niby-urzędnikowi rzekomo właśnie zawiesił się komputer, rozmówca miał wszystko sprawdzić i oddzwonić do kobiety za 20 minut. Rzecz jasna już się nie odezwał.
Płocczanka poszła więc wyjaśnić sprawę do urzędu skarbowego. I dowiedziała się, że nie ma tam pracownika podpisanego pod dziwnym pismem. Więcej - urząd skarbowy takich pism w ogóle nie rozsyłał.
- Komuś najwyraźniej potrzebne były dane osobowe - komentują w sekcji dochodzeniowo-śledczej KMP. - Po co? Tu jest cały wachlarz możliwości. Może w taki sposób zadziałał ktoś, komu zlecono zebranie wielu danych do celów marketingowych, żeby wysyłać stosy ulotek i folderów? Ale równie dobrze oszust może chcieć się nimi posłużyć, by wyłudzić kredyt bankowy albo zawrzeć jakąś fikcyjną umowę, np. kupna-sprzedaży samochodu. Policjanci radzą: najlepiej w ogóle unikać urzędowych kontaktów przez telefon, a już szczególnie gdy wiąże się to z przekazywaniem informacji o sobie lub np. o koncie bankowym. I uważnie sprawdzać korespondencję, nadawcę, pieczęcie itp. O te podejrzane pytać u źródła.
Ofiara fałszywego urzędnika to niejedyna oszukana osoba, która niedawno zgłosiła się do płockiej komendy. Kobietę zatrudnioną w jednym ze sklepów pod Płockiem również naciągnięto w pomysłowy sposób. - Do sklepu zatelefonował mężczyzna, podał się za pracownika jednej z firm kolporterskich. Powiedział kobiecie, że popełniła błędy w kodach sprzedanych kart do telefonów komórkowych - opowiada Anna Lewandowska. - Ale on to na szczęście wyłapał i jest jeszcze czas, by nie poniosła wielkiej starty finansowej. Wystarczy tylko wprowadzić w terminalu kilka korygujących operacji. On oczywiście pomoże. Przestraszona pani posłusznie wykonywała wszystkie polecenia, ale zamiast uratować swoje rzekomo stracone pieniądze na konto "życzliwego" mężczyzny przelała 2 tys. kodów kart! - Tak jest zawsze: przestępca nie przychodzi wprost, jest głosem w telefonie - dodają w dochodzeniówce. - Jeśli w grę wchodzą spore pieniądze, to nie załatwia się podobnych spraw taką drogą. Ten pan powinien pojawić się osobiście, wylegitymować, pokazać uprawnienia do dostępu do terminalu. W przeciwnym razie należy wzmocnić czujność, by nie paść ofiarą oszusta.
Z policyjnych danych wynika także, że płocczanie notorycznie padają także ofiarą oszustw internetowych. Zgłoszenia o oszustwach na wirtualnych aukcjach trudno zliczyć. Niemal codziennie ktoś skarży się, że wpłacił pieniądze za wylicytowany przedmiot na podane konto, a towaru nie otrzymał. Ludzie dają się nabrać np. fałszywym sklepom internetowym, które nie wysyłają zamówionego towaru, bo nie istnieją, albo oferującym naiwnym sprowadzenie z Zachodu używanych samochodów.
- Ludzie dogadują się na to w sieci i tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Oferent zapewnia, że ma już zaklepane superauto, może w każdej chwil je odebrać, ale potrzebuje kilka, kilkanaście tysięcy zaliczki, bo musi mieć pewność, że klient się nie wycofa - dodaje Anna Lewandowska. - Podaje konto, czeka na żądaną sumę i to już koniec. Okazuje się, że konto było założone na "słupa" - kogoś, kto za marny grosz użycza danych, potem przekazuje kartę bankomatową oszustowi, a ten po kilku takich zdalnych transakcjach czyści konto do zera i więcej sobie nim głowy nie zawraca. - Wszystkie transakcje, oferty, ogłoszenia, które zawierają informację, że aby coś dostać, najpierw trzeba wpłacić pieniądze, na wszelki wypadek lepiej omijać z daleka - radzą śledczy.