Konie wracają do łask

Wystarczyło 1,1 tys. zł rocznej dopłaty do pojedynczej klaczy, by ich ceny w Polsce się podwoiły, a rolnicy rzucili się na hodowlę koni

Jesteśmy na równi pochyłej. Z roku na rok liczba koni w Polsce spada - ostrzegają koniarze. - Bez paniki, koni na razie ubywa, ale wkrótce tendencja się odwróci - uspokaja Jacek Łojek ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. - Tak stało się w całej Europie Zachodniej.

Rzeczywiście, jeszcze w latach 80. mieliśmy w Polsce około 2 mln sztuk koni, dziś jest ich zaledwie 330 tys. To skutek uprzemysłowienia naszego rolnictwa - konie, kiedyś główna siła pociągowa na wsi, są wypierane przez maszyny.

Zdaniem Jacka Łojka koni będzie jeszcze ubywać przez najbliższe pięć, sześć lat. Dołek będzie w roku 2010, zostanie ich wtedy około 250-280 tys. sztuk. Potem rynek zacznie się gwałtownie odbijać i już w 2010 znowu przekroczymy 300 tys.

W Szwecji, która ma czterokrotnie mniej mieszkańców niż Polska, dziś też jest 300 tys. koni. Na początku XX w. było ich 700 tys., a w okresie dołka w latach 70. - zaledwie 180 tys. Podobnie w Niemczech - najpierw liczba koni spadła do 350 tys., dziś jest ich znowu 1,2 mln.

To nie koniec zmian. Konie pociągowe zostały zastąpione przez konie rekreacyjne i sportowe. Służą nie tylko do jazdy konnej dla mieszczuchów, ale też napędzają całkiem duży przemysł koński. Na koniach zarabiają dostawcy pasz, weterynarze, właściciele końskich przechowalni, których powstaje coraz więcej, wytwórcy uprzęży i eleganckich strojów do konnej jazdy, kowale itd.

W Wielkiej Brytanii, kolebce koniarzy, roczny obrót przemysłu końskiego przekracza 1,6 mld euro, w Holandii - 900 mln euro, a w Szwecji - 400 mln.

Ten proces zamiany konia pociągowego w rekreacyjnego już się w Polsce zaczął wraz z rozwojem prywatnych hodowli. Nadal jądrem hodowli jest około 20 państwowych stadnin, ale stały się one teraz dostawcą koni dla stajni prywatnych. Ich liczba rośnie lawinowo. Jeszcze przed rokiem 89 było ich w Polsce kilkanaście, w 1994 r. - 200, w 1997 r. - 460, dziś jest ponad 600. Tylko w okolicy samej Warszawy mamy ponad 150 ośrodków jazdy konnej i 23 sklepy ze sprzętem dla koniarzy.

Od dwóch lat Unia wspiera hodowlę koni, dopłacając do tak zwanych ras ginących. Polscy rolnicy mogą z tego korzystać od 1 maja 2004 r., a za rasy gasnące uznano u nas konie śląskie, małopolskie, huculskie i konika polskiego. Każdy rolnik, który ma minimum trzy klacze hodowlane tych ras, może otrzymać po 1,1 tys. zł rocznie do każdej sztuki.

- Niby niedużo, ale wystarczyło, by zrobił się niesamowity ruch w tym interesie - mówi Radosław Wiśniowski z Polskiego Związku Jeździeckiego. - W ciągu roku klacze zdrożały z 4,6 tys. do 12 tys. i bardzo trudno je kupić. To znaczy, że rolnicy wyczuli koniunkturę.

To może nie być wcale koniec unijnego wsparcia. Francja, która jest mistrzynią w wyciąganiu pieniędzy na rolnictwo z Unii, już lobbuje za kolejnym instrumentem napędzającym rozwój sektora końskiego. Chce, by Bruksela dopłacała do określonych regionów bliskich koniarzom.

W Polsce za taki szczególny region można by uznać tor wyścigowy na warszawskim Służewcu, a to oznacza wsparcie dla wszystkich hodowców koni biorących udział w wyścigach.