To już drugie podejście premiera Jose Zapatero do wizyty w Polsce. Pierwsze zakończyło się dyplomatycznym faux pas. Hiszpan w ostatniej chwili odwołał wizytę zaplanowaną na 14 grudnia - tłumacząc się zmęczeniem i obowiązkami krajowymi.
Nie pomogło to stosunkom polsko-hiszpańskim. Tym bardziej, że psują się one od ubiegłorocznych wyborów w Hiszpanii - które wygrała partia socjalistyczna przewodzona przez Zapatero. Jedną z pierwszych jego decyzji było wyprowadzanie hiszpańskiego kontyngentu wojsk z polskiej strefy w Iraku. A także poparcie projektu unijnej konstytucji, któremu oba kraje wcześniej się sprzeciwiały.
Tymczasem Polska i Hiszpania są sobie potrzebne. Zwłaszcza teraz, gdy decyduje się kształt budżetu UE na lata 2007-13. Oba kraje powinny walczyć razem o to, by plan wydatków w latach 2007-13 był jak największy. Np. taki, jaki proponuje Komisja Europejska - 1,14 dochodu narodowego brutto Unii. Tyle że państwa-płatnicy netto żądają obcięcia tego budżetu do 1 proc.
Luksemburg, który koordynuje teraz dyskusję nad budżetem, trzyma język za zębami. Nie ujawnił kompromisowej wersji budżetu. Spekuluje się o liczbie 1,05 proc. dochodu, czyli daleko od propozycji Komisji. To źle dla Polski, i dla Hiszpanii.
Nie ma jednak co liczyć, że środowe spotkanie doprowadzi do sojuszu. - Nie jest planowana wspólna deklaracja dotycząca budżetu - chłodzi nastroje wiceminister spraw zagranicznych Jan Truszczyński.
Dlaczego? Bo wiele nas łączy, ale wciąż wiele dzieli. Np. podejście do unijnych funduszy spójnościowych. Hiszpanie będą walczyć o to, żeby w unijnym budżecie znalazły się pieniądze na odzwyczajenie się od funduszy spójności, które Hiszpanii przestają przysługiwać. Problem w tym, że oczekiwany przez Madryt specjalny fundusz byłby niekorzystny dla Polski. Oznaczałby, że trzeba ciąć w samych funduszach spójności, tych dla nas. - To naturalne pole do zderzenia - komentuje Truszczyński.
Premierzy mają do omówienia także inne, gospodarcze tematy, np. otwarcie hiszpańskiego rynku pracy dla Polaków. Warszawa liczy na deklarację Zapatero, że rynek zostanie otwarty wiosną 2006 r. Chcemy też rozmawiać o "dyrektywie usługowej". Miała ona umożliwić swobodne świadczenie usług na terenie całej Unii. Teraz jednak Francja i Niemcy chcą utrzymać część ograniczeń.
Jak napisał wtorkowy dziennik ekonomiczny "Financial Times", wprowadzenie dyrektywy spowodowałoby przyrost miejsc pracy o 600 tys., wzrost produktywności i spadek cen.