Aleksander Kwaśniewski wezwał lewicę do wspólnego startu w wyborach i wystawienia wspólnego kandydata na prezydenta. Wczoraj - w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" - wyjaśnił, gdzie widzi swoje miejsce. Nie chce być liderem lewicy, nie zamierza startować z jej list ani wchodzić do jej rządu. Chce jej patronować.
I jako patron podsunął lewicy kandydatów na prezydenta. "W kolejności alfabetycznej": Marka Belkę, Marka Borowskiego, Włodzimierza Cimoszewicza, Józefa Oleksego i Jerzego Szmajdzińskiego.
- Trudno mi uwierzyć, że nie ma pan swego faworyta. Czy będzie nim Marek Belka, jeśli powiedzie mu się kierowanie rządem? - dopytuje "Rzeczpospolita".
- Na razie Belka mówi nie. A start w wyborach prezydenckich ma sens, gdy się chce je wygrać. Jak w sporcie - nie wolno iść na zawody z myślą o zajęciu szóstego miejsca - odpowiada Kwaśniewski gazecie i tym działaczom SLD, którzy uważają, że "rozprowadza" właśnie Belkę.
Jeden z nich, opolski baron SLD Andrzej Namysło przekonywał niedawno "Trybunę", że Kwaśniewski chce powtórzyć wariant Jelcyn - Putin. Belka jako premier ma zdobyć jak największą popularność, a potem wygrać wybory prezydenckie.
Część działaczy Sojuszu boi się, że za sukces Belki SLD zapłaci marginalizacją. - Obawiamy się, że to co dobre stanie się zasługą wspaniałego rządu, a to co złe winą Sojuszu, który odejdzie w niebyt - twierdzi Namysło. Tym samym - ostrzega opolski baron - nowa lewica powstaje poza Sojuszem.
Według naszych SLD-owskich rozmówców lęk przed takim scenariuszem był jednym z powodów sobotniego wystąpienia mazowieckiego barona Jacka Zdrojewskiego. Na regionalnej naradzie Sojuszu skrytykował Kwaśniewskiego, Belkę i lidera partii Krzysztofa Janika. I wezwał partię do aktywniejszego rozpychania się na scenie politycznej. Według niego SLD powinno ostro skręcić w lewo: wymusić na rządzie radykalną zmianę polityki społecznej, wycofanie wojsk z Iraku, "skończenie ze średniowiecznymi przywilejami Kościoła". W przeciwieństwie do prezydenta Zdrojewski postuluje zaostrzenie kursu wobec SdPl.
Wczorajszy wywiad Kwaśniewskiego był polemiką z takim myśleniem. - Cenna dla Polski jest taka lewica - przekonywał - dla której ważny jest człowiek. Ale i taka, która respektuje racjonalność ekonomiczną i nie przygotowuje eksperymentów gospodarczych, ale wierzy w wolny rynek i szanuje jego instytucje i zasady. Natomiast w sferze obyczajowo-światopoglądowej może być mniej obarczona kompromisami, które SLD musiało akceptować. Lewica nieuczestnicząca we władzy będzie bardziej wyrazista. Ale bez niemądrych skrajności, o ile bowiem uważam za rozsądną walkę o świeckość instytucji państwa, o tyle już antyklerykalizm widzę jako rodzaj choroby.
W ślad za sporem na koncepcje idzie pojedynek na złośliwości. Gdy Kwaśniewski wzywa do pozbycia się tych, "którzy lewicę obciążają", Leszek Miller odpowiada (w "Trybunie"): "Przypomniało mi się zdarzenie z 1991 r. Wówczas miała miejsce bardzo podobna sytuacja. Otóż Aleksander Kwaśniewski i Włodzimierz Cimoszewicz zwrócili się do mnie, jako sekretarza generalnego, z żądaniem skreślenia z list wyborczych ludzi, którzy będą odstraszać wyborców, którzy będą obciążeniem dla lewicy. "Trybuna": O kogo wtedy chodziło? - O Jerzego Szmajdzińskiego, Krzysztofa Janika, Jerzego Jaskiernię.
Ironia polega na tym, że dwaj pierwsi są dziś politycznymi sojusznikami Kwaśniewskiego. A Szmajdziński znalazł się dodatkowo w "piątce" prezydenta.