Jak długo trzymać akcje debiutantów?

Na warszawskiej giełdzie na ogół nie opłaca się trzymać akcji kupionych w ofertach publicznych. Chyba że są to akcje dużych państwowych spółek. Na parkiet trafiły właśnie akcje takiej spółki - PKO BP. Jak będzie w ich przypadku?

Inter Cars to spółka rodzinna - największy krajowy dystrybutor części samochodowych. Pod koniec maja pojawił się na warszawskim parkiecie. Wcześniej, podobnie jak w zdecydowanej większości tegorocznych ofert publicznych, inwestorzy chcieli kupić kilkakrotnie więcej akcji, niż im zaoferowano. To zapewniało udany początek notowań.

Wbrew oczekiwaniom debiut Inter Carsu przyniósł niewielki zarobek - "zaledwie" 5 proc. Od tego czasu notowania systematycznie pną się jednak w górę. Dzisiaj ci, którzy kupili akcje w publicznej ofercie, mogą już zrealizować ponad 80-proc. zysk. Niestety, tak imponujące przykłady to prawdziwa rzadkość.

Pięć minut debiutantów

W tym roku na tzw. rynku pierwotnym można było kupić akcje aż 22 firm. Tylu publicznych ofert nie było łącznie w ostatnich trzech latach.

Okazuje się, że pierwszy dzień notowań był często najlepszą okazją do zakończenia giełdowej inwestycji. Sprzedaż akcji w dniu debiutu zapewniała bowiem wysoki zysk (stracić można było zaledwie na trzech spółkach). Po optymistycznym początku notowań kursy aż dwóch trzecich debiutantów spadały i dzisiaj są nawet poniżej ceny emisyjnej.

Czasami strata jest dotkliwa. Inwestorzy, którzy zamienili oszczędności na akcje np. informatycznego Betacomu i SM Media, producenta artykułów higienicznych Hygienika czy firmy odzieżowej Artman (właściciel marki House), stracili nawet połowę zaangażowanych pieniędzy. Skąd te spadki?

Tegoroczni emitenci to głównie firmy prywatne. Ich właściciele, poszukując kapitału na rozwój, godzili się przyjąć do interesu kolejnych wspólników, ale nie za darmo. Mniejszą kontrolę nad spółką rekompensowali sobie możliwie najwyższą ceną emisyjną akcji oferowanych w ofercie publicznej.

Jej ustaleniu sprzyjał rozwój krajowych instytucji finansowych, zwłaszcza funduszy emerytalnych, i trwająca już ponad półtora roku hossa na warszawskiej giełdzie. Analitycy, którzy wyceniają akcje debiutantów, porównują je bowiem z drogimi akcjami konkurentów obecnych na parkiecie.

Cena emisyjna często uwzględniała superoptymistyczne wyniki finansowe w przyszłości, zdobycie licznych kontraktów, wspaniałe perspektywy rozwoju branży, w której działa emitent itp. Wystarczyło, że po debiucie emitent nie wywiązał się chociaż z jednej złożonej wcześniej obietnicy (zazwyczaj obniżano prognozy wyników), a inwestorzy - zwłaszcza instytucje - natychmiast tracili zaufanie i w konsekwencji pozbywali się akcji nawet kosztem wysokich strat.

Niepewny kurs PKO BP

10 listopada na warszawskiej giełdzie udanie zadebiutował największy państwowy bank - PKO BP. Już w pierwszych dniach notowań jego kurs poszybował znacznie wyżej, niż spodziewali się analitycy. W dniu debiutu na początku sesji wzrost kursu wyniósł 18 proc. Później gwałtownie rósł dalej, tak że drobni inwestorzy mogli zrealizować nawet 30-proc. zysk, a akcje PKO BP były droższe niż bardzo wysoko wyceniane akcje pozostałych banków giełdowych.

- Nic z tego nie rozumiem! - komentował specjalista z dużej zachodniej instytucji.

- Rynkiem rządzi psychologia. Wszystko wróci do normy po kilku dniach - tłumaczył inny analityk. Dzisiaj obroty akcjami PKO BP są już kilkakrotnie niższe niż zaraz po debiucie, a cena się ustabilizowała.

