W Polsce amatorzy inwestycji na rynku dzieł sztuki dotychczas byli skazani na własny "nos". W tę lukę na rynku chce wejść ABN Amro. Na razie o zasadach doradztwa wiadomo jeszcze niewiele. Na pewno z tych usług będą mogły skorzystać tylko instytucje oraz najbogatsi Polacy. Spadek po babci czy kieszonkowe od rodziców to za mało.
W Wielkiej Brytanii istnieje specjalizacja doradcy inwestycyjnego na rynku dzieł sztuki. Aby nim zostać, trzeba mieć zwykle ukończone co najmniej dwa fakultety - jeden związany z historią sztuki, a drugi z ekonomią lub prawem. Doradcy obsługują "klientów", nie "kolekcjonerów". Patrzą oni bowiem na dzieła sztuki przede wszystkim jako na dobrą inwestycję.
Przyjmuje się, że aby dobrze zarobić, trzeba wyłożyć co najmniej 500 tys. funtów. A dobra inwestycja może przynieść w ciągu pięciu lat nawet kilkaset procent zysku. Na przykład przemiany w Rosji spowodowały, że za talerz z carskiej zastawy, który kosztował na początku ubiegłej dekady 500-700 funtów, płaci się obecnie nawet 15 tys.