Ściganie osób, które osiągają "dochody z nieujawnionych źródeł", to od dawna pięta achillesowa polskiego fiskusa. Urzędnicy robią to, porównując deklaracje podatkowe ze zgromadzonym przez podatników majątkiem. Jeżeli wartość majątku przewyższa deklarowane dochody, powinni wszcząć postępowanie. Gdy podatnik nie potrafi wytłumaczyć, skąd miał pieniądze, powinien zapłacić 75-proc. podatek od dochodów z nieujawnionych źródeł. Może trafić też do więzienia - nawet na trzy lata!
W USA władze często za ukrywanie dochodów zamykają gangsterów, którym nie można udowodnić innych przestępstw. Najsłynniejszy przypadek to Al Capone, który trafił za kratki na 12 lat. I to się zdarza bardzo często także teraz - gdy FBI nie może nic udowodnić np. jakiemuś handlarzowi narkotyków, zwraca się do wydziału śledczego IRS (Internal Revenue Service - amerykańskie służby skarbowe), a te mogą oskarżyć delikwenta za niepłacenie podatków. Wyroki są też znacznie wyższe niż w Polsce - można pójść do więzienia nawet na kilkanaście lat.
W Polsce urzędnicy zupełnie sobie nie radzą z wykrywaniem lewych dochodów obywateli. Tak jest od kilku lat - już w 2004 r. raport NIK wytykał urzędom skarbowym kompletną bezradność. Od tej pory nic się nie zmieniło.
"Gazeta" poprosiła Ministerstwo Finansów o wyniki kontroli lewych dochodów obywateli w pierwszym półroczu 2005 r. W sumie urzędy skarbowe i urzędy kontroli skarbowej wydały tylko 443 decyzje. Podatnicy ukrywający swoje dochody zapłacili 40,6 mln zł. Tymczasem szarą strefę w Polsce szacuje się na 15 proc. PKB, czyli grubo ponad 50 mld zł.
Co ciekawe, lewe dochody ścigają zarówno urzędy skarbowe, jak i urzędy kontroli skarbowej. Nie wiadomo, dlaczego ich kompetencje się dublują. Po prostu tak się przyjęło i żadna ekipa w Ministerstwie Finansów tego nie zmieniła.