W Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej (woj. lubelskie) ruszył proces w sprawie transportu, który przewoził dziesięć tygrysów w skandalicznych warunkach. Teraz prokuratura skierowała akt oskarżenia przeciwko rosyjskiemu organizatorowi transportu, kierowcom oraz dwóm weterynarzom z Polski.
- Zarzuty są krzywdzące dla nas, bo robiliśmy wszystko dla poprawy dobrostanu tygrysów. Uchybienia leżą po stronie włoskiej, bo to tam źle zorganizowano transport - uważa jeden z lekarzy weterynarii, jak informuje "Dziennik Wschodni".
Polscy lekarze weterynarii usłyszeli zarzut niedopełnienia obowiązków, które polegały na sprawdzeniu zdrowia tygrysów i ulżeniu im w cierpieniu, który był przez nie odczuwany podczas transportu. Rosyjskiemu organizatorowi i dwóm włoskim kierowcom prokuratura postawiła zarzuty znęcania się nad drapieżnikami.
- Przewóz odbywał się w nieodpowiednich warunkach, to znaczy, w klatkach ograniczających swobodę tygrysów, bez odpowiedniej ilości pokarmu i dostępu do wody. To powodowało cierpienie i stres zwierząt, w wyniku czego jeden tygrys padł - oznajmił prokurator Przemysław Goławski.
Oskarżonym grozi do trzech lat więzienia. Żaden z nich nie przyznaje się do winy. Jeden z weterynarzy uważa, że to we Włoszech podczas załadunku brakowało lekarza weterynarii i nie wydano koniecznego urzędowego certyfikatu. Brak potrzebnych informacji w systemie "Traces" spowodował, że weterynarze mieli nie posiadać szczegółów dotyczących transportu. Dokument został dostarczony dopiero na granicy w Koroszczynie, gdzie tygrysy miały znajdować się w dobrym stanie.
Weterynarz opisuje, że podjął próbę, aby transport rozładować w Polsce. W tym celu wystosował prośbę do Głównego Lekarza Weterynarii i ogrodów zoologicznych w całym kraju. Miał usłyszeć odmowę. W Koroszczynie rozładunek uniemożliwił brak przystosowania infrastruktury dla dzikich zwierząt. Drugi z oskarżonych Polaków dodał, że był w stanie ocenić stan jedynie pięciu tygrysów, a do reszty nie był w stanie się dostać.
Przeczytaj więcej informacji z kraju i ze świata na stronie głównej Gazeta.pl.
- Za załadunek odpowiadali Włosi. Ja zwierząt do klatek nie wprowadzałem. Miałem "ochraniać" ten transport. Współpracuję w tym zakresie z ogrodem zoologicznym w Dagestanie" - wyjaśniał natomiast Rosjanin, Rinat V. Włosi przyznali natomiast, że pierwszy raz zajmowali się przewozem tygrysów, ale posiadali doświadczenie w transporcie koni. Klatki ich zdaniem były odpowiednio przystosowane a podczas drogi co pięć-sześć godzin robili postoje.
Po długotrwałym cierpieniu, którego doznały tygrysy podczas transportu, zostały one uratowane. Zwierzęta miały znajdować się w stanie krytycznym z pokrzywionymi grzbietami i zapadniętymi oczami. Były odwodnione, wychudzone, a ich futra obklejone odchodami. Dwoje z nich zostało przeniesionych do Człuchowa i znalazły się pod odpowiednią opieką. Kolejna dwójka została nakarmiona, obłożona słomą i napojona. W skrzyni znajdował się oszalały ze stresu tygrys, za którym uwięzione w ciasnych warunkach leżały pozostałe wymęczone zwierzęta. Jedno z nich nie przeżyło transportu - opisywaliśmy w artykule.