Zbliżał się koniec pierwszej połowy, gdy grupa muzyków z orkiestry dętej, która umilała kibicom wolny czas przed meczem, poderwała się z miejsc. - Nic nie grają, no to my zagramy - rzucił jeden z trębaczy. Tak po prawdzie to ten przytyk był skierowany tylko w stronę piłkarzy Zagłębia, którzy przez pierwsze 45. minut robili głównie za tło dla dobrze dysponowanej drużyny z Chorzowa.
W porównaniu z rundą jesienną w ekipie z Sosnowca zagrało czterech nowych piłkarzy: Tomasz Łuczywek, Sebastian Olszar, Arkadiusz Świder i Bartłomiej Chwalibogowski. Kibice wiele obiecywali sobie szczególnie po tym ostatnim, który gdy odchodził z Zagłębia do GKS-u Bełchatów miał w nogach moc turbosprężaki.
Niestety, dla zespołu z Sosnowcu Chwalibogowski nie jest na razie w najwyższej formie. - Wiem, że mogłem zagrać dużo lepiej. Sam stawiam sobie poprzeczkę dużo wyżej. Cóż jednak poradzić, to był mój pierwszy mecz po wyleczeniu kontuzji. Mam nadzieję, że z każdym spotkaniem będzie lepiej - tłumaczył.
Trenerzy Zagłębia najbardziej obawiali się o formę bocznych obrońców - Świdra z prawej i Łuczywka z lewej. Zastępcy Marcina Komorowskiego (Łuczywek) i Arkadiusza Kłody (Świder) nie zawiedli, ale tylko w... obronie. - Dla Świdra to był debiut w ekstraklasie. Miał głównie bronić, nie miał zadań ofensywnych - tłumaczył trener Andrzej Orzeszek.
"Ten brak zadań" był irytujący, bowiem Świder nie włączał się do gry w ataku nawet, gdy trzeba było wyrzucić piłkę z autu. Jak stworzyć przewagę w polu karnym rywala bez zaangażowania obrońców? Pod tym względem dużo lepiej wypadł Łuczywek - kto wie czy nie najlepszy piłkarz Zagłębia w sobotnim meczu.
Ruch też miał dziury w składzie, a już po lewej stronie - wobec żółtych kartek Pavola Balaza i Krzysztofa Nykla - to już ział Rów Mariański! Trener Duszan Radolsky, by go załatać poświęcił Marcina Nowackiego, który w kolejnych spotkaniach będzie już odpowiadał za rozegranie piłki.
Nowacki chociaż z boku to i tak często wyznaczał rytm akcji niebieskich. Groźnie strzelał z dystansu i dokładnie podawał do napastników. Raz tak dokładnie, że zaskoczył nawet Piotra Ćwielonga. Napastnik Ruchu został sam przed Adamem Benszem, ale i tak nie zdołał go pokonać. Może dlatego, że cała akcja wyglądała z trybun tak jakby Ćwielong był na spalonym.
- Powiem szczerze sam się zawahałem. No nie potrafię pokonać Adasia. Graliśmy razem z w juniorach i trafiałem mu do siatki nie raz. W lidze już nie idzie - kręcił głową Ćwielong. - Uff było groźnie. Wyszedłem, skróciłem kąt, no i mnie trafił - opowiadał bramkarz Zagłębia, który miał też szczęście przy pierwszym uderzeniu Ćwielonga, gdy piłka najpierw trafiła w słupek, a potem w jego plecy. - Dobrze, że nie wróciła do bramki - wzdychał Bensz.
W Ruchu, tak jak i w Zagłębiu, nie zabrakło nowych twarzy. O Nowackim i Ćwielongu już było. Z dobrej strony pokazał się też Gabor Straka, który nie dość, że przejął wiele piłek, to jeszcze wiedział co z nimi zrobić i celnie odgrywał do lepiej ustawionych kolegów. Nie zawiódł też Tomasz Brzyski - chociaż trzeba pamiętać, że zawodnicy Zagłębia nie zmusili go do wielkiego wysiłku.
W drugiej połowie Ruch pokazał, niestety, drugą gorszą twarz. Szarpane akcje, niepotrzebne podania w szerz boiska, straty. Odżyło za to Zagłębie! - Zaczęli grać prostopadłymi podaniami, ale w sumie to grali trochę na aferę. Za bardzo nam nie zagrozili - oceniał Ireneusz Adamski, stoper Ruchu.
Wszystko co dobre zaczęło się dla Zagłębia dopiero z wejściem na boisko Patryka Małeckiego i Pawła Cygnara. Małecki stał na nogach pewnie niczym walec drogowy, przy czym szybkość miał już ferrari. Gdyby w końcówce spotkania zdecydował się na indywidualną akcję i wpadł z piłką w pole karne (którą jednak odegrał do Rafała Bałeckiego) Ruch byłby w wielkich opałach.
Michał Juda, drugi trener Zagłębia widząc, że szansę diabli wzięli niemal eksplodował z nerwów na ławce rezerwowych!