Debiut PKO BP zawiódł wyłącznie skrajnych optymistów, którzy liczyli na powtórkę sukcesu Banku Śląskiego. Debiut tego banku w 1994 r. przyniósł szczęściarzom ponad 13,5-krotną przebitkę.

Czy warto więc trzymać jeszcze akcje PKO BP? To pytanie nurtuje zapewne wiele z ponad 200 tys. osób, które kupiły akcje państwowego giganta i jeszcze nie sprzedały, czyli "nie zrealizowały zysków".

- Nie warto - odpowiadają na ogół pytani o to specjaliści. Dodają szybko, że rada dotyczy tylko tych, których satysfakcjonuje już bieżący kurs akcji.

- Tak naprawdę to na dwoje babka wróżyła - mówią poważniej i wymieniają argumenty za, które liczebnie przeważają nad istotniejszymi argumentami przeciw.

Państwowe banki najlepsze

"Ekspresowym" inwestorom podjęcia decyzji o szybkiej realizacji zysków na akcjach PKO BP nie ułatwiają giełdowe kariery dużych prywatyzowanych w ostatnich latach spółek - zwłaszcza banków. Na inwestycji w ich papiery prawie zawsze można było osiągnąć zysk - zarówno w dniu debiutu, jak i trzymając akcje do dnia dzisiejszego. Tutaj częściej niż zwykle sprawdza się powiedzenie, że "na akcjach zarabia się w długim okresie".

Przyczyną może być to, że minister skarbu, ustalając ceny emisyjne, nie zawsze kierował się tylko maksymalizacją przychodów budżetowych. Ponadto na giełdzie trwa hossa, która wyniosła wiele kursów na najwyższy dla nich poziom w historii.

Pomijając WSIP i PKO BP, ostatnią dużą spółką państwową wchodzącą na parkiet był PKN Orlen debiutujący pod koniec 1999 r. Wtedy na polskim rynku kapitałowym nie było jeszcze majętnych funduszy emerytalnych i inwestycyjnych, które dzisiaj rozdają na nim karty.

Scenariusz oferty publicznej płockiego giganta naftowego nie różnił się od niedawnej oferty PKO BP. Były upusty cenowe dla drobnych inwestorów, kolejki w biurach maklerskich, bogata oferta kredytowa banków, w końcu wysoka redukcja zamówień. Już w pierwszym dniu notowań akcje Orlenu przyniosły 22 proc. zysku. Choć kilkanaście miesięcy po debiucie kurs spadł nawet 20 proc. poniżej ceny emisyjnej (przyczyną było spowolnienie gospodarcze na całym świecie), to ostatecznie zdołał odrobić straty.

Dla trzymających akcje do dziś zysk przekracza już 100 proc. Podobnie jest w przypadku prywatyzowanego w 1998 r. koncernu miedziowego KGHM.

Przykład Telekomunikacji Polskiej SA pokazuje jednak, że czasami warto zrealizować zyski i kupić akcje choćby kolejnych prywatyzowanych firm. Ci, którzy zdecydowali się na sprzedaż już po kilku miesiącach od debiutu telekomunikacyjnego giganta, zainkasowali nawet 80-proc. zysk, a po trzech latach - aż 150 proc. (moment wejścia do spółki France Telecom). Inwestorzy trzymający akcje do dzisiaj są zaledwie 18 proc. nad kreską, nie uwzględniając inflacji.

Zdecydowanie najlepiej na warszawskiej giełdzie radzą sobie banki. Ich notowania zdają się bardziej odporne zarówno na zawirowania w gospodarce, jak i na światowych parkietach. Ponadto często interesowały się nimi zachodnie instytucje, które kupowały akcje na giełdzie, przygotowując się do przejęcia w przyszłości. W ciągu kilku lat na akcjach Pekao SA, Banku Handlowego czy Banku BPH (wszystkie kontrolowane są przez zachodnie banki) można było zarobić kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent. Nie licząc wypłacanych każdego roku pokaźnych dywidend.(