NFZ ujawnił w piątek wyniki przeprowadzonej kontroli stacji dializ w całym kraju. Jerzy Miller, prezes NFZ, zarządził ją po naszych artykułach o szpitalu w Kutnie, gdzie kilkudziesięciu dializowanych przez pół roku nie dostawało EPO - hormonu odpowiedzialnego za produkcję czerwonych krwinek.
NFZ dał szpitalowi pieniądze na lek, ale dyrektor go nie kupował. Chorzy dostawali anemii i - aby nie umarli - trzeba im było robić transfuzje krwi.
- Dzisiejsze spotkanie nie jest dla mnie przyjemne - zaczął konferencję Miller. Wyniki kontroli: prawie połowa stacji dializ w Polsce oszukiwała na sprawozdawczości - szefowie szpitali mówili, że podają chorym EPO i brali za to pieniądze z NFZ. Miller zapewniał, że chorzy na tym nie ucierpieli, bo - jak mówił - nie wszyscy dializowani muszą dostawać EPO. W sumie NFZ zapłacił za niepodawane EPO ok. 8 mln zł.
W województwie łódzkim i zachodniopomorskim kłamali dyrektorzy wszystkich skontrolowanych stacji, w śląskim - żaden.
Kontrolowani dyrektorzy mają prawo odwołać się od wyników kontroli. Potem - jak powiedział Miller - należy się spodziewać wniosków do prokuratury. Na razie złożono dwa wnioski przeciw dyrektorom, którzy odmówili dostępu do dokumentów.
Szef NFZ zapowiedział, że w ciągu najbliższych kilku lat należy się spodziewać większej liczby kontroli, bo, jak to ujął, "mamy dobrą służbę zdrowia, ale czasami dobra usługa medyczna poparta jest nieuczciwością finansową. I dlatego trzeba kontrolować".
Kończy się koszmar podopiecznych zamkniętej stacji dializ w Kutnie. Wczoraj rozstrzygnięto przetarg na jej prywatyzację. Jeszcze przed świętami chorzy znów będą się leczyć w swoim szpitalu. Po zamknięciu stacji chorzy są wożeni na dializy do odległych o ponad 100 km Pabianic. - Wpadliśmy z deszczu pod rynnę - mówi Grzegorz Jasiński. - Ledwo przeżyliśmy terapię bez EPO, a teraz przez te koszmarne podróże odechciewa się nam życia. Dostanę najpiękniejszy gwiazdkowy prezent, jaki mogę sobie wyobrazić. Wreszcie będę normalnie żył.