W czwartek 15 czerwca po godzinie 18 Komenda Miejska Policji w Szczecinie otrzymała zgłoszenie o strzelaninie w jednym z mieszkań przy ul. Kasjopei. Na miejscu antyterroryści podjęli decyzję o siłowym wtargnięciu do lokalu. Po wyważeniu drzwi znalezione zostały zwłoki trzech dorosłych osób - w tym napastnika. Policja na razie nie udziela szczegółowych informacji o przebiegu zdarzenia. Nie wiadomo też, czy ofiary to członkowie jednej rodziny. - Wszystkie hipotezy są brane pod uwagę - powiedziała w rozmowie z WP.pl oficer prasowa Komendy Miejskiej Policji w Szczecinie komisarz Anna Gembela.
Przy ul. Kasjopei znajdują się niewysokie domy wielorodzinne, a mieszkańcy osiedla zapewniają, że okolica jest bardzo spokojna. W mieszkaniu, w którym doszło do tragedii, miało mieszkać dobrze sytuowane małżeństwo. Para pojawiała się w nim od czasu do czasu, ponieważ miało to być ich dodatkowe lokum.
- Oboje koło 50. Zadbani. Sąsiadka zawsze chodziła na wysokich obcasach. Dzięki temu nawet było wiadomo, kiedy są, bo zawsze było ją słychać - powiedział w rozmowie z Onetem jeden z mieszkańców bloku. Kolejny dodał, że sąsiedzi niezbyt dobrze znali małżeństwo. - Tylko klasyczne "dzień dobry", nic więcej - przekazał.
Z kolei mężczyzna miał być prawdopodobnie po udarze. Sąsiedzi wywnioskowali to po charakterystycznym sposobie utykania. Jak zaznaczają, para nigdy nie była hałaśliwa - z mieszkania nie było słychać kłótni ani awantur. - Czasem przyjeżdżali z rodzicami. To ciche osiedle, oni też tacy byli - podkreślają rozmówcy.
Na razie służby nie potwierdzają oficjalnie, by ofiarami było małżeństwo, które korzystało z mieszkania. Nic nie wiadomo także o trzecim mężczyźnie, którego ciało znaleziono na miejscu.
Potencjalnego sprawcę widzieli jednak świadkowie. Wiadomo, że mężczyzna był ubrany na czarno. - W ręce miał pistolet. Strzelał z niego w kierunku mieszkania. Raz za razem. Był huk, z lufy wydobywał się błysk. Czy to była prawdziwa broń, czy hukowa - nie wiem. Po chwili ten ktoś schował się w mieszkaniu, a zaraz potem opuszczono w nim rolety - powiedział świadek w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Kolejny ze świadków w rozmowie z Onetem przyznał, że początkowo myślał, że ktoś strzela petardami. Później jednak zauważył smużkę dymu, która unosiła się nad ogrodzeniem. Niedługo po opuszczeniu rolet w mieszkaniu, w którym doszło do tragedii, zapadła cisza.
Pierwszy radiowóz miał pojawić się na miejscu bardzo szybko. Funkcjonariusze dobijali się do mieszkania, ale nikt nie otwierał. Na miejsce wezwany został zespół kontrterrorystyczny. To właśnie te służby kazały schować się mieszkańcom w domach, a tych, którzy dopiero do nich wracali, nie wpuszczono na teren osiedla. Osoby, które mieszkały w tym samym bloku, musiały się ewakuować. Dopiero po dłuższym czasie umożliwiono im powrót do mieszkań. - W pewnej chwili powiedzieli nam, że nie wrócimy do domów zbyt szybko, ale zaczęło padać i się zlitowali. Kazali się każdemu zamknąć w mieszkaniu i nie przeszkadzać - opowiedział jeden ze świadków.