Wielkanowski dostał 10 tys. zł grzywny, ale nie kara była w tym procesie najważniejsza. Dla niego ważne było tylko uniewinnienie, bo jedynie wtedy mógł odzyskać dobre imię i wrócić do zawodu. Nie orzeka od czterech lat, odkąd "Rzeczpospolita" opisała jego rzekome kontakty z toruńskim półświatkiem. Obecnie jest zawieszony w czynnościach sędziowskich.
Artykuł "Rzeczpospolitej" spowodował, że sędziemu wytoczono szereg postępowań karnych i dyscyplinarnych. Żadne z nich nie potwierdziło rewelacji dziennika, ale prokuratura doszukała się przestępstwa gdzie indziej. Sprawdziła, jak wyglądał udział Wielkanowskiego w nocnej awanturze w marcu 1998 r. pod mieszkaniem jego byłej przyjaciółki Beaty K. Przy okazji ustaliła, że sędzia złożył na kobietę fałszywy donos. Twierdził w nim, iż ta pomówiła go na policji, że zakłócił wówczas spokój nocny.
I tę właśnie kwestię rozstrzygnął w czwartek sąd. Po przesłuchaniu 37 świadków ustalił, że prowodyrem burdy był Wielkanowski. - Sędzia krzyczał pod drzwiami, a gdy wszedł do mieszkania Beaty K., dwukrotnie uderzył przebywającego tam Tomasza K. - referował sędzia Wojciech Szpyrkowicz. - Beata K. miała więc prawo zgłosić to na policję. Dziwi, że oskarżony ma co do tego wątpliwości, skoro sam zakłócił spokój.
Wyrok jest nieprawomocny. Prawdopodobnie sędzia złoży apelację.