7 marca w Sosnowcu (woj. śląskie) odnaleziono ciała dwóch duchownych: 26-letniego diakona i 45-letniego księdza. Nieoficjalne informacje wskazywały na zabójstwo 26-latka przez starszego duchownego. Prokuratura wciąż nie potwierdza tych informacji. Śledczy ustalają szczegóły okoliczności tragedii.
W sprawie nadal pojawia się wiele pytań związanych z okolicznościami tragedii. Wciąż nie wiadomo, czy rzeczywiście to ksiądz był odpowiedzialny za zabójstwo młodego diakona. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Sosnowcu poinformował o etapie, na jakim znajduje się śledztwo. Jak się okazuje, nadal trwają prace nad ustaleniem szczegółów.
- Cały czas przesłuchiwani są świadkowie i jest gromadzony materiał dowodowy. Nie mamy jeszcze wszystkich opinii biegłych - poinformował prokurator Waldemar Łubniewski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Sosnowcu w rozmowie z "Super Expressem".
Już na początku śledztwa wiele poszlak sugerowało na morderstwo i w tym kierunku zostało wszczęte dochodzenie. Sekcja zwłok wykazała dodatkowo, że 26-letni diakon miał 11 ran ciętych klatki piersiowej i szyi. 45-letni ksiądz zmarł przez wielomiejscowe rozlegle obrażenia ciała powstałe w wyniku uderzenia przez pociąg. Jedyną kwestią, która wciąż pozostaje w fazie spekulacji, jest domniemane popełnienie tego przestępstwa przez 45-letniego księdza, na co wskazywały nieoficjalne informacje o konflikcie między duchownymi.
Zmarli duchowni należeli do tej samej parafii - Domu Katolickiego przy ulicy Kościelnej w Sosnowcu. Diakon Mateusz był na szóstym roku seminarium. Jak informował "Fakt", parafianie mieli o nim dobre zdanie i opisywali go jako "sympatycznego, młodego człowieka". 45-letni ksiądz Robert miał być skonfliktowany z diecezją z powodu poczucia bycia "pomijanym" przez przełożonych. Ponadto podejrzewano, że w wyniku śmierci matki przeszedł załamanie nerwowe. Miał w planach przejść do zakonu. 26-latek natomiast pozostawał w bliskim kontakcie z proboszczem i wiernymi, jak ustaliła "Gazeta Wyborcza".