Nikt nie odpowiedział na ogłoszenie PGNiG o przetargu na dostawę 3,4 mld m sześc. gazu w okresie od lipca tego roku do końca 2006 r. - poinformowało w czwartek PGNiG po upływie terminu składania ofert. Zaproszenie do przetargu ukazało się w połowie kwietnia w prasie polskiej i zagranicznej. Chodzi o największy w historii polskiego gazownictwa przetarg na zakup surowca na wolnym rynku, poza kontraktami wieloletnimi. Firma zapowiedziała, że teraz poszuka dostawcy w trybie negocjacji, już bez ogłoszeń w prasie. Zaproszenia do rokowań zostaną wysłane bezpośrednio do co najmniej czterech firm. Same rokowania ma prowadzić komisja przetargowa, do której zaproszeni mają być w roli doradców niezależni eksperci. PGNiG może działać w ten sposób, bo prawo zamówień publicznych nie ma zastosowania do dostaw elektryczności, energii cieplnej i paliw gazowych. Sprawę udzielania zamówień na gaz reguluje natomiast wewnętrzna instrukcja firmy.
Przetargi PGNiG na zakup gazu już od pewnego czasu gnębi pech. Pierwszy publiczny przetarg na gaz firma ogłosiła w czerwcu 2003 r. Poszukiwała kontrahenta, który od lipca 2003 r. przez rok dostarczy 2 mld m sześc. gazu, korzystając z magistrali gazowych przez Ukrainę lub Białoruś. Przetarg miał być prowadzony według złożonej, dwustopniowej procedury. Został unieważniony, bo zgłosiło się mniej niż dwóch oferentów - minimum wymagane przez ustawę o zamówieniach publicznych, stosowaną wtedy przez PGNiG do zakupu gazu.
Potem zgodnie z prawem przetarg ponowiono. Na początku lipca 2003 r. wygrała go zarejestrowana w USA spółka Sinclair Technologies. Sprzedawała ona gaz PGNiG już od końca 2001 r. po wyparciu poprzedniego dostawcy, który handlował uzbeckim gazem z zasobów ukraińskiego koncernu Związek Przemysłowy Donbasu.
Po kilku tygodniach okazało się, że tym razem z nieznanych powodów Sinclair nie może dostarczyć PGNiG gazu. Na początku września 2003 r. polska firma zerwała umowę z Sinclairem, ale nie dochodziła odszkodowania od nierzetelnego dostawcy, zadowalając się 0,5 mln dol. zabezpieczenia bankowego. To niewiele w stosunku do kontraktu szacowanego na ponad 165 mln dol. Co gorsza, PGNiG znalazło się w fatalnej sytuacji. Po zmianie umów z Gazpromem na progu sezonu zimowego, kiedy zużycie gazu gwałtownie wzrasta, polska firma nie miała zapewnionych dostaw surowca na pokrycie maksymalnych potrzeb zimą.
Po dwóch nieudanych próbach przetargu PGNiG wystąpiło do Ministerstwa Gospodarki o zgodę na zakup gazu bez przetargu, w trybie zamówienia z wolnej ręki. Taką zgodę wydano na początku października 2003 r. A dziesięć dni później weszła w życie nowelizacja ustawy o zamówieniach publicznych zwalniająca PGNiG z konieczności ubiegania się o zgodę na zakup gazu bez przetargu.
Poszukiwane przez kilka miesięcy 2 mld m sześc. gazu polski koncern znalazł w zarejestrowanej na Węgrzech firmie Eural Trans Gaz. Kontrakt z tą firmą - gwarantowany przez państwowy koncern Naftohaz Ukrainy, właściciela ukraińskich gazociągów - podpisano pod koniec października 2003 r. Jednocześnie przewidziano, że do końca 2006 r. Eural będzie mógł dostarczyć dodatkowo 1 mld m sześc. gazu. Te ustalenia przekroczono z nawiązką, bo do końca pierwszego kwartału 2005 r. PGNiG kupiło od Euralu prawie 3,9 mld m sześc. gazu. Czy jest to surowiec tak tani jak ten, który oferował Sinclair? Chyba nie, bo w zeszłym tygodniu wiceminister skarbu Stanisław Speczik powiedział w Sejmie, że gaz od węgierskiej firmy jest o 5 proc. tańszy od surowca z wieloletniego kontraktu jamalskiego PGNiG z Gazpromem.
Eural handlował gazem, jaki otrzymywał w zamian za dostawy surowca kupowanego przez Ukrainę w Turkmenii. Dlaczego Gazprom przekazał węgierskiej firmie swoje prawa do transportowego kontraktu i gwarantował setki milionów dolarów kredytów zaciąganych przez Eural w rosyjskich państwowych bankach? Nie wiadomo. Handel turkmeńskim gazem okazał się jednak bardzo lukratywny - w pierwszym roku działalności Eural zarobił na czysto prawie 200 mln dol. Ale ta hossa nie trwała długo, bo Gazprom postanowił bezpośrednio zająć się zyskownym interesem. W połowie zeszłego roku w Jałcie podczas szczytu prezydentów Rosji Władimira Putina i Ukrainy Leonida Kuczmy zapowiedziano, że od 2005 r. na transporcie gazu kupowanego przez Ukrainę w Turkmenii zacznie zarabiać szwajcarska firma RosUkrEnergo. Połowę jej udziałów ma bank Gazpromu, a resztę - austriacki Raiffeisenbank.
W lutym PGNiG ogłosiło, iż RosUkrEnergo przejmie realizację umowy podpisanej wcześniej z Euralem. Zmianę zaproponował Naftohaz. Od marca do lipca RosUkrEnergo ma dostarczać PGNiG 200 mln m sześc. gazu miesięcznie. Potem do końca 2006 r. polski koncern będzie mógł od RosUkrEnergo kupić jeszcze 500 mln m sześc. gazu. Zarząd PGNiG zdecydował się też ogłosić przetarg na zakup - jak początkowo zapowiadano - od 2,5 do 3 mld m sześc. gazu. Do końca marca komisja przetargowa miała przygotować listę oferentów i wystosować zapytania ofertowe. Półtora miesiąca później firma zdecydowała się jednak ogłosić w prasie przetarg na zakup gazu, którego ilość zwiększono do 3,4 mld m sześc. Po fiasku publicznego zaproszenia PGNiG wraca więc do wcześniejszego pomysłu z zapytaniami ofertowymi. A jeśli nie znajdzie dostawcy? Wtedy będzie zapewne musiało kupować więcej droższego gazu od Gazpromu.