Jak zginął Andrzej B.?

Funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego w Rzeszowie śmiertelnie potrącił mężczyznę. Prokuratura w Leżajsku umorzyła śledztwo w tej sprawie, mimo że w opinii biegłego na temat przebiegu wypadku jest pełno rozbieżności

Z decyzją prokuratury nie może się pogodzić Maria B., żona 52-letniego Andrzeja B., który 6 lutego br. został potrącony na przejściu dla pieszych przy ul. Krakowskiej w Rzeszowie. Trzy dni później mężczyzna z powodu licznych obrażeń głowy zmarł w szpitalu. - Prokuratura nie ustaliła prawdziwego przebiegu wypadku - mówi kobieta.

Andrzeja B., który chciał przejść na drugą stronę ulicy, potrącił funkcjonariusz CBŚ w Rzeszowie Wojciech M. Był trzeźwy. Do wypadku doszło na dwupasmowej drodze przedzielonej pasem zieleni, na której jest przejście dla pieszych.

Śledztwo wszczęła Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie. - Wyłączyliśmy się z jego prowadzenia, by nie być posądzonym o brak bezstronności i obiektywizmu - wspomina szefowa tej prokuratury Renata Krut-Wojnarowska.

Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Leżajsku. Śledztwem zajmowała się prokurator Renata Danilewicz. 30 czerwca umorzyła je, bo "czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego".

- Nie poinformowano mnie, że sprawa trafiła do Leżajska. Przez dłuższy czas nie mogłam się dowiedzieć, kto był sprawcą wypadku - twierdzi Maria B.

Funkcjonariuszowi CBŚ nie postawiono zarzutów. Prokurator uznała, że Andrzej B. nagle wtargnął na jezdnię, a policjant "nie miał możliwości uniknięcia wypadku" [cytat z uzasadnienia prokuratury - przyp. red.]. - Nie jestem upoważniona do rozmowy na ten temat - ucina nasze pytania prokurator Danilewicz.

Biegły: Nie pamiętam tej opinii

Sięgamy więc do dokumentów ze śledztwa. Wynika z nich, że na miejsce wypadku przyjechało dwóch policjantów. Był tłum gapiów, ale nikt rzekomo nie widział potrącenia. - "Podkreślam, iż na miejscu zdarzenia nie było żadnych śladów hamowania" - zeznał w śledztwie Adam Żuczek, jeden z policjantów.

Prokuratura zleciła krakowskiemu biegłemu Piotrowi Świdrowi wykonanie opinii, jak wyglądał wypadek. Świder zrobił w maju zdjęcia miejsca wypadku. Były na nich ślady hamowania. - Nie wydaje mi się, że te ślady pochodzą z tego wypadku. Za dużo czasu minęło od zdarzenia - przyznaje Piotr Kraus, prokurator rejonowy w Leżajsku. Dodaje, że zdjęcia były tylko "materiałem poglądowym".

Rozbieżności w opinii biegłego jest znacznie więcej. Raz pisze, że Andrzej B. wszedł na przejście, gdy auto zbliżyło się do niego na prawie pięć metrów, a potem, że ta odległość wynosiła 25-29 m. Zdaniem biegłego funkcjonariusz CBŚ jechał z prędkością 47 km/godz. Ograniczenie na tym odcinku wynosi 50 km/godz. Biegły stwierdził, że kierowca nie mógł uniknąć zderzenia i za wypadek nie ponosi winy.

Wojciech M. w śledztwie przyznał się, że w ogóle nie hamował, gdy dojeżdżał do przejścia, choć widział pieszego z odległości 100 m.

Biegły raz pisze też, że Andrzej B. wszedł na jezdnię, a innym razem, że wbiegł. Z wykresu, jaki wysłał prokuraturze, wynika, że B. na przejściu nie stał, tylko kilka metrów dalej na "części utwardzonej pasa zieleni".

Policjanci, którzy byli na miejscu, stwierdzili zaś, że Andrzej B. szedł po przejściu prawidłowo. Świadczą o tym szkice, które wykonali po wypadku.

Mimo tych rozbieżności w opinii prokuratura nie przesłuchała biegłego. - Opinia nie budziła żadnych wątpliwości - mówi teraz prokurator Kraus.

- Nie pamiętam tej opinii, nie mam jej przed oczami - mówił nam wczoraj Świder.

Billingi? Nie było potrzeby

Prokuratura nie przesłuchała także załogi karetki pogotowia, która była na miejscu wypadku.

- Ustalono by precyzyjnie, z jakiego miejsca zabrano mojego męża - uważa Maria B.

Kraus mówi, że prokuraturze wystarczyły oględziny miejsca, które wykonali policjanci.

Funkcjonariusz CBŚ zeznał, że tuż po zdarzeniu sam zadzwonił na policję i pogotowie, informując o wypadku. Na policji nagranie było. - Z pogotowia dostaliśmy informację, że nie mają już nagrania - mówi Kraus.

- Sprawdziliście billingi z rozmów telefonicznych policjanta? - pytam.

- Nie było takiej potrzeby - odpowiada Kraus.

- Przecież na pogotowie mogła też dzwonić osoba, która widziała potrącenie i moglibyście do niej dotrzeć - mówię.

- To jest pana zdanie - kwituje prokurator.

Przekonuje, że nie tylko opinia biegłego miała wpływ na decyzję o umorzeniu śledztwa. Doszły do tego przesłuchania policjantów, funkcjonariusza CBŚ i zabezpieczone ślady na miejscu.

Wojciech M. nadal pracuje w CBŚ, nie był zawieszony w czynnościach służbowych. - Bo nie miał postawionych zarzutów - tłumaczy Mariusz Skiba, rzecznik podkarpackiej policji.

O sprawie nie chce rozmawiać szef rzeszowskiego CBŚ Adam Kaufman. - Proszę pytać Komendę Główną Policji - mówi.

KGP odsyła nas do prokuratury.

- Obawiam się, że całe to środowisko broni się nawzajem - uważa Maria B.

W środę jej zażalenie na decyzję prokuratury rozpatrzy rzeszowski sąd. - Do tego czasu nie wypowiadamy się na temat tej sprawy, bo być może sąd zwróci sprawę do ponownego rozpatrzenia - zastrzega Elżbieta Kosior, prokurator okręgowy w Rzeszowie.