Władze Raciborza boją się niemieckich tablice z nazwami urzędów i ulic?

Mniejszość niemiecka chce, by na budynkach i ulicach w Raciborzu pojawiły się dwujęzyczne polsko-niemieckie tablice.

Lidia Burdzik, szefowa miejskiego koła Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców, zapewnia, że nie chodzi o podkreślanie niemieckiego rodowodu Raciborza, ale ułatwienie życia niemieckim turystom i dawnym mieszkańcom. - Niemcy, którzy tu przyjeżdżają, nie poznają odmienionego miasta. Nie wiedzą, jak trafić do miejsc, gdzie się wychowali - mówi Burdzik, która razem z innymi członkami mniejszości niemieckiej zaproponowała, by zamontować dwujęzyczne tablice z nazwami najważniejszych urzędów, zabytków, ulic, a może i sklepów.

Burdzik mówi, że zdaje sobie sprawę, że tablice mogą wzbudzać kontrowersje. W Raciborzu podczas ostatniego spisu powszechnego tylko 1890 osób zadeklarowało niemieckie pochodzenie. To jedynie 3,5 proc. mieszkańców i kilkanaście razy mniej niż spodziewali się działacze mniejszości niemieckiej. Teraz mają kłopot, bo zgodnie z przepisami obcojęzyczne tablice można zawieszać, gdy mniejszość narodowa stanowi w gminie przynajmniej 30 proc. jej mieszkańców. Jeśli ten warunek nie jest spełniony, zgodę musi wydać lokalny samorząd.

A władze Raciborza podchodzą do tablic bardzo ostrożnie. - Młodzież nie ma już tego problemu, ale w starszym pokoleniu przetrwały antagonizmy. Nie chcemy narażać się na zniszczenie dobrych stosunków z mniejszością przez jakieś antyniemieckie demonstracje - mówi wiceprezydent Mirosław Szypowski. Zaproponował eksperyment: na początek tablice z nazwą Ratibor pojawią się przy wjeździe do miasta. - Jeśli ludzie to zaakceptują, to pozostałe tablice zawisną na urzędach i zabytkach - obiecuje Szypowski.

A co na to mieszkańcy? - Dwujęzyczne tablice to dobry pomysł. Jesteśmy w Unii i nikogo to nie powinno dziwić - mówi Alina, młoda raciborzanka.

- Można dorzucić tablice z nazwami czeskimi. W końcu to nasi sąsiedzi. Albo z angielskimi, bo to język współczesnego świata - dodaje inny raciborzanin.