Ewa Woydyłło, terapeutka w Instytucie Psychoneurologicznym w Warszawie, kieruje Regionalnym Programem Zapobiegania Uzależnieniom w Fundacji im. Batorego: Alkoholicy to tylko kilka proc. spośród osób używających alkoholu, więc oni powodują tylko część tych szkód. Większość jest dziełem tych, którzy nie są od alkoholu uzależnieni, ale go nadużywają i zapadają na różne choroby, a społeczcństwo ponosi koszty ich leczenia. Te szkody to także wypadki drogowe po dwóch piwach, bójki, gwałty i zabójstwa, olbrzymie zjawisko przemocy w rodzinie, wypadki przy pracy. Nadużywanie alkoholu to niekoniecznie picie na umór: np. kobieta w ciąży, pijąc także niewielkie ilości alkoholu w ciąży, może szkodzić płodowi.
- Amerykanie policzyli, że same szkody gospodarcze spowodowane przez nadużywanie alkoholu i narkotyków wynoszą 10 proc. rocznego dochodu narodowego. Znakomita większość z tego przypada na alkohol.
- Pomysłami będziemy się dzielić na konferencji. Np. Australijczycy w okolicach stadionów sprzedają alkohol tylko w plastikowych butelkach. Jeśli już komuś uda się je przemycić, to przynajmniej potem się nawzajem nie kaleczą. Z doświadczeń krajów śródziemnomorskich wynika, że tamtejszy model - picia niskoprocentowego alkoholu, który się powoli sączy - powoduje stosunkowo najmniej szkód. A 100 g wódki wypite szybko, wali w mózg jak pałka. Niestety, Polak pije tak, żeby się upić. A potem chwyta sztachetę i leci na szwagra albo bije żonę. Zmianę stylu picia trzeba zacząc od edukacji i zmniejszenia dostępności alkoholu, który jest na każdej stacji benzynowej. Piwo reklamuje się jako napój chłodzący, można je kupić wszędzie, a sprzedawca nie pyta o dowód osobisty. Reklamuje się łódkę BOLS i piwo bezalkoholowe. I umacnia się błędne przekonanie, że jedynym złym skutkiem picia jest uzależnienie, a ci, którzy go nadużywają, nie szkodzą ani sobie, ani innym.
Nie chodzi o to, żeby zniechęcać do picia w ogóle. Chodzi o to, żeby alkohol nie był destrukcyjny.