Miała raka, lekarze leczyli ją na opryszczkę

78-letnia kobieta miała raka wargi, ale przez cztery lata nikt nie skierował jej do onkologa oraz na radioterapię. Lekarze sugerowali, że ma opryszczkę. Teraz walczy o życie i odszkodowanie.

Genowefa Ś. nie ma już pół twarzy, bo rak wargi zaatakował szczękę oraz kość policzkową. Kilka miesięcy temu trzeba ją było wyciąć oraz zaszyć jedno oko, które zapadło się do środka głowy. 78-latka przestała wychodzić z domu, wstydzi się swojego wyglądu.

- Nikt obcy nie dogada się już z nią, bo wypowiadane przez mamę słowa są trudne do zrozumienia - mówi Danuta Ś., córka 78-latki.

Genowefa Ś. odpowiedzialnością za swój stan zdrowia obarcza dermatologów ze Szpitala Klinicznego im. Mielęckiego w Katowicach. W marcu złożyła pozew, w którym domaga się 150 tys. zł odszkodowania. Zarzuca lekarzom, że nie podjęli w jej przypadku właściwego leczenia oraz nie poinformowali jej o tym, że ma raka. Sędziowie przyjęli pozew 78-latki i zwolnili ją z kosztów sądowych. 9 lipca zostanie przesłuchana przed Sądem Okręgowym w Katowicach.

W styczniu 2002 r. kobieta trafiła do katowickiego szpitala, bo na jej wardze wyrosło czerwone znamię. Lekarze usunęli je i wysłali do badań histopatologicznych. Ich wynik wskazywał na Ca Spinocellulare - złośliwą zmianę nowotworową. Genowefa Ś. nie została jednak skierowana na konsultacje onkologiczne oraz radioterapię. Podawano jej tylko antybiotyki oraz środki przeciwbólowe. Znamię odrastało jednak na wardze kobiety. Chirurdzy usuwali je jeszcze dwa razy. "Na czerwieni wargowej ognisko zapalne sugerujące opryszczkę" - uznali w 2003 r. lekarze. Taki wpis widnieje w szpitalnej historii choroby kobiety.

- Jeden z lekarzy powiedział jej wtedy, żeby kupiła w aptece zovirax i tym próbowała smarować wargę - mówi Leszek Krupanek, katowicki prawnik reprezentujący Ś.

Po czterech latach leczenia w klinice dermatologii warga się nie zagoiła. W 2006 r. dentysta, który przygotowywał 78-latce nową protezę, wysłał ją na panoramiczny rentgen szczęki. - Dopiero wtedy dowiedziałyśmy się, że mama ma raka - mówi córka pacjentki.

Genowefa Ś. przeniosła się do Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach, gdzie po konsultacji onkologicznej od razu poddano ją radioterapii. Przerzuty nowotworu były jednak tak poważne, że lekarze musieli usunąć pacjentce zatoki, ślinianki, a w końcu kość policzkową.

Andrzej Płazak, dyrektor Szpitala im. Mielęckiego w Katowicach, nie chciał rozmawiać o sprawie. - Nie będziemy jej komentowali, dopóki przed sądem nie zapadnie rozstrzygnięcie - powiedział nam. W piśmie skierowanym do sądu prawnik szpitala tłumaczył jednak, że konsultacje onkologiczne nie były konieczne, gdyż lekarze pracujący w klinice dermatologii są doświadczeni i na podstawie oględzin potrafią rozpoznać charakter zmian skórnych. Dodał też, że jedyną metodą leczenia było usuwanie znamienia wyrastającego na wardze pacjentki. "W kontekście powyższych argumentów pozwany stoi na stanowisku, że akt nawrotu nowotworu u powódki oraz skutków tym spowodowanych nie może być ( ) rozpatrywany w kategoriach błędu medycznego" - stwierdził prawnik szpitala. Podkreślił też, że "rozmiar dochodzonego przez powódkę zadośćuczynienia pozostaje w rażącej dysproporcji z aktualną sytuacją majątkową obywateli kraju".

Maciej Hamankiewicz, przewodniczący Okręgowej Rady Lekarskiej w Katowicach, przyznaje, że pacjenci coraz częściej skarżą się na pracę lekarzy. Ich skargi trafiają do ordynatorów, dyrektorów szpitala, rzecznika praw pacjenta, a nawet prokuratury. Z roku na rok rośnie też liczba pozwów, w których pacjenci przed sądem domagają się od szpitali odszkodowań. - Z tego co wiemy, zasądzających je wyroków jest jednak niewiele, co dobrze świadczy o profesjonalizmie naszych lekarzy - podkreśla szef Rady Lekarskiej.