Wiele razy telefonowałem do mojego klienta, ale w języku obcym poinformowała mnie osoba automatyczna, że nie istnieje możliwość kontaktu z abonentem - mówił w ub. czwartek przed sądem lustracyjnym obrońca posła Roberta Luśni oskarżonego, że w latach 80. donosił SB na kolegów z opozycji.
Był to już 18. termin toczącej się od dwóch lat sprawy, która nie może się zakończyć ze względu na nieobecność posła. Do czasu wyjaśnienia zarzutów Luśnia jest zawieszony w swojej partii (RKN).
W ubiegłym tygodniu poseł napisał do sądu, że nie może przyjechać, bo zgubił paszport w Australii. Naprawdę pojechał na dawno zaplanowaną wyprawę dalekomorską w rejon archipelagu Kerguelena.
Dzień przed rozprawą bliscy współpracownicy Luśni powiedzieli nam, że poseł wrócił już do kraju. Ale wczoraj jego adwokat zapewniał sąd, że Luśnia nie może wjechać do Polski. - Mamy prawo oczekiwać od posła Rzeczypospolitej poważnego traktowania sądu - oświadczył prowadzący rozprawę sędzia Zbigniew Kapiński. Jerzy Rodzik, przedstawiciel rzecznika interesu publicznego, złożył wniosek, by proces prowadzić pod nieobecność oskarżonego.
W dzień rozprawy Luśnia odebrał telefon komórkowy. - W kraju jestem dopiero co. Na szczęście już skończyły się moje kłopoty związane z powrotem do Polski - powiedział "Gazecie". Zapytany, dlaczego nie przyszedł posiedzenie sądu lustracyjnego, oświadczył, że pierwszy raz słyszy o tym, że miała się odbyć rozprawa.
Kolejna rozprawa w czwartek.