Graduał to zbiór pieśni mszalnych na cały rok. Barwnie ilustrowany, na pergaminie. Powstał w Raciborzu na przełomie XV i XVI wieku w pracowni tamtejszych dominikanów. Przechowywano go w ich klasztorze, a po jego sekularyzacji w 1810 roku trafił do kościoła Mariackiego.
Zniknął zimą 1945 roku. Czy wywieźli go wchodzący do miasta Rosjanie, czy uciekający z niego Niemcy? Nie wiadomo. Od tej pory figurował na liście zaginionych dzieł sztuki.
Gdy w listopadzie 2004 r. dr Janusz Spyra z Muzeum Śląska Cieszyńskiego wszedł na internetowe strony londyńskiego domu aukcyjnego Sotheby's, nie mógł uwierzyć. Na aukcji wystawiono dwie karty z raciborskiego graduału. Cena wywoławcza: 6 tys. funtów. Barwnie ilustrowane, z podobizną Piasta - prawdopodobnie opolsko-raciborskiego księcia Mieszka Otyłego!
Podpis wskazywał, że księga pochodziła z Oświęcimia.
Spyra przekonany, że podpis jest pomyłką i karty pochodzą z Raciborza, podzielił się wątpliwościami z kolegami po fachu - dr. Bogusławem Czechowiczem z Muzeum Narodowego we Wrocławiu i dr. Jerzym Gorzelikiem z Uniwersytetu Śląskiego. Ci zaczęli wertować książki poświęcone średniowiecznym ilustracjom. W dziele Ernsta Klossa "Die Schlesische Buchmalerei des Mittelalters" odnaleźli opis pasujący do fotografii karty, jaką Sotheby's zamieściło w internecie. Autor napisał, iż graduał pochodzi z Raciborza.
- Nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Kloss opisał wygląd dzieła strona po stronie - mówi dr Czechowicz.
Teraz trzeba było szybko zablokować aukcję, by ktoś nie kupił bezcennych kart, i odzyskać je dla Raciborza.
Sprawę opisaliśmy w "Gazecie". Zadzwoniliśmy też do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W grudniu Zbigniew Matuszewski, polski ambasador w Londynie, udał się na rozmowy do domu aukcyjnego. Licytację wstrzymano. Sprawa była skomplikowana. Na początku Anglicy chcieli, żeby przedstawić im dokumenty policyjne, z których wynikało, że zabytek skradziono albo zaginął. W ogóle się nie orientowali, co się działo na Śląsku podczas wojny!
No i kwestia własności. Zimą 1945 r. Racibórz był miastem niemieckim. Formalnie do Polski przyłączono go dopiero latem, po konferencji poczdamskiej. - Przekonywaliśmy, że zabytek powinien wrócić do parafii, z której pochodził, bez względu na to, czy ta jest w Polsce czy w Niemczech. Negocjacje trwały pół roku - opisuje prof. Wojciech Kowalski, ambasador i pełnomocnik rządu polskiego ds. zaginionych dzieł sztuki.
W ubiegły czwartek karty manuskryptu przyleciały do Warszawy. Wczoraj pod eskortą przewieziono je do Muzeum Miejskiego w Raciborzu. Prawdopodobnie trafią na stałą ekspozycję.
Uważaliśmy graduał za dzieło bezpowrotnie stracone. A tu taka niespodzianka! To ewenement. Karty graduału mają wielką wartość historyczną. Powinny być teraz poddane konserwacji, a potem gruntownie przebadane przez historyków sztuki.
Zabytki tej wagi odnajduje się zwykle przez przypadek. Sama w 1960 r. w podobnych okolicznościach w londyńskim British Muzeum odkryłam zaginiony kielich Kazimierza Wielkiego. Znajomy kustosz pokazał mi go, mówiąc, że muzeum zaproponowano kupno zabytku, ale chyba się nie zgodzi, bo kielich jest niewiadomego pochodzenia. Po interwencji polskich muzealników zabytek wrócił do kraju. Skoro udało się natrafić na ślad kart z graduału, może uda się wyjaśnić, co stało się z kustodią raciborską, wielką pięknie zdobioną monstrancją, która również powstała w średniowieczu i również zaginęła w 1945 r. Podobno jest przechowywana w zbiorach Ermitażu, ale tej informacji ciągle nie udało się potwierdzić.