Jeden z największych operatorów hoteli na świecie - Tishman Hotel Corporation - zarządzał Marriottem przy stołecznym lotnisku od prawie dwóch lat.
Właścicielem obiektu jest Port Hotel - spółka zależna Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze (PPL). Marriott zapewnia system rezerwacyjny i szyld.
Port Hotel wypowiedział Tishmanowi 20-letnią umowę o zarządzanie po raz pierwszy już w październiku; ostatecznie - w tę środę w nocy, po nieudanej mediacji Marriotta.
- To skandal, umowę zerwano bezprawnie. Idziemy do sądu arbitrażowego, nasze straty oceniamy na blisko 16 mln dol. Takiego odszkodowania chcemy - mówi "Gazecie" Dennis Mahoney, wiceprezes THC odpowiedzialny m.in. za działanie firmy w Polsce.
Zdaniem Port Hotelu Tishman rażąco naruszył umowę i wielokrotnie łamał prawo: dewizowe, prawo pracy, wydawał pieniądze bez ewidencji i pogwałcił ustawę o przeciwdziałaniu finansowaniu terroryzmu. Spółka wysłała w tej sprawie oświadczenie, ale nie skonkretyzowała zarzutów.
- To były poważne niedociągnięcia, nie mogę o nich mówić przez telefon, ale opowiem już niedługo - mówi nam Witold Ignatowski, prezes Port Hotelu.
Przedstawiciele Tishmana komentują krótko: - To bzdury. Przeprowadziliśmy z pomocą Deloitte & Touche niezależny audyt wydatków, wszystko jest w porządku. Prawa nie łamaliśmy - komentuje wzburzony Mahoney. Zapewnia, że chętnie podda się wszelkim kontrolom, choćby NIK. Gdy hotelem zarządzało THC, wykorzystanych było ok. 70 proc. pokoi. To w Warszawie bardzo dobry wynik.
THC uważa, że zarzuty Port Hotelu są tylko pretekstem. "Jesteśmy przekonani, iż jednym z głównych powodów [zerwania umowy] jest to, że Port Hotel chce wybudować drugi hotel na lotnisku bez aprobaty i udziału Tishmana, czego nie może zrobić w trakcie trwania umowy z Tishmanem" - napisało THC w swoim oświadczeniu.
Prezes Port Hotelu zapewnia, że to nieprawda.
Sprawa w sądzie arbitrażowym może trwać rok.