Sto lat temu: Strzały na placu Grzybowskim

Dokładnie sto lat temu Polacy stoczyli pierwszą od upadku powstania styczniowego walkę z bronią w ręku z carskim zaborcą. 18 lat później Polska odzyskała niepodległość

Plan był taki: w niedzielę 13 listopada 1904 r. członkowie i sympatycy Polskiej Partii Socjalistycznej zademonstrują na placu Grzybowskim przeciwko wojnie rosyjsko-japońskiej. A dokładniej: przeciw powołaniu na tę wojnę polskiego rekruta. Dwa tygodnie wcześniej podobny antywojenny pochód PPS na Karmelickiej zmasakrowali kozacy. Zarąbali kilku demonstrantów, w tym młodziutkiego ucznia Stanisława Dzierzbickiego, ranili ponad sto osób. Kilkanaście miało obcięte szablami ręce.

Teraz masakry bezbronnych nie będzie. W przeddzień manifestacji organizatorzy rozdali robotnikom ponad 50 rewolwerów. Niektórzy przynieśli własną broń. W sumie pochód osłaniało 60 niewyszkolonych, ale zdecydowanych na wszystko bojowców z rewolwerami w ręku. Mieli dwie bomby - pierwsze ładunki konspiracyjnej produkcji.

W sobotę 13 listopada carska żandarmeria i kozacy na koniach od rana patrolują rejon placu Grzybowskiego. O demonstracji wiadomo z ulotek. O 11 do kościoła Wszystkich Świętych chronią się organizatorzy pochodu i bojowcy z ukrytą bronią. Na plac ściągają tłumy. Żandarmi nie potrafią ich powstrzymać.

W samo południe organizatorzy wychodzą z kościoła. Chorąży rozwija czerwony sztandar i unosi go wysoko ponad głowy. Setka bojowców intonuje "Warszawiankę" i maszeruje od kościoła ku ulicy Bagno. Za nimi rusza kilkuset zgromadzonych na placu. Na demonstrantów rzuca się setka carskich policjantów z obnażonymi szablami. Już są kilka metrów od sztandaru. Stefan Okrzeja wyciąga z kieszeni rewolwer i pierwszy strzela do nadbiegających. Zaraz po nim strzelają pozostali. Policjanci uciekają we wszystkie strony, zostawiają na bruku zabitych w zakrwawionych mundurach. W zamieszaniu czoło pochodu odrywa się od demonstrantów. 20 bojowców pod czerwonym sztandarem maszeruje ulicą Bagno. Na jej końcu atakują ich konni żandarmi. Pepeesowcy strzelają jak opętani. Gdy rozwiewa się dym, po żandarmach ani śladu. Bojowcy docierają do rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Tam dołączają tłumy warszawiaków. Pochód z trzema sztandarami (na dwóch czarne napisy: "Precz z caratem" i "Precz z mobilizacją") maszeruje przez miasto.

Tymczasem większa część demonstrantów z placu Grzybowskiego chroni się do kościoła. Kordon policjantów otacza świątynię i aresztuje kilkaset osób. Inna grupa robotników przedziera się ulicą Bagno. Drogę zastępuje jej wojsko. To regularna bitwa: żołnierze strzelają z karabinów, robotnicy odpowiadają ogniem rewolwerowym z bram i okien domów. Walki i aresztowania trwają do wieczora.

Tego dnia zginęło co najmniej 20 carskich policjantów i żołnierzy. Ofiar wśród demonstrantów było jeszcze więcej. Rannych - grubo ponad setka.

Strzały na placu Grzybowskim to moment, kiedy od szlacheckich insurgentów powstania styczniowego misję walki z caratem przejęli polscy socjaliści. Potem było powstanie 1905 roku, konspiracja niepodległościowa Józefa Piłsudskiego, kompania kadrowa, Legiony, POW i 11 listopada 1918 r.