Prokuratura uznała, że nic nie uzasadnia angażowania jej w badanie treści książki. - Ocena zachowań Polaków względem osób narodowości żydowskiej jaką prezentuje autor, nie może być przedmiotem postępowania karnego. Mogłoby to doprowadzić do naruszenia wolności wyrażania opinii - uzasadnia odmowę wszczęcia śledztwa Bogusława Marcinkowska, rzecznik krakowskiej prokuratury
Książka Jana T. Grosa, którą w styczniu wydało krakowskie wydawnictwo "Znak", wywołała burzliwe dyskusje w kraju. Autor stawia bowiem tezę, że antysemityzm w Polsce po II wojnie światowej miał przyzwolenie społeczne m.in. wskutek udziału Polaków w zagrabieniu mienia ofiar Holokaustu.
Krakowska prokuratura w dniu jej premiery na polskim rynku postanowiła sprawdzić czy dzieło Grossa "nie pomawia narodu polskiego o organizowanie, udział, lub odpowiedzialność za zbrodnie nazistowskie bądź komunistyczne". Decyzję w tej sprawie podjął mianowany jeszcze przez Zbigniewa Ziobrę prokurator okręgowy w Krakowie Bogdan Karp. Oficjalnie "po licznych publikacjach prasowych na temat "Strachu". Do prokuratury trafiło jednak 12 zawiadomień od osób prywatnych donoszących o pomówieniu i znieważeniu w książce narodu polskiego. Jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się jednym z tych, który domagali się ścigania Grossa był Leszek Bubel. Prokuratura przyznaje też, że przyszły dwa listy od osób prywatnych sprzeciwiające się wszczynaniu postępowań w sprawie książki.
Prokurator osobiście przeczytał "Strach". Przez miesiąc zastanawiał się nad decyzją i w końcu doszedł do wniosku: nie ma mowy o znieważeniu bądź pomówienia narodu.
- Pomówieniem nie może być dobór faktów i ich interpretacja, nawet jeżeli stawiają Polaków w negatywnym świetle, a autor pominął przejawy pozytywnych zachowań ludności polskiej wobec Żydów. Nie można czynić zarzutu za to, czego autor nie napisał, bowiem ten brak nie przesądza o nieprawdziwości tego co zostało napisane - wyjaśnia rzeczniczka krakowskiej prokuratury Bogusława Marcinkowska. Jak zaznacza, autor książki ma prawo do własnych ocen zdarzeń i ich interpretacji. Prokuratura powołała się tu zarówno na zapisy Konwencji o Ochronie Praw Człowieka jak i orzecznictwo Trybunału Praw Człowieka. Prokuratura podkreśla, że w żadnym fragmencie swej książki Gross nie stwierdził, że wszyscy Polacy mordowali Żydów, a jedynie, że większość nie stanęła w ich obronie i zachowywała się obojętnie. Nigdzie też nie znalazły się zarzuty współodpowiedzialności narodu za zbrodnie popełnione na Żydach w czasie zagłady jak i po wojnie.
Śledczy nie dopatrzyli się też publicznego znieważenia narodu polskiego jak i nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych. - Przytaczanie negatywnych faktów oraz oceny zachowań same w sobie nie mogą stanowić nawoływania do nienawiści. Autor nie użył żadnych sformułowań jednoznacznie wskazujących na chęć wywołania takiego uczucia do Polaków - zaznacza Marcinkowska.
- Nie wyobrażałem sobie innej decyzji, choć już sam fakt podjęcia czynności w sprawie treści książki był dziwaczny. Rozumiem, że wynikał z dziwacznego przepisu, który zdaniem wielu autorytetów powinien być jak najszybciej wycofany z kodeksu karnego. Dobrze jednak dla Polski, że ta sprawa została zamknięta, bo nie przyniosłaby naszemu krajowi dobrej opinii - powiedział "Gazecie" Henryk Woźniakowski, prezes wydawnictwa "Znak".