Do wybuchu gazu w kamienicy przy ulicy Bednorza w Katowicach doszło 27 stycznia. Zginęły w nim dwie mieszkanki budynku - 69-letnia matka oraz 40-letnia córka, a mąż kobiety został poważnie ranny, ale udało się go uratować. Po kilku dniach okazało się, że kobiety popełniły zabójstwo suicydalne, ponieważ nie radziły sobie z sytuacją mieszkaniową.
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
O trudnej sytuacji związanej z miejscem zamieszkania kobiety pisaly w liście, który wysłały do redakcji "Interwencji" przed planowanym wybuchem. Podpisały się pod nim trzy osoby: małżeństwo D. oraz ich córka. Rodzina pisała, że ksiądz utrudniał im znalezienie mieszkania i nie doceniał ich pracy. Wspomniano też o zażyciu tabletek nasennych i o planowanej śmierci.
Sandra Hajduk, rzeczniczka katowickiego magistratu, w rozmowie z Onetem przyznała, że rodzina starała się o lokal socjalny, jednak zaproponowano im inne formy zamieszkania, a ci nie skorzystali. Małżeństwo nie kwalifikowało się do tego, by dostać mieszkanie z miasta. Jak przekazuje Onet, mieli nie spełniać wymogów formalnych tj. kryterium dochodowego, a także powierzchniowego. Według rzeczniczki magistratu w Katowicach, rodzina próbowała otrzymać mieszkanie już w latach 2002-2012. Spotykali się z zarządem miasta, a w 2016 roku z wiceprezydentem oraz z prezydentem miasta w 2019 roku.
- Zaproponowano im inne formy starania się o lokal mieszkalny (formuła mieszkania za remont, zasoby Katowickiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego), jednak nie skorzystali. Rodzina nie korzystała z pomocy społecznej - przekazała rzeczniczka w rozmowie z Onetem.
Halina i Edward D. wraz z córką mieszkali w katowickiej kamienicy od 1999 roku. Budynek spełniał też rolę plebanii, należącej do parafii ewangelicko-augsburskiej w dzielnicy Szopienice. Przez kilkanaście lat małżeństwo zajmowało się plebanią, a w zamian mogli mieszkać na parterze budynku.
Problemy rodziny miały się rozpocząć w 2016 roku, gdy proboszcz rozwiązał umowę z Haliną D. Wtedy też kobieta skierowała sprawę przeciwko proboszczowi do sądu, ponieważ okazało się, że nie odprowadzano jej składek emerytalnych. Sąd pierwszej instancji przyznał kobiecie rację, jednak sąd apelacyjny już nie. Kobieta dostała zatem znacznie mniejszą emeryturę niż oczekiwała. Mimo zakończonej umowy rodzina w dalszym ciągu mieszkała w budynku - miała jednak nie opłacać mieszkania.
W grudniu zeszłego roku lokatorzy zobowiązali się, że będą spłacać powstałe od zerwania umowy zaległości za lokum - 500 zł miesięcznie, jednak nie zrobili tego. Spór między mieszkańcami a