Cygnar też szarpał po skrzydle niczego sobie. To po jego akcji Zagłębie już w doliczonym czasie gry biło niezwykle groźny rzut wolny z linii bocznej pola karnego. - Każdy dał z siebie ile mógł, a że mamy tylko jeden punkt... Z remisu też trzeba być zadowolonym. Przed nami jeszcze wiele spotkań, nie poddajemy się - zapewnił Cygnar.
Na koniec o kibicach. Chorzowscy - wszyscy w biało-niebieskich czapeczkach - prezentowali się bardzo efektownie. Wydawało się, że doping w rytm uderzeń bębna wyznaczał rytm akcji w pierwszej połowie.
Sosnowiczanie nie stracili wiary i zdzierali gardła do ostatnich sekund. Mimo wielkich chęci fani Zagłębia nie mogli zaprezentować efektownej oprawy do której się przygotowali. - Przegraliśmy z wiatrem. Pokażemy no co nas stać podczas kolejnego spotkania - zapewnił nas jeden z organizatorów dopingu na Ludowym.
Dzenan Hosić (Zagłębie)
W pierwszej połowie nie potrafiliśmy grać piłką, ani jej przytrzymać, wyglądało to tragicznie. Właśnie na to w przerwie zwrócił nam uwagę trener. Później wyglądało to już lepiej. To było wyrównane spotkanie z tym że Ruch przynajmniej potrafił stwarzać sytuacje podbramkowe.
Ireneusz Adamski (Ruch)
Czuję niedosyt. Nie zdobyliśmy punktu, tylko straciliśmy dwa. Źle to nie wyglądało, nasza przewaga - szczególnie do przerwy - była wyraźna. Zagłębie nawet nam nie zagroziło, a my mieliśmy dobrych okazji na pewno kilka.
Adam Bensz (Zagłębie)
Czego nam brakuje by wygrywać? Myślę, że wiary. Stwarzamy zbyt mało okazji do zdobycia gola, nie strzelamy... Za grę w obronie należy nam się plus, ale w ataku mogło to wyglądać dużo lepiej. O tym, że zagram od pierwszej minuty dowiedziałem się podczas przedmeczowego zgrupowania. Po ostatnim sparingu z Lechem mogło tak wyglądać jakby pierwszym bramkarzem był "Żenia: Kopył, ja jednak zawsze uważam, że o miejsce w składzie warto walczyć do końca.
Marcin Nowacki (Ruchu)
Grało nam się jak na błocie. Niby wszędzie instaluje się teraz podgrzewane murawy, ale do końca nie jest tak pięknie jak mogłoby się wydawać. Piłka zatrzymuje się na murawie, nie można jej dokładnie podać [to efekt ton piachu wysypanych na murawę Ludowego - przyp.red.]. Szkoda tego remisu. Byliśmy lepsi. Wystarczyło wykorzystać jedna z dwóch setek jakie mieliśmy w pierwszej połowie i byłoby po meczu.
Patryk Małecki (Zagłębie)
Chciałem zagrać od początku, ale trener zdecydował inaczej. Mam nadzieje, że na treningach zdołam go przekonać do swoich umiejętności. Nie przyszedłem do Sosnowca żeby siedzieć na ławce rezerwowych, bo to samo mogłem robić w Krakowie. Chcę jak najwięcej grać. Żałuje, że nie udało mi się podanie w ostatnich minutach gry. Zagrałem do kolegi za mocno i nic z szansy nie zostało. Na takiej murawie nie można piłki lekko zagrać, bo ta zaraz ugrzęźnie. Myślę, że z meczu na mecz nasza gra będzie wyglądała coraz lepiej.
Piotr Ćwielong (Ruch)
Zależało nam na trzech punktach. I byliśmy tego blisko, bo uważam, że byliśmy lepszym, lepiej zorganizowanym zespołem. Wróciłem do Ruchu, ale to już inna drużyna. Mamy dobrego trenera, który lubi i wie jak rozmawiać z zawodnikami. Musimy mu jednak pomóc i zacząć wygrywać.
not. rł, tod
Duszan Radolsky (Ruch)
Pokazaliśmy dwie twarze. Pierwsza połowa w porządku. Graliśmy do przodu, panowaliśmy nad losami meczu. Po przerwie to już była niestety ta druga, gorsza twarz. Przestaliśmy biegać, nie było ruchu. Mam nadzieję, że przytrafiło nam się to po raz ostatni.
Andrzej Orzeszek (Zagłębie)
Spodziewałem się, że ten mecz będzie tak wyglądał. Ruch - szczególnie do przerwy - miał dużą przewagę. Potem wyglądało to już lepiej. Remis na pewno nas nie zadowala. Żeby się utrzymać musimy wygrywać. I nie ma co się oglądać czy gramy z Ruchem czy z Legią. Na pewno cieszy zaangażowanie piłkarzy i fakt, że nie straciliśmy gola. Dla drużyny, która straciła do tej pory 35 bramek to jednak sukces.
not.tod