Polacy konsumują dramatycznie mało lodów

Rynek lodów ma opinię jednego z najbardziej obiecujących w Europie. Producentom sen z powiek spędza jedno pytanie: jak poradzić sobie z kiepską pogodą?

Lody w rodzinie Zbigniewa Grycana długo przed drugą wojną światową kręcili ojciec oraz dziadek. Ucierali razem mleko z jajkami w wielkich kotłach. Uliczni sprzedawcy roznosili je następnie w drewnianych skrzyniach obitych blachą i wyizolowanych trocinami lub w wózkach, które toczyli przed sobą.

Sam Zbigniew po kilkuletniej przerwie od familijnego fachu właśnie wrócił na rynek. Za 2 mln dol. wybudował w Majdanie pod Warszawą fabrykę. Przedsięwzięcie nazwał po prostu "Grycan - lody od pokoleń". Robi tam lody, jakie zawsze chciał robić, czyli luksusowe.

- Wszyscy mi mówili, że się nie uda, bo na rynku nie ma już miejsca na nowego gracza - wspomina Grycan.

Kluczem jest pogoda

O tym , że lodowy interes w kraju jest niezwykle trudny, Grycan miał już okazję bardzo boleśnie się przekonać.

Swoją pierwszą lodziarnię o nazwie Zielona Budka otworzył w 1980 r. W latach 90. firma była już jednym z największych producentów w kraju. Wchodzący do kraju z marką Algida międzynarodowy koncern Unilever dawał mu za Zieloną Budkę 37 mln dol. Grycan powiedział jednak "nie", bo liczył na lepszą ofertę.

Firmę wykończyła budowa nowej fabryki. Grycan nie był w stanie spłacać kredytu bankowego zaciągniętego na budowę. Zielona Budka wpadła w długi, a właściciel w 2000 r. musiał ją sprzedać funduszowi inwestycyjnemu Enterprise Investors.

Drugie podejście do lodziarskiego biznesu, Grycan, rozwija się jak na drożdżach. Firma ma już kilkanaście lodziarni w największych centrach handlowych - i cały czas otwiera nowe.

Na rynku tak burzliwy rozwój to ewenement, bo Polacy kupują ostatnimi czasy mało lodów. Przez ostatnie 12 miesięcy ich sprzedaż spadła ilościowo aż o 10 proc.

Powód? Kiepska pogoda. Według danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej średnia temperatura w czerwcu w Warszawie wyniosła tylko 16 stopni Celsjusza - ledwo o 0,2 stopnia więcej niż w wyjątkowo deszczowym czerwcu 2004 r. Lepiej było dopiero w lipcu.

A lody to produkt wybitnie sezonowy i uzależniony od temperatury. Polacy jedzą je tylko wtedy, gdy jest ciepło. Algida, gracz numer dwa (po Koralu) na naszym rynku, w okresie od kwietnia do sierpnia zbiera ponad 90 proc. całorocznych przychodów. Podobne wyniki notują inni producenci.

Ale nie tylko pogoda daje się we znaki lodziarzom. Na tle innych krajów Polacy wyjątkowo niechętnie sięgają po lody - w ciągu roku zjadamy średnio ok. 3,5 litra na osobę. Dla porównania: w Niemczech jest to około 8 litrów, we Włoszech - 12 litrów, a we Francji - 5,5 litra.

Szwedzi, którzy na wysokie temperatury nie mogą się uskarżać, zjadają rocznie 14 litrów. Absolutni rekordziści to Amerykanie - spożywają 23 litry lodów rocznie na osobę.

Mały popyt, duże nadzieje

Paradoksalnie właśnie z powodu niskiej konsumpcji nasz rynek ma opinię jednego z najbardziej obiecujących w Europie. Ekstraklasa światowa - Unilever (Algida) i Nestlé - już tu są. W maju ub.r. w Zieloną Budkę zainwestował niemiecki Roncadin - trzeci co do wielkości producent lodów w Europie.

- Polski rynek lodów może się tylko rozwijać - twierdzi Roger Konrad, prezes Zielonej Budki. Jego zdaniem w Polsce wyraźnie obserwujemy podążanie za modą włoską. - Wystarczy spojrzeć choćby na popularną w Polsce kuchnię śródziemnomorską, pizzę czy spaghetti - mówi.

Włosi traktują lody jako uniwersalny deser, dobry do wszystkiego i na każdą okazję. 40 proc. mieszkańców Półwyspu Apenińskiego je lody zamiast śniadania, obiadu czy kolacji. Konrad liczy, że Polacy będą zachowywać się podobnie.

Pomóc w tym ma wykreowanie mody na nowe smaki. Warty ok. 1 mld zł rocznie krajowy rynek na razie uchodzi za dość konserwatywny. Od wielu lat najbardziej popularne są lody: śmietankowe, waniliowe, czekoladowe, kakaowe, truskawkowe i orzechowe.

Firmy lodziarskie próbują zaś kusić klientów smakami egzotycznymi np. tiramisu, zabajone arabica czy - jak to ostatnio robi Algida - niskokalorycznymi sorbetami z gruszek czy jabłek. Takie produkty kierowane są przede wszystkim do ludzi młodych - bardziej podatnych na nowości. Mają fantazyjne nazwy, kształty oraz bardzo kolorowe opakowania.

Kluczem do sukcesu w lodowej branży jest jednak znalezienie sposobu na to, jak uniezależnić przychody od pogody.

Firmy imają się tu rozmaitych pomysłów. Lider pod względem ilości sprzedawanych lodów, firma Koral, ostro inwestuje w kampanie reklamowe: z Marylą Rodowicz, Beatą Kozidrak i Danielem Olbrychskim. W ub.r. wydał na nie ponad 12 mln zł, podczas gdy cała branża ok. 50 mln zł (dane TNS OBOP).

Mali producenci tacy jak Grycan szukają luk. Produkując luksusowe lody, postawił na sprzedaż w delikatesach, bo - jak twierdzi - nie ma już siły, aby walczyć w dużych marketach, oraz na otwieranie lodziarni w centrach handlowych, gdzie jeść lody w ciepłych pomieszczeniach można cały rok.

Podobną taktykę w Europie - rozwoju poprzez lodziarnie z luksusowymi lodami - ma nieobecny w Polsce amerykański gigant Häagen-Dazs.

Liczy się eksport

Sposobem na niezależność od pogody jest również eksport. Według danych GUS, o ile jeszcze w 2001 r. krajowe firmy wysyłały za granicę towar za niecałe 20 mln zł, to teraz już za blisko 50 mln zł.

Właśnie dzięki eksportowi drugą młodość przeżywa fabryka Zielonej Budki w Mielcu, która jest w stanie wyprodukować ok. 35 mln litrów lodów rocznie. Do niedawna nie wykorzystywała jednak swojego potencjału. Od maja ub.r., kiedy spółkę przejęła firma Roncadin, produkcja w fabryce szybko rośnie. Około jednej trzeciej idzie na eksport. W fabryce produkowane są lody przeznaczone na rynek unijny (niemiecki, włoski, austriacki), sprzedawane zarówno w sieciach handlowych jako tzw. private labels (czyli sprzedawane pod nazwą sklepu), jak i produkty markowe Roncadin pod marką Schatztruhe.

Wygrają familijnej

Na razie krajowy rynek napędza sprzedaż tzw. lodów impulsowych, czyli lodów na patyku w rożkach lub w małych kubeczkach. Mają ponad 60 proc. rynku.

Ich sprzedaż przypada jednak niemal wyłącznie na sezon letni. Producenci liczą więc na to, że przyszłość będzie należała do tzw. lodów familijnych (sprzedawanych w opakowaniach litrowych w sklepach), które w innych krajach sprzedają się przez cały rok. - Ich spożycie w Polsce kształtuje się na poziomie 1 litra rocznie, podczas gdy w krajach europejskich wynosi średnio 4 litry - twierdzi Marcin Snopkowski, dyrektor generalny Algidy.

Ten proces już się zaczął. Według danych AC Nielsen lody impulsowe w ciągu trzech lat straciły na rzecz familijnych prawie 5 proc. rynku.