Do tragedii doszło w czwartek (20 kwietnia) w Kobylej Górze (woj. wielkopolskie). Jan K. po skończonej pracy nie mógł się dostać do domu. Nikt nie otwierał drzwi ani nie odpowiadał. W końcu mężczyzna zbił szybę i wszedł do środka. Tam znalazł ciała dwóch córek 9-letniej Jadzi (prawdopodobnie została uduszona) i 13-letniej Madzi (miała rany cięte w okolicach szyi) oraz nieprzytomną żonę Krystynę (również miała rany cięte), którą w stanie ciężkim zabrał do szpitala w Kaliszu śmigłowiec lotniczego pogotowia ratunkowego. Kobieta przebywa na oddziale intensywnej opieki medycznej i jest w stanie śpiączki farmakologicznej - przekazała policja dziennikarzom Onetu. Dziewczynki najprawdopodobniej padły ofiarą morderstwa - wynika z ustaleń prokuratury.
Trzecia córka Jana i Krystyny w dniu tragedii przebywała w specjalnym ośrodku w pobliskim Miliczu. Dziewczyna jest osobą z niepełnosprawnością ruchową i umysłową. Jej opiekunem prawnym była Krystyna. Z ustaleń dziennikarzy Onetu i PAP wynika, że kobieta na przełomie marca i kwietnia wysłała do sądu "pełne niejasnych pretensji" pismo, które zostało określone jako "bełkotliwe, nielogiczne, dziwne i budząca niepewność". Sąd w Ostrzeszowie zainteresował się sytuacją rodziny i sprawdzał, czy matka 19-latki dobrze wypełnia swoje obowiązki. Kurator na podstawie wywiadu środowiskowego stwierdził, że w domu K. nie dzieje się nic złego.
Mimo pozytywnej opinii kuratora sąd wyznaczył posiedzenie opiekuńcze, w celu rozeznania rodziny i ewentualnej zmiany opiekuna prawnego dla najstarszej córki. Sąd chciał mieć pewność, że kobieta nadal może pełnić swoje obowiązki. Spotkanie zostało zaplanowane na 19 kwietnia. Nie doszło jednak do skutku. Krystyna K. odebrała wezwanie, ale się nie stawiła. Dzień później w domu w Kobylej Górze doszło do tragedii.
Dyrekcja szkoły podstawowej w Kobylej Górze, do której uczęszczały dziewczynki, przekazała, że nikt z kadry pedagogicznej nie skarżył się ani na uczennice, ani na ich rodziców. Siostry były spokojne, miłe, grzeczne, bardzo dobrze wychowane. Mama przychodziła po młodszą córkę. Uczestniczyła w wywiadówkach. W dniu tragedii, 20 kwietnia, władze placówki otrzymały pismo z sądu z prośbą o opinię na temat rodziny K. - Nie zdążyłyśmy odesłać odpowiedzi - przekazała w rozmowie z PAP dyrektorka Joanna Ciachera-Raduła. Podobne pismo trafiło również do gminnego ośrodka pomocy społecznej. - My też nigdy nie mieliśmy jakichś niepokojących sygnałów o tej rodzinie. Pan Jan i jego bracia wykonywali czasami usługi budowlanego dla urzędu, to bardzo pracowici ludzie. Na jego żonę też nie było skarg. Jesteśmy tym wszystkim zaskoczeni - podkreślił wójt Wiesław Berski.
Sąsiedzi przekazali dziennikarzom Onetu, że Krystyna miała opinię osoby "dziwnej". Stroniła od kontaktów z ludźmi, a z czasem "stawała się coraz większym odludkiem". - Słyszałam, że na grupie w internecie pisała, żeby przygotować się na koniec świata. A jakiś czas temu, jak szłam z psem, to zachowywała się tak, jakby chciała go celowo przejechać. Ostatnimi laty właściwie nie miałam z nią kontaktu, wraz z rodziną raczej stroniła od ludzi, okna zasłonięte. Przestałam widywać ją na wspólnych spacerach z niepełnosprawną córką - powiedziała jedna z pytanych sąsiadek.