"Te nagrania widziało do tej pory najwyżej kilkadziesiąt osób. Policja i prokuratura nie pokazały ich opinii publicznej. Udostępnienia monitoringu odmówił nam sąd. Sami do nich dotarliśmy" - podkreśla dziennikarz "Gazety Wyborczej" Piotr Żytnicki ujawniając nagranie z monitoringu, które dokumentuje przerażającą interwencję poznańskiej policji.
Cały tekst pt. "17 strzałów do bezbronnego. "Wyborcza" ujawnia szokujące nagranie policyjnej interwencji" przeczytasz na stronie "Gazety Wyborczej"
Do zdarzenia doszło 3 czerwca 2021 roku. Matka 36-letniego Łukasza zgłosiła jego zaginięcie. Mężczyzna choruje na schizofrenię, kobieta bała się, że syn spróbuje targnąć się na swoje życie.
W okolicy południa, w pobliżu salonu samochodowego przy ul. Gorzysława w Poznaniu pojawił się lekko zataczający się mężczyzna. Ręce i nogi miał we krwi, zatrzymał się i kucnął przy słupie energetycznym. Po jakimś czasie zjawił się nieoznakowany radiowóz.
"Na filmie trzech policjantów podchodzi do Łukasza, ale nie za blisko, zachowują dystans. Mija raptem pół minuty, gdy pierwszy policjant wyciąga z kabury pistolet i mierzy w kierunku mężczyzny, klęczącego przy słupie" - przytacza Żytnicki. Według relacji funkcjonariuszy 36-latek miał krzyczeć, że ma nóż - to właśnie miało skłonić funkcjonariuszy do sięgnięcia po broń. "Wyborcza" podkreśla, że policjanci nie tylko mieli przewagę liczebną, ale także sprzęt pozwalający obezwładnić chorego. "Tyle że kajdanki i psy zostawili w radiowozie. I nie wrócili po nie, mimo że mieli dużo czasu" - czytamy.
Więcej aktualnych wiadomości z kraju znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
W trakcie trwania akcji w pobliżu pojawiła się karetka. Mimo to funkcjonariusze nie próbowali obezwładnić 36-letniego mężczyzny, ale oddali w jego kierunku 17 strzałów, w tym pięć celnych. Jeden z nich to strzał z odległości 110 cm w brzuch, który uszkodził jamę otrzewnej. Według relacji gazety kule przeszły między innymi przez udo, kolano, ramię, brzuch i pośladek. Mężczyzna miał wcześniej twierdzić, że ma nóż, choć - jak podkreśla Żytnicki - na nagraniu wyraźnie widać, że jest nieuzbrojony. Po czwartym postrzale jedną ręką trzyma się za brzuch, drugą podnosi wysoko w górę. Mimo to, policjanci wciąż do niego strzelają. Życie Łukasza uratowała operacja.
Jeden z oficerów, którzy widzieli nagranie, tłumaczy, że "policjanci nie zakładali, że [mężczyzna - red.] kłamie", twierdząc, że ma nóż, a podczas akcji "nie było czasu na analizę". - Ponadto nie byli to policjanci, którzy na co dzień mają do czynienia z takimi interwencjami. To przewodnicy psów. I choć pracują od wielu lat, to pierwszy raz użyli broni na służbie - podkreślił.
Argumenty (również policyjnego wydziału kontroli) broniące policjantów dużą dynamiką akcji podważa cytowany przez "GW" Robert Małecki, policjant i wykładowca szkoły policji w Słupsku, któremu prokuratura zleciła analizę zdarzenia. W opinii Małeckiego policjanci stali obok Łukasza przez sześć minut nim padły strzały. Mieli zatem czas, by wrócić do radiowozu, zabrać pałki i psy służbowe, a potem obezwładnić chorego.
Funkcjonariuszom zostały przedstawione zarzuty dotyczące przekroczenia uprawnień oraz spowodowania obrażeń ciała. Ci nie przyznają się do winy, milczą. Rozpoczęcie procesu planowane jest na koniec marca.