W Estonii szukają pracowników

Estonia boryka się z problemem niedoboru siły roboczej. W efekcie rozważa się nawet ściągnięcie do kraju Chińczyków

Zdobycie zamówienia to nie sztuka. Tylko kto je wykona? - żali się Arvo Kivikas, szef Ilves-Ekstra, spółki zajmującej się szyciem odzieży sportowej z Tartu, drugiego co do wielkości miasta Estonii. Oficjalna stopa bezrobocia tutaj wynosi 1,9 proc. i jest najniższa w całym kraju. Kivikas twierdzi, że mógłby od zaraz zwiększyć produkcję dwukrotnie. Rozwój firmy wstrzymuje jednak brak wykwalifikowanej siły roboczej.

Estońskie media alarmują, że sytuacja na rynku pracy staje się coraz bardziej napięta, a brak siły roboczej powoduje, iż inwestorzy zagraniczni tracą zainteresowanie inwestowaniem w Estonii, gdyż obawiają się o możliwości rozwoju produkcji. A inwestycje w tym małym kraju nastawione są najczęściej na późniejszy eksport towarów zarówno na Zachód, jak i Wschód.

Przykładem takiego inwestora jest skandynawski Elcoteq. Ilmar Petersen, szef Elcoteq Tallinn, jest święcie przekonany, że masowy import siły roboczej jest potrzebny do utrzymania dynamiki rozwoju gospodarki i utrzymania inwestycji na dotychczasowym, wysokim poziomie.

Wykwalifikowanych robotników w niektórych zawodach, np. spawaczy pracujących w stoczniach, zaczęło brakować już kilka lat temu. Rząd estoński w drodze wyjątku zgodził się wtedy na "import" spawaczy z Ukrainy i Litwy, zastrzegając przy tym, że nie dopuści jednak do masowej imigracji za chlebem. Dlatego też zdobycie zezwolenia na pracę to męka wędrówki przez urzędnicze gabinety. Przedsiębiorcy w mediach przyznają, że na razie jedynym skutecznym sposobem zdobywania wykwalifikowanych pracowników jest podkupywanie ich u konkurencji.

Pod naciskiem przedsiębiorców władze będą chyba musiały zmienić zdanie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby ściągnięcie Chińczyków. Przemawiają za nimi także, może jeszcze bardziej niż ekonomiczne, aspekty polityczne i historyczne.

Politycy sa przekonani, że należy prowadzić politykę imigracyjną ograniczającą import siły roboczej przede wszystkim z krajów byłego ZSRR, aby nie powiększać i tak już dużej społeczności rosyjskojęzycznej. Głównym problemem jest jej liczebność (ok. 30 proc. mieszkańców) i niechęć do integracji ze społeczeństwem estońskim oraz nauki języka języka estońskiego.

Z takim podejściem do sprawy nie zgadza się Vaino Rajangu, socjolog z Uniwersytetu Technicznego w Tallinie.

- Rosjan czy też Ukraińców dobrze znamy. Wiemy, czego można się po nich spodziewać. Imigranci z Azji czy też Afryki przywiozą swoje, nieznane nam zwyczaje. Ta niewiedza napawa strachem i niechęcią. A i z ich integracją będą nie mniejsze problemy - powiedział "Gazecie" prof. Rajangu.

Politycy także chcieliby ograniczyć imigrację z krajów muzułmańskich. Dla większości biznesmenów kraj pochodzenia siły roboczej to jednak sprawa wtórna. - W końcu co za różnica, jakiej maści jest kot. Ważne, aby myszy łapał - uważa Lembit Lump, szef Kodumajatehas, spółki budowlanej.

Spółka ta planuje w najbliższym czasie zwiększenie produkcji, ale ma z tym problemy, gdyż brakuje jej robotników i inżynierów.

- Nadchodzą czasy, gdy będą pieniądze, będzie zbyt, ale brakować będzie wykwalifikowanych pracowników na wszystkich szczeblach - uważa Lump.

W październiku w Estonii było zarejestrowanych ok 34,5 tys. bezrobotnych, czyli 4 proc. wszystkich zatrudnionych. W porównaniu z październikiem zeszłego roku liczba osób bez pracy zmniejszyła się o 20 proc. Najwyższe bezrobocie panuje w górniczym regionie na wschodzie kraju i wynosi 9 proc. Najniższa zaś w Tartu, gdzie bez pracy pozostaje 1,9 proc. mieszkańców.