Na początku maja w Słupsku 15 armatorów i producentów rybackich skupionych w Sztabie Kryzysowym Polskiego Sektora Rybołówstwa zaproponowało, by za rekordowo długi okres ochronny (4,5 miesiąca) na Bałtyku wschodnim resort wypłacał im zryczałtowane osłony w wysokości 5 tys. zł na każdego zatrudnionego. Gdyby ta stawka przeszła, właściciele jednostek łowiących dorsza dostaliby po 15-35 tys. zł.
Dyrektor departamentu rybołówstwa MRiRW Grzegorz Łukasiewicz podpisał porozumienie, ale z zastrzeżeniem, że Sztab Kryzysowy musi przedstawić wiarygodnie wyliczenie kosztów wynikających z przestojów.
Rybacy zawiesili protest polegający na odławianiu dorsza mimo zakazu i utrudnianiu procedur kontrolnych.
Cały zeszły tydzień resort weryfikował dane. Wczoraj wiceminister rolnictwa Józef Pilarczyk zdradził "Gazecie" efekty tej pracy. Zamiast prostego ryczałtu na każdego zatrudnionego przez armatora rybaka resort chce płacić tylko 503 euro na pracownika (czyli ok. 2 tys. zamiast 5 tys. zł) i dodatkowo od 1172 do 2645 euro na każdą łódź (im większa, tym kwota wyższa).
- Uwzględniliśmy wszystkie wydatki wskazane przez rybaków z wyjątkiem kosztów administracyjnych [np. opłaty za zezwolenia połowowe - red.] i wysokości wynagrodzenia dla pracowników. Nie możemy płacić za przestój średniej z zarobków, tylko kwotę minimalną plus składka ZUS - mówi Pilarczyk.
- To mi nie pokryje kosztów - denerwuje się Bogdan Waniewski, prezes Stowarzyszenia Armatorów Rybackich w Kołobrzegu, właściciel dużego kutra. Szybko wyliczył, że zamiast 35 tys. zł - jak przewidywało słupskie porozumienie - według nowych zasad dostanie tylko 25,8 tys. zł.
- Wracamy do protestu - zapowiada Jerzy Wysoczański, szef Zrzeszenia Rybaków Morskich w Ustce.