Do zdarzenia doszło 18 stycznia 2022 roku w małej miejscowości oddalonej o 75 km od Białegostoku (woj. podlaskie). Mateusz miał rozmawiać z babcią o swoich problemach. Ta go uspokajała i zapewniała, że wszystko będzie dobrze. W pewnym momencie chłopak miał rzucić się na nią, uderzać pięściami w twarz i dusić. Zainterweniował dziadek, który próbował pomóc swojej żonie. Wtedy 22-latek miał zaatakować go drewnianym taboretem, a następnie zniknąć. Gdy wrócił po chwili z kanistrem, miał oblać dziadka benzyną i podpalić. Śledczym powiedział, że słyszał, jak "coś tam krzyczał", chyba "że gorąco". Kobieta zdołała wyczołgać się z domu, mężczyzna spłonął.
Początkowo wszystko wyglądało na pożar. Chłopak tłumaczył, że nie było go w domu. Twierdził, że pojechał po matkę do Dąbrowy Białostockiej, a gdy wrócił, cały budynek stał w ogniu. Jednak po zebraniu dowodów Prokuratura Rejonowa w Sokółce ustaliła, że doszło do zabójstwa, a zarzuty postawiła Mateuszowi. Oskarżyła go o to, że działając z zamiarem bezpośrednim, usiłował dokonać zabójstwa babci i ze szczególnym okrucieństwem dokonał zabójstwa dziadka. Motywem zbrodni mogły być nieporozumienia między nim a ofiarami odnośnie zasad panujących w domu.
19 stycznia 2023 r. chłopak stanął przed sądem. Nie przyznał się do winy. Wyjaśnił też, że nie miał żadnych zatargów z ofiarami. Stwierdził jednak, że "jako morderca nie zasługuje na to, żeby dalej żyć, bo co to będzie za życie". Przeprosił wszystkich za to, co "nawyrabiał". 3 kwietnia 2023 r. Sąd Okręgowy w Białymstoku skazał 22-letniego Mateusza B. na 25 lat więzienia. "Co prawda nie było naocznych świadków zbrodni, ale ich zeznania pomogły stworzyć obraz osobowości oskarżonego i był on zbieżny z opinią zespołu biegłych psychologów i psychiatrów. Biegli ocenili, że 22-latek jest zdolny do manipulacji ludźmi, kłamie, dążąc do zaspokojenia własnych celów bez patrzenia na konsekwencje, był w pełni świadomy swych działań i nie działał w afekcie" - czytamy na portalu Sokółka Nasze Miasto. Wyrok nie jest prawomocny. Obrońca nie zapowiedział, czy złoży apelację.
Mieszkańcy wsi niechętnie mówią o wydarzeniach sprzed ponad roku, niektórzy zgodzili się jednak porozmawiać z dziennikarzami, a ich wypowiedzi ukazały się w tekście Onetu z 18 kwietnia. Jak wyznał dziennikarzom Onetu pan Józef, najlepszy kolega zmarłego, Mateusz to "dobry dzieciak był, do kościoła z dziadkiem chodził". - To super rodzina była. Prawdopodobnie on [Mateusz - red.] coś z tymi narkomanami się zadał i od tego się zaczęło - powiedział, dodając, że po tragedii miejscowi zorganizowali modlitwę. - On wtedy ocalałą babcię razem z siostrą pod rękę na ten różaniec prowadził. On tak się modlił wtedy, a Boże Święty, nikomu przez głowę nie przeszło, że on to zrobił. Babka wiedziała, ale żałowała wnuczka i tak zamykała w sobie wszystko, że koniec - stwierdził. Mszę inaczej zapamiętała kobieta, która mieszka w sąsiedniej wsi. - Mateusza na różańcu nie było. To się stało we wtorek, w sobotę dziadka chowali, a w piątek był różaniec w kaplicy w Dąbrowie. Jego już aresztowali. W klubie u nas różaniec był już po pogrzebie - powiedziała, jednocześnie podkreślając, że nie wie, jak chłopak wygląda.
- Tu chodziło o kasę. On chyba nie był wtedy pod wpływem narkotyków, ale już go tak gięło, bo był na głodzie - spekulują mieszkańcy. - On nie spodziewał się, że ta babcia przeżyje. To było planowane chyba, we wsi krążą różne wersje - powiedział pan Józef. - Ja też mam wnuków i co, żeby mnie teraz któryś ukatrupił i podpalił? Ja nie wierzyłem, nie pojechałem tam nawet. Ludzie mówili, że jak wyciągnęli ciało to spalona grudka człowieka. Ona jeszcze próbowała go ratować, ale nie dała rady - relacjonował. - Babcia mu wybaczyła, ale nie chce w ogóle o tym mówić - dodał po chwili.