Już na starcie sesji akcje Swissmedu wyceniono na 3,12 zł, czyli 11 proc. powyżej ceny emisyjnej, co okazało się jedynie przygrywką do katapulty notowań. Po godzinie kurs doszedł do 6,30 zł, co oznacza 125-proc. "przebicie", aby w końcówce opaść do 4,30 zł (prawie 55 proc.). Z rąk do rąk przeszło ponad 330 tys. akcji, czyli co trzecia z będących w wolnym obrocie. Prawie 84 proc. akcji ma bowiem w portfelu Bruno Hangartner, właściciel szwajcarskiej spółki Theo Fray działającej na rynku sprzętu medycznego, a 5 proc. fundusz emerytalny DOM. Wartość pozostałych akcji, licząc po ich cenie emisyjnej, nie przekraczała 2,8 mln zł. Trudno o większą pokusę dla giełdowych graczy do windowania ceny.
W tym roku lepszy debiut na GPW zaliczył tylko specjalizujący się w usługach finansowych Capital Partners, który w sierpniu zyskiwał już ponad 800 proc., aby skończyć prawie 400-proc. przebiciem. Warto pamiętać, że Capital Partners jest jednym z istotniejszych akcjonariuszy Swissmedu i pomagał we wprowadzeniu gdańskiej spółki na parkiet. Czy grono inwestorów windujących w lipcu kurs funduszu, a obecnie Swissmedu, jest zbliżone? Pytanie raczej retoryczne.
Przypomnijmy, że wrześniowa oferta akcji pierwszego na rynku publicznym przedstawiciela branży usług medycznych była sporym rozczarowaniem. Na rozgrzanym do białości rynku pierwotnym, gdzie redukcje zamówień na znacznie większe emisje akcji równie mało znanych spółek sięgały 80-90 proc., Swissmed sprzedał nieco ponad 1,5 mln z 3,5 mln oferowanych akcji. Spółce nie zaufali zwłaszcza indywidualni inwestorzy, którzy mimo ustalenia ceny emisyjnej na najniższym poziomie z określonych wcześniej "widełek" (2,80-3,50 zł) kupili z grubsza co dziesiątą z proponowanych im 1,2 mln akcji. Instytucjonalni natomiast - nieco ponad połowę (ok. 1,4 mln z 2,3 mln).
Zapał studziły zwłaszcza rosnące straty Swissmedu (1,9 mln zł w 2003 r., 2,65 mln zł na półmetku tego roku) przy nie aż tak dynamicznie rosnących przychodach (analogicznie 4,5 mln i 3,3 mln zł). Inwestorów nie przekonywały prognozy zarządu, że już w 2005 r. będzie 5 mln zł zysku netto, że uda się zdywersyfikować źródła przychodów (obecnie 60 proc. uzyskiwanych jest za pośrednictwem Narodowego Funduszu Ochrony Zdrowia) i pozyskać do szpitali licznych pacjentów z zagranicy.
W efekcie zamiast planowanych pierwotnie 19 mln zł wpływów, skorygowanych później do ok. 12 mln zł, ostatecznie Swissmed sprzedał akcje za 4,3 mln zł, pomniejszone o prawie 1 mln zł kosztów emisji. To znacznie mniej niż podczas styczniowej emisji obligacji zamiennych na akcje, których też sprzedano połowę za ok. 9,5 mln zł, a wśród nabywców był m.in. Capital Partners.
Szefowie spółki robili w tej sytuacji dobrą minę do złej gry, tłumacząc słabe powodzenie oferty... szykowaniem przez inwestorów pieniędzy na akcje PKO BP. Zapowiadając równocześnie, że daleko mniejsze od oczekiwanych wpływy nie wpłyną na zmianę strategii Swissmedu świadczącego usługi medyczne w kilku przychodniach i w niedużym szpitalu w Gdańsku. A budowa kolejnego w Warszawie, a później następnych szpitali oraz zakupy sprzętu medycznego finansowane będą kredytami, poprzez leasing, a także w drodze ponownej emisji akcji.
Czy w ciągu kilku następnych tygodni, przy pogarszającej się ostatnio koniunkturze na GPW i braku istotnych wieści ze spółki, inwestorzy mogli tak radykalnie zmienić zdanie co do perspektyw medycznego biznesu? Raczej nie. Wszak nawet analitycy BDM PKO BP wprowadzający akcje Swissmedu na rynek wyceniali je poniżej 4 zł. Nie można więc wykluczyć, że 6,30 zł to spekulacyjny szczyt ich notowań, tak jak w przypadku Capital Partners, którego akcje wywindowano w debiucie do prawie 22 zł, a teraz wyceniane są mniej więcej na 6 zł.