Prawniczy lobbing w sprawie korporacji

Po trzech latach walki absolwentów prawa z korporacjami prawniczymi o otwarcie zawodów adwokata, radcy i notariusza obie strony znalazły się w klinczu. Dziś okaże się, czy w nim pozostaną

Historia tej walki, to modelowy przykład lobbingu. Tylko że w tym przypadku obie strony okazały się jednakowo silne. Do tego stopnia, że się nawzajem zaszachowały.

Absolwenci i studenci prawa reprezentowani przez Stowarzyszenie Fair Play i Parlament Studentów RP mają argumenty, które lepiej przemawiają do opinii publicznej. Mówią, że trzeba otworzyć dostęp do zawodów prawniczych, bo wtedy spadną ceny usług prawnych i podniesie się ich jakość. Więcej ludzi będzie wtedy stać na fachową pomoc prawną; dziś tylko ok. 3 proc. mających sprawy w sądach korzysta z pomocy prawników.

Absolwenci mają poparcie Prawa i Sprawiedliwości - partia ta wniosła do Sejmu projekt nowelizacji ustaw o korporacjach prawniczych.

Argumenty korporacji - że odbierając im prawo do decyzji, kto może się dostać na aplikacje i do zawodu - obniży się jakość usług i izby prawnicze utracą samorządność - nie przekonują opinii publicznej.

Ale siłą korporacji są wpływy w parlamencie. Wielu posłów i senatorów, szczególnie w komisjach pracujących nad projektem, należy do izb adwokackich, radcowskich czy notarialnych i poczuwa się do lojalności wobec kolegów. Siły lobbingu korporacyjnego dowodzi fakt, że do dziś PiS-owskiemu projektowi nie udało się wyjść z komisji do drugiego czytania. Korporacje dwukrotnie umieściły w Sejmie inne projekty, żeby to nimi najpierw zajęli się parlamentarzyści.

Wykorzystały wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który półtora roku temu unieważnił jako sprzeczne z konstytucją przepisy korporacji adwokackiej i radcowskiej, na mocy których zasady przyjmowania na aplikacje określały wewnątrzkorporacyjne egzaminy. Powołując się na ten wyrok, poseł SLD i radca prawny Stanisław Rydzoń zgłosił projekt tzw. małej nowelizacji. Przewidywał on, że wszystko zostanie po staremu, tyle że to, co do tej pory było w wewnątrzkorporacyjnych regulaminach, wyda w formie rozporządzenia minister sprawiedliwości. Komisja sprawiedliwości i praw człowieka przyjęła projekt jako swój i rozpoczęła prace.

Absolwenci przystąpili do kontrataku, zwołując konferencję prasową i apelując do szefów klubów parlamentarnych, by ich partie broniły interesów ludzi, a nie korporacji. PiS zaś skutecznie zablokował projekt Rydzonia, wnosząc do niego w formie kolejnych poprawek cały swój projekt.

W tej sytuacji Rydzoń projekt wycofał. Ale niebawem wrócił tekst w formie projektu rządowego firmowanego przez ministra sprawiedliwości Andrzeja Kalwasa. To wieloletni prezes korporacji radcowskiej - za wywalczenie dla radców prawa do stawania przed sądami korporacja podziękowała ministrowi salą im. Andrzeja Kalwasa w siedzibie Krajowej Rady Radców Prawnych.

Tym razem wpływy korporacji zapewniły projektowi Kalwasa pierwsze czytanie w komisji sejmowej, a nie na posiedzeniu plenarnym. To znakomicie skróciło jego parlamentarną drogę. Udało się też wnieść go pod obrady komisji przed przygotowanym do drugiego czytania projektem PiS-u, co PiS-owskiemu projektowi zablokowało dalszą sejmową drogę.

Górą były korporacje. Ale absolwenci zadali kolejny celny cios: w ramach podkomisji połączono oba projekty, tak że projekt Kalwasa stał się przepisami przejściowymi do projektu PiS-u. W ten sposób uczyniono zadość argumentowi korporacji i ministra, że w tym roku nie ma szansy na zorganizowanie państwowych (jak przewiduje projekt PiS-u) egzaminów na aplikacje, więc aby je w ogóle przeprowadzić, trzeba to zrobić w ramach korporacji.

To wywołało gwałtowny protest ministra. Oświadczył, że wycofa swój projekt. Ale nie mógł tego zrobić bez zgody premiera. Wydał więc oświadczenie, że projekty połączono, łamiąc regulamin Sejmu. Tego argumentu nie podzieliło jednak biuro legislacyjne Sejmu.

Teraz mamy klincz. Korporacje mogą skutecznie zablokować skierowanie połączonych projektów do drugiego czytania. Wystarczy, że "ich" posłowie zaczną w ramach komisji (która musi przyjąć projekt podkomisji) szczegółowo dyskutować nad każdym z kilkudziesięciu artykułów i wnosić do nich poprawki. Czy tak się stanie okaże się dziś, bo dziś właśnie zbiorą się w tej sprawie połączone komisje sprawiedliwości i ustawodawcza.

Gdyby zaś pojawił się kolejny projekt "szybkiej nowelizacji", posłowie popierający absolwentów zablokują go metodą zastosowaną przy projekcie Rydzonia. Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.

A do końca kadencji parlamentu coraz bliżej.

Tymczasem już drugi rok nie ma podstaw prawnych do naboru na aplikacje. To zaczyna korporacjom dokuczać. Radcowie dzięki pokrętnej interpretacji momentu, od którego obowiązywał wyrok Trybunału, przeprowadzili w zeszłym roku nabór (którego minister sprawiedliwości nie zakwestionował), ale w tym - już nie. A to oznacza stratę setek tysięcy złotych, bo opłata, którą pobierają od aplikanta, jest równa czesnemu na dobrej uczelni (4-8 tys. rocznie). Niezły jest też dochód z opłat egzaminacyjnych (średnio po ponad tysiąc złotych od ok. 2 tys. zdających). Z kolei adwokaci nie przeprowadzili w zeszłym roku naboru i niedługo zacznie im brakować aplikantów do pracy w kancelariach.

Ustawy korporacyjne mówią o konieczności robienia naboru co roku. Skoro nie ma reguł naboru, absolwenci mogą domagać się przed sądami administracyjnymi przyjęcia bez konkursów czy egzaminów. I mogą wygrywać. W ten sposób korporacje otworzą się szerzej, niż to sobie ktokolwiek wyobrażał. I wcale nie w najlepszy sposób.