"Nasze dzieci wszystko pamiętają. Wszystko widziały. Są jak małe, wystraszone wróble" [REPORTAŻ Z UKRAINY]

- Mogę o nich mówić tylko źle. To są źli ludzie. Niektórzy mówią, że "to tylko Putin". Nie, nie tylko. Wina jest całej Rosji - mówi Tetiana. Irpień, Mychajliwka - nazwy tych miejscowości były rok temu na ustach całego świata. W przeddzień rocznicy napaści Rosji na Ukrainę byliśmy na przedmieściach Kijowa.

Z domu Tetiany Mykołaiwny Riabczuk zostały mury i sterty gruzu między nimi. Na jednej ze ścian ostał się kaloryfer, dzisiaj rudy od rdzy. W łazience, tam, gdzie była wanna, nadal wiszą półki na przybory do kąpieli. Tetiana ostrożnie stąpa po ruinie, pokazuje i opowiada, jak to było. Mieszkała tu z rodziną - z mężem, synem, synową, wnukami. Na dole były trzy pokoje. Tetiana wciąż się boi, bo nie wiadomo, co wydarzy się w rocznicę inwazji. Do ludzi docierają różne informacje, a ona doskonale pamięta marzec, gdy z rodziną musiała uciekać do stolicy. - Myślę, co bym zrobiła, gdyby Rosjanie znowu nadeszli. Chyba wolałabym zostać, ale dzieci trzeba by odesłać do Kijowa - mówi.

Razem z Polską Akcją Humanitarną jesteśmy w Mychajliwce-Rubeżiwce na przedmieściach Kijowa. Naprzeciwko posesji Tetiany jest plac zabaw, obok niego dzieci dla zabawy ustawiły blockpost, czyli punkt kontrolny - opony równo ułożone jedna na drugiej, dach z eternitu przykryty gałęziami, z tyłu obracane krzesło biurowe, na górze powiewają ukraińskie flagi. Jest nawet drewniany szlaban. Te prawdziwe checkpointy z prawdziwymi żołnierzami są gęsto rozstawione w całym kraju. Na drogach wylotowych tworzą się korki, gdy wojskowi zatrzymują samochody i sprawdzają ludziom bagażniki. 

MychajliwkaMychajliwka Daniel Drob / Gazeta.pl

W drodze do domu Tetiany przejeżdżamy przez zniszczone Irpień i Borodziankę. Część budynków zdołano w ostatnich miesiącach naprawić, ale i tak ślady wojny widać na każdym kroku. Stoimy na zgliszczach irpieńskiego osiedla. To tu na jednym z murów Banksy namalował baletnicę ze wstążką. Teraz mural jest osłonięty szybą.   

W lutym i marcu ubiegłego roku, gdy Rosjanie chcieli okrążyć Kijów, o Irpień toczyły się ciężkie walki. Ukraińskie służby informowały, że zniszczono lub uszkodzono wtedy 70 procent zabudowy. Z blisko 900 budynków zostały kompletne ruiny, uszkodzonych zostało kilka tysięcy. Po zajęciu miasta Rosjanie dokonywali zbrodni na cywilach. Po wyzwoleniu miasta odkryto około 300 ciał. Większość ofiar zginęła od odłamków i kul, ale, jak informowały ukraińskie służby, śledztwo ujawniło też przypadki śmierci z głodu. 

IrpieńIrpień Daniel Drob / Gazeta.pl

- Tu było moje mieszkanie - mówi młoda kobieta, wskazując ręką budynek z osmolonymi dziurami w ścianach i czarnymi od sadzy balkonami. Wspomina, że przed atakiem przeniosła się do innego mieszkania. Mieszkanka Irpienia przyszła na zniszczone blokowisko z grupą osób. - Chcę im dać kanapę z mieszkania, bo budynki mają zostać wkrótce wyburzone. Właśnie się o tym dowiedzieliśmy - mówi. 

IrpieńIrpień Daniel Drob/Gazeta.pl

Katerynę Andrijiwnę obudziły wojskowe samoloty

Z Irpienia do Mychajliwki jest 15 minut samochodem. Wieś jest duża, w oficjalnych rejestrach liczy pięć tysięcy mieszkańców. W rzeczywistości może być ich dwa razy więcej. Wielu kijowian ma tutaj domy. Niektórzy mieszkają na stałe, inni przyjeżdżają latem na dacze. - Dużo nas tutaj jest. Co więcej, 24 lutego wielu ludzi uznało, że będzie lepiej opuścić Kijów i przyjechać do naszej wsi, że tutaj będzie łatwiej przetrwać. Wszyscy się przeliczyliśmy, nie spodziewaliśmy się, że tutaj będzie linia ognia, linia walk o Kijów. Było bardzo niebezpiecznie - opowiada Kateryna Andrijiwna, miejscowa starostka, zarządzająca Mychajliwką i sąsiednią Zabuczą. Kobieta wspomina 24 lutego. Mówi, że obudziły ją latające nad głową samoloty. Mówi też, że z racji poprzedniego stanowiska przeczuwała inwazję. - Wcześniej pracowałam w administracji wojskowej jako naczelniczką departamentu zajmującego się zaopatrzeniem. Dla mnie atak Rosji był nieunikniony - dodaje. Jak wspomina, w dniu inwazji zebrała swoich podwładnych i powiedziała, że teraz całkowicie zmieni się sposób działania administracji. - Powiedziałam, że od tej chwili nie będziemy pracować w biurach, tylko na wsi, robiąc dla mieszkańców wszystko, co tylko jest możliwe w tej sytuacji - mówi.  

Zobacz wideo Blisko rok po pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę odwiedziliśmy przedmieścia Kijowa. Ślady wojny wciąż są widoczne niemal na każdym kroku

Mówili, że przyjechali wyzwalać od nazistów

Rosjanie z 10 czołgami dotarli do Mychajliwki 3 marca. Żołnierze mówili, że przyjechali wyzwolić ludzi od nazistów, że nikomu nie zrobią krzywdy. - Mieszkańcy pytali, gdzie ci naziści, a tamci na to, że oni tu są, tylko wy ich nie widzicie - mówi Andrijwina. Wspomina, że rosyjskie czołgi stały w wąskich ulicach blisko domów mieszkalnych, przez co ukraińskie wojsko nie mogło ich atakować. 

Tetiana Riabczuk nie potrafi powiedzieć, w jaki sposób zniszczono jej dom. Czołg? Artyleria? Wie tylko, że stało się to w nocy z 14 na 15 marca. - Był ostrzał, trwała bitwa, nie jestem pewna, jak to się dokładnie stało - opowiada, gdy rozmawiamy w jednym z siedmiu domów modułowych, które do Mychajliwki dostarczyła Polska Akcja Humanitarna. 

Tetiana Mykołaiwna Riabczuk w domu modułowym Polskiej Akcji HumanitarnejTetiana Mykołaiwna Riabczuk w domu modułowym Polskiej Akcji Humanitarnej Daniel Drob/Gazeta.pl

Z tymczasowego mieszkania korzysta od trzech tygodni i przyznaje, że jest zadowolona. Można gotować, można spać. Jest prąd i jest ciepło. Wcześniej mieszkała w Kijowie, dokąd razem z synem, synową i dwójką wnuków ewakuowała się 11 marca. Pamięta z tego strach i niepewność, co będzie dalej. Za wszelką cenę chce odbudować swój dom. - Są dzieci, jest rodzina, potrzebują przecież dachu nad głową. Teraz tego nie zrobimy, bo nie mamy pieniędzy. Próbujemy oszczędzać, ale musimy kupować jedzenie, ubrania. Wszystko przecież straciliśmy razem z domem - mówi. 

Niedługo po nadejściu Rosjan dom w pobliskiej Zabuczy straciła też Kateryna Andrijiwna. - Myślę, że specjalnie uderzyli w mój dom. We wsi byli kolaboranci, którzy przekazali Rosjanom informację, gdzie mieszkam, chcieli zniszczyć lokalne władze, by wywołać chaos - mówi. Po zniszczeniu domu zamieszkała u przyjaciół w Mychajliwce. 

Gdy zaczął się ostrzał, ci, którzy jeszcze nie uciekli, pochowali się w piwnicach. Niektórzy z nich cierpieli na poważne choroby. Potrzebne były leki, jedzenie, a sklepy szybko opustoszały. 

Żadnych koktajli Mołotowa

Kateryna Andrijiwna wspomina: - Pojechałam do Irpienia i załadowałam samochód lekami, organizowałam ludziom żywność. Jednym z głównych moich zadań było sformowanie obrony terytorialnej. Z Mychajliwki i Zabuczy dołączyło 250 mężczyzn. Przed przybyciem tu rosyjskich czołgów poprosiłam członków obrony terytorialnej, aby zachowywali się najrozsądniej, jak potrafią, aby nie strzelali, nie atakowali Rosjan koktajlami Mołotowa, tylko chronili życie swoje i swoich bliskich. Mówiłam, że do armii mogą wstąpić później, ale nie w pierwszych tygodniach. Moje apele poskutkowały, obyło się bez prowokacyjnych działań. Nie mieliśmy tu wtedy broni, nie mogliśmy wyposażyć ludzi choćby w kamizelki kuloodporne, hełmy. Gdy tylko zrobiło się niebezpiecznie, prosiłam ludzi, aby opuścili wioskę. Większość posłuchała, zostali ci, którzy mówili, że wolą umrzeć na swojej ziemi, w swoich domach. Niektórzy bali się wyjeżdżać. Ale tylko niewielu mieszkańców postanowiło zostać, jakieś 30 procent społeczności. Okupacja trwała prawie miesiąc, do 31 marca. Nie mieliśmy kontaktu z żadnymi wolnymi terenami. To był okropny czas. Wieś była odcięta, nie było gazu, elektryczności, komunikacji. Ci, którzy zostali, nie wiedzieli, co ich czeka.

Andrijiwna wylicza, że w działaniach wojennych uszkodzono 169 budynków w Mychajliwce. Około 30 zostało całkowicie zniszczonych. - Dzięki Bogu, to stosunkowo niewiele. W Irpieniu - a my jesteśmy częścią irpieńskiej hromady (jednostka administracyjna - red.) - 70 proc. zniszczono całkowicie. Mieliśmy więcej szczęścia - mówi. Ponad 50 mieszkańców Mychajliwki walczy dzisiaj na froncie z rosyjskim wojskiem. W rejonie miejscowości w wyniku inwazji zginęło 30 osób. 

"Niektórzy ludzie mówią, że 'to tylko Putin'. Nie, nie tylko"

Gdy Tetiana w ruinach swojego domu mówi o Rosjanach, jest bliska płaczu. - Mogę o nich mówić tylko źle. Nigdy nie sądziłam, że zaatakują Ukrainę. To są źli ludzie. Niektórzy ludzie mówią, że "to tylko Putin". Nie, nie tylko. Wina jest całej Rosji. Gdyby wiedzieli, co robią ich żołnierze, gdyby otworzyli oczy, może myśleliby inaczej i nie pozwoliliby ich dzieciom walczyć w tej krwawej wojnie. Tak wiele dzieci zginęło, tak wielu rodziców. To jest straszne - mówi. - Nasza Ukraina taka mała, a Rosja taka wielka, ale tutaj wszyscy ludzie się zjednoczyli, wszyscy razem walczą. A Rosjanie nic nie widzą, nawet jak ich krewni dzwonią i mówią "zabijacie nas", oni odpowiadają "nie, to wy nas zabijacie". Obwiniam ich wszystkich - dodaje. 

Tetiana Mykołaiwna Riabczuk w ruinach swojego domuTetiana Mykołaiwna Riabczuk w ruinach swojego domu Daniel Drob / Gazeta.pl

Według Tetiany Ukraińcy i Rosjanie na zawsze pozostaną wrogami. - Nasze dzieci wszystko pamiętają. Moje wnuki mają pięć i siedem lat, one przeżyły te wszystkie rakiety, kule, widziały wszystko. Są jak małe, wystraszone wróble. Nawet gdy wyjechaliśmy z Kijowa, przez tydzień nie wychodziły na dwór. Wystarczył najmniejszy hałas, by je wystraszyć. Teraz już jest lepiej, ale one wiedzą, kto to Putin, a kto Zełenski. Wszystko wiedzą i rozumieją - mówi. 

"Ludzie jechali, gdzie się dało, na południe, na zachód"

Z Mychajliwki jedziemy do położonej nieopodal Andrijiwki. Miejscowość liczy ponad dwa tysiące mieszkańców. Wzdłuż ulicy, przy której mieszka Ludmyła Anatolijwna Iszczenko, znajduje się około 100 domów. 

Ludmyła wyjechała z Andrijiwki 9 marca, gdy na ulicach byli już rosyjscy żołnierze i dużo sprzętu wojskowego. Ludzie obserwowali czołgi z małych okien w piwnicach. Podobnie jak w przypadku Mychajliwki, po rosyjskiej inwazji ludzie z Kijowa przyjeżdżali tutaj, aby się schronić. - Całe rodziny z dziećmi, z wnukami. Myśleli, że w Andrijwce będzie bezpieczniej, a zetknęli się z żołnierzami i czołgami. Trzeba było uciekać. Ludzie jechali, gdzie się dało, na południe, na zachód. My uciekliśmy do Równego - wspomina Ludmyła. Mieszkanka Andrijiwki opowiada, że w trakcie walk z Rosjanami zginęło tu wielu młodych mężczyzn. Nie może sobie przypomnieć konkretnej liczby. - Siedemnastu - podpowiada jej mąż.

Z Równego wrócili po kilku miesiącach, gdy zaczynało się lato. Wieś była w dużym stopniu zniszczona. Sześć rodzin całkowicie straciło domy, w tym Ludmyła. - Nam została tylko letnia kuchnia - mówi. Dodaje, że nie wie, jak to się stało, że z jej domu zostały ruiny. Po wsi krąży kilka wersji. - Mówią, że kilka domów dalej był niewielki magazyn z bronią. W trakcie walk wybuchł i pobliskie mieszkania zostały zniszczone. Nie wiem, czy to prawda - mówi.

Niedawno na jej posesji PAH postawiła modułowy dom. Wkrótce planuje w nim zamieszkać, na razie razem z mężem żyją w dawnej kuchni letniej. Ma tu łóżko, piec kaflowy, zlew. Ma też swoje hobby - w wolnym czasie wyszywa ikony. Jak patrzy na przyszłość? Jakie ma nadzieje i marzenia? - Boże, czego ja się mogę spodziewać w tym wieku? Żeby było zdrowie, żebyśmy zwyciężyli w tej wojnie, żeby dzieci wróciły żywe z frontu - mówi.

Ludmyła Anatolijwna IszczenkoLudmyła Anatolijwna Iszczenko Daniel Drob/Gazeta.pl

Ludzie, którzy uciekali przed Rosjanami, w większości już wrócili do Mychajliwki i Andrijiwki. - Mieszkańcy zaczęli wracać wiosną, w kwietniu, maju. To wieś, ludzie musieli uprawiać warzywa, zająć się ogródkami. Martwili się też o swoje domy, byli ciekawi, jak teraz wygląda ich wieś. Początkowo jednak sama prosiłam mieszkańców, żeby trochę poczekali, bo nie było prądu, gazu, wody. Naprawy zajęły kilka tygodni. Gdy ludzie wrócili, zaczęli wszystko odbudowywać. Zajęcie przy naprawach pomagało zapomnieć o koszmarze wojny - mówi Kateryna Andrijiwna.

Szefowa miejscowej administracji przyznaje, że w ostatnich dniach można zauważyć w Mychajliwce "niewielkie zaniepokojenie" w związku z doniesieniami o ewentualnej nowej kontrofensywie Rosjan, ale nie ma mowy o panice wśród mieszkańców. - Nie będzie tak jak 24 lutego ubiegłego roku. Jesteśmy przygotowani. Teraz, dzięki wsparciu UNICEF, mamy wytrzymały bunkier w szkolnym budynku. Schron jest dobrze wyposażony, jest tam wentylacja, ogrzewanie, generator prądu, żywność, koce. Przez ostatnie pół roku dużo rozmawiałam z ludźmi, stanowczo prosiłam, aby byli gotowi na każdy scenariusz, nawet jeśli te plany się nie urzeczywistnią. Nasze piwnice są gotowe, mamy urządzenia grzewcze, generatory, świece, lekarstwa, żywność. Rozmawiamy o tym za każdym razem. Są też tacy, którzy mówią: "Nigdzie nie wyjadę. Nie wierzę, że do tego dojdzie. Jestem u siebie w domu". Tylko pamiętajmy, że to jest wieś, więc nam jest trochę łatwiej. Mamy ogródki warzywne, świnie, kury. Dzięki Bogu - mówi starostka. - Nie ma u nas żadnej paniki. Wielu naszych chłopców broni naszego kraju na granicach, rodziny rozumieją, gdzie są ich mężowie, bracia… Więc ich zadaniem jest pomagać ludziom tutaj, na miejscu - dodaje. 

Kateryna Andrijiwna w swoim gabinecieKateryna Andrijiwna w swoim gabinecie Daniel Drob/Gazeta.pl

***

Polska Akcja Humanitarna wspiera mieszkańców Ukrainy od początku konfliktu. Działania PAH w Ukrainie są możliwe dzięki solidarności zwykłych ludzi, firm i instytucji, takich jak EU Humanitarian Aid. Finansowego wsparcia organizacji można udzielić za pośrednictwem jej strony internetowej >>> 

Więcej o: