W ubiegły piątek nigeryjska organizacja pozarządowa Ruch na rzecz Przetrwania Ludów Ogoni po raz kolejny oskarżyła brytyjsko-holenderską firmę o represjonowanie rdzennych mieszkańców Nigerii.
Shell miał naciskać na nigeryjską policję, aby wystawiła warty przy rurociągu biegnącym w okolicach miasta K-Dere w delcie Nigru. To autonomiczne terytorium plemienia Ogoni, które już miało do czynienia z Shellem na początku lat 90.
Jak utrzymuje Ruch, osiem osób z plemienia Ogoni zostało poturbowanych przez policjantów i pociętych maczetami. Shell twierdzi, że nic nie wie o jakichkolwiek działaniach policji nigeryjskiej i nie ma nic wspólnego z zajściem w K-Dere. Firma paliwowa opuściła ten rejon po 1993 r. po protestach ekologów, którzy uważali, że wydobywanie ropy w tym regionie spowoduje nieodwracalne szkody w środowisku.
Ogoni mają podstawy, by się bać policji broniącej naftowych interesów - w 1995 r. zostali przez nią spacyfikowani. Ten półmilionowy naród ma prawdziwego pecha. Jest jednym z mniejszych w stumilionowej Nigerii, jednym z najbiedniejszych i zamieszkuje tereny w roponośnej delcie Nigru, tam, gdzie biegną również rurociągi transportujące ropę do portów. Ogoni od początku lat 90. protestowali przeciwko wydobyciu ropy na ich rdzennym terytorium. Zanieczyszczenia, jakie spowodowała eksploatacja złóż na ich naturalnych terenach, doprowadziły do nędzy. Ogoni nie mogli ani łowić ryb, ani uprawiać ziemi (a to tradycyjnie robili) z powodu zanieczyszczeń. Lud założył więc Ruch na rzecz Przetrwania Ludów Ogoni. Działania ruchu były nie na rękę decydentom w stolicy kraju Lagosie. Rząd Nigerii jest zdeterminowany, by nie urazić naftowych inwestorów - osiem na dziesięć dolarów publicznych przychodów w tym kraju pochodzi z wydobycia ropy. Starali się więc zmniejszyć wpływ aktywistów na działanie Shella.
Bezskutecznie: opór, któremu przewodził Ken Saro-Wiwa, odniósł sukces - o Nigerii i Shellu zaczęto mówić na arenie międzynarodowej. Rząd nigeryjski przestraszył się, że największy wówczas inwestor w Nigerii wycofa się z roponośnych terenów Ogoni, dlatego spacyfikował Ruch w 1995 r. Powieszono dziewięciu aktywistów, którzy domagali się, by Shell przestał niszczyć środowisko naturalne i zrekompensował straty pierwotnym mieszkańcom. Wśród nich był Ken Saro-Wiwa, nominowany wcześniej do pokojowej Nagrody Nobla. Wojskowy sąd zarzucił im morderstwo czterech członków rady plemienia Ogoni, oskarżeni nie przyznali się do winy.
Gdy wyszło na jaw, że w aferę zamieszany był Shell, konsumenci w krajach najbogatszych zbojkotowali jego paliwa i firma straciła miliony. Od tego czasu koncern zmienił politykę - stara się być ekologiczny, deklaruje, że pomaga społecznościom lokalnym, łoży na edukację, rekultywuje tereny wydobycia. Paliwowy potentat wciąż jednak utrzymuje rurociągi w krainie Ogoni i ma nadzieję, że kiedyś złoże będzie można eksploatować.
Ogoni cały czas obawiają się, że w dobie hossy na rynku paliwowym powrót policji do ochrony rurociągów nie jest przypadkiem i że historia z 1995 r. może się powtórzyć. Czy to kolejny kryzys w Shellu? Firma twierdzi, że nie i że informacje o represjach na naftowe zlecenie są nieprawdziwe. Mimo to Ruch na rzecz Przetrwania Ludów Ogoni domaga się natychmiastowego wycofania policji z terenów Ogoni i wszczęcia postępowania, które miałoby ustalić rolę Shella.
W Nigerii nowe złoża to nie tylko więcej pracy dla lokalnej ludności, ale również przemoc. Z ujawnionego w tym roku wewnętrznego raportu Shella o bezpieczeństwie w Nigerii wynika, że firma, płacąc pieniądze ochroniarzom, mogła przyczyniać się również do śmierci ludności zamieszkującej roponośne tereny (z powodu brutalności ochrony i walk pomiędzy ochroną a grupami rabującymi ropę). Jak wynika z raportu, w wyniku działań ochrony w delcie Nigru co roku ginie ponad tysiąc osób.
W krajach rozwijających się firmy bardzo często zatrudniają w ochronie albo policjantów, albo byłych policjantów i wojsko. Przeznaczają również miliardy dolarów na łapówki za "ochronę" swoich interesów przed partyzantami (tak jest np. w Kolumbii, gdzie problemy miała Chiquita) czy zwykłymi rabusiami. Często na terenach, na których działają te firmy, ich ochrona jest jedyną władzą, niezależną od policji państwowej. W Nigerii słynie jako jedna z najbardziej brutalnych.