Wydawcy tygodników nie mają specjalnych powodów do radości. Jak pisaliśmy wczoraj, w kwietniu wszystkie tytuły zanotowały dwucyfrowy spadek sprzedaży. Spadki były spektakularne - "Ozon" sprzedawał się o prawie 60 proc. gorzej niż przed rokiem, "Newsweek Polska" - o niemal 50 proc., "Wprost" i "Przekrój" - o ponad 30 proc. Najmniej straciła "Polityka", która prowadzi w rankingu ze średnią sprzedażą prawie 178,6 tys. egz. (o prawie 30 tys. wyprzedza "Wprost", "Newsweek" - o ponad 40 tys.). Dane kwietniowe jednak trudno porównywać, bo w zeszłym roku - ze względu na śmierć i pogrzeb Jana Pawła II - Polacy dużo chętniej sięgali po gazety. Newsweek sprzedał wówczas o 90 tys. więcej niż miesiąc wcześniej, "Wprost" - o prawie 40 tys. Tyle że kwiecień to nie pierwszy miesiąc, kiedy wydawcy notują kiepski wyniki. Co sprawia, że Polacy już nie tak chętnie jak rok temu czytają tygodniki? Czy wydawcy wiedzą, jak z tym walczyć? Czy tygodniki stanieją?
Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny tygodnika "Newsweek Polska"
Wszyscy mamy ten sam problem i wszyscy łamiemy sobie nad tym głowę. Na pewno część czytelników zabrał nam internet, do tego dochodzi bardzo silna konkurencja ze strony dzienników. Nie tylko pojawił się nowy gracz ["Dziennik"], ale tytuły mają coraz więcej dodatków, coraz lepsze strony opiniotwórcze. I jeszcze cena - pod tym względem dzienniki są niezwykle konkurencyjne, trzykrotnie tańsze od tygodników. Mnóstwo osób z naszej grupy docelowej wyjechało też za granicę.
Kurczy się czas, jaki możemy przeznaczyć na czytanie - to efekt rosnącej efektywności pracy.
Czy obniżenie ceny mogłoby zaradzić spadkowi sprzedaży? Naszym zdaniem obecna cena za produkt, który oferujemy czytelnikowi, jest na krawędzi opłacalności. Na szczęście sytuacja na rynku reklamy tygodników jest dobra, co świadczy o tym, że reklamodawcy doceniają specyfikę tych pism.
Stajemy obecnie przed następującym dylematem: czy budować elitarne pisma i tą elitarnością przyciągać reklamodawców, czy walczyć tam, gdzie jest przeciwnik, czyli w internecie.
Piotr Zmelonek, dyrektor pionu wydawniczego tygodnika "Polityka"
Problem z tygodnikami nie bierze się z ich ceny. Oczywiście dotyczy nas konkurencja z dziennikami, których główne grzbiety obudowuje się rozmaitymi dodatkami skierowanymi do różnych grup konsumentów i po niższej niż dotąd cenie. Jeśli w tygodniu czytelnik może dostać sześć wydań z dosyć szeroką ofertą i za niewiele większe pieniądze niż tygodnik, to może się wahać. Dotyczy to zwłaszcza czytelników, którzy nie mają trwałych związków z tytułem. Jestem jednak przekonany, że dla naszych czytelników cena nie jest decydująca. I nawet gdybyśmy obniżyli ją o dwa złote, to nie będzie tak, że nagle sto tysięcy osób więcej będzie kupowało "Politykę".
Podstawowy problem to brak czasu - wśród czytelników tygodników przeważają osoby zajęte, zapracowane. W pewnym sensie czytelników odciąga też internet, zmienia się konsumpcja mediów i to nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Wystarczy, że osoba wejdzie na jeden czy dwa serwisy internetowe i ma poczucie, że jest ze wszystkim na bieżąco.
Można oczywiście pisać teksty krótsze, podawać informacje w pigule, ale to się nie sprawdzi. Im więcej tekstów niestandardowych, ciekawych, zajmujących czytelnika, tym dla gazety lepiej.
Największy ambaras jest w tym, by utrzymać regularność, tak by czytelnik kupował każde wydanie pisma.
Rynek jest trudny i by walczyć o czytelnika, tytułowi muszą towarzyszyć dodatki. My na przykład spełniliśmy pewne oczekiwania, oferując "Niezbędnik inteligenta", z treściami trudniejszymi w odbiorze, ambitnymi. Ale nie mniej ważne są dla nas dodatki konsumenckie, oczywiście robione na modłę "Polityki".
Jeśli chodzi o internet, zamierzamy bardzo mocno angażować się w różne nowe przedsięwzięcia. Namiastką tych zmian są choćby blogi naszych dziennikarzy. Dotąd nasza witryna internetowa służyła głównie promocji wydania drukowanego. Teraz pomimo pewnych naturalnych powiązań chcemy rozdzielić zawartość serwisu od "Polityki".