Z podwyżki wczoraj się wycofał, ale ma rację - urzędnicy i kierownicy tego resortu od końca lat 90. popełnili mnóstwo błędów związanych z akcyzą.
Pod wpływem rozmaitych grup nacisku przyznawali w rozporządzeniach ulgi w tym podatku, np. na paliwo dla rybaków. Z ulg korzystała potem mafia paliwowa. Policja i służby skarbowe wykrywały afery, a resort finansów nerwowo łatał dziury, które sam wcześniej stworzył.
Problem wziął się ze zbyt dużej władzy urzędników. Do ustawy o akcyzie minister finansów wydaje 20 rozporządzeń, rozstrzygając nimi tak fundamentalne sprawy jak stawki podatku i tak błahe jak wzory formularzy. Jednak w Polsce od XVI w. obowiązuje zasada, że podatki może nakładać wyłącznie Sejm.
W dodatku urzędnicy pichcą te rozporządzenia w sposób daleki od jawności. Narzekamy na patologiczny lobbing w Sejmie, ale istnieją przecież sejmowe stenogramy, projekty ustaw są jawne, dziennikarze mogą śledzić posiedzenia komisji i podkomisji. Słowem - społeczna kontrola nad tym, co robią posłowie, jest całkiem spora.
Inaczej jest, gdy decyzje podejmuje administracja rządowa. Obowiązuje wprawdzie ustawa o informacji publicznej, ale często urzędnicy stosują ją wedle swego widzimisię. Jedne projekty rozporządzeń resorty publikują w internecie od razu, inne po kilku miesiącach, a niektórych w ogóle nie można znaleźć.
Stawki akcyzy i zwolnienia z niej powinien określać parlament. Opozycja też jest tego zdania - zaskarżyła obecną ustawę o akcyzie do Trybunału Konstytucyjnego po to właśnie, by odebrać ministrowi finansów zbyt wielką i uznaniową władzę.
Tylko czy znowu nie okaże się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Czy po wyborach PO i PiS nie dojdą do wniosku, że grzechem byłoby rezygnować z tak poręcznego instrumentu jak ustalanie stawek akcyzy w rozporządzeniu?