To skutek sprawy z Żagania (Lubuskie), gdzie pijana, ledwo stojąca na nogach lekarka leczyła pacjentów. Prokuratura przed kilkoma dniami stwierdziła, że lekarka nie popełniła przestępstwa.
Ewa B. pół roku temu pełniła dyżur w żagańskim pogotowiu. Jak wykazało badanie policji wezwanej przez pacjentów, miała we krwi 1,2 promila alkoholu. - Chwiała się, nie mogła znaleźć wyjścia z domu, coś mamrotała. Mamie podała jakieś leki, ale nic nie pomogły. Po jej wizycie musieliśmy zawieźć mamę do szpitala - opowiadała wstrząśnięta rodzina jednej z pacjentek.
Prokuratura w Żaganiu, która badała, czy można lekarkę oskarżyć o "narażenia pacjentów na utratę zdrowia i życia", uznała, że przestępstwa nie było. Dlaczego? - Bo eksperci Akademii Medycznej we Wrocławiu wykazali, że pijana lekarka jeździła do lekkich chorób, nie mogła więc nikogo narazić - przyznaje szef żagańskiej prokuratury Stanisław Łyszczyk. - A chciałby Pan, aby do Pana przyjechała pijana lekarka pogotowia? - Oczywiście, że nie - przyznaje Łyszczyk. - Ale obecne prawo nie pozwala mi oskarżyć pani doktor.
Okazuje się, że jedyny przepis w kodeksie karnym, za który można by skazać lekarkę, to art. 160 - "narażanie na utratę zdrowia lub życia". Ale to nie automat. - Trzeba wykazać, że pijany lekarz swoimi decyzjami naraził pacjentów - mówi Jan Wojtasik, szef Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
Jego zdaniem w kodeksie karnym powinien być zapis, że wykonywanie pewnych zawodów wymaga bezwzględnej sprawności psychicznej. Zgadza się z nim rzecznik prokuratury krajowej w Warszawie Małgorzata Wilkosz-Śliwa: - Trzeba rozważyć, aby był zapis, że w pewnych grupach zawodów (jak lekarz, pielęgniarka czy dróżnik kolejowy) każdy przypadek pracy po pijanemu podlega odpowiedzialności karnej.
Lekarka Ewa B. nie poniosła też odpowiedzialności dyscyplinarnej. Henryk Dawidczyk, dyrektor szpitala, odsunął ją od pracy w pogotowiu, ale pozwolił jej leczyć na oddziale chirurgicznym. Tłumaczy, że Ewa B. to doskonały fachowiec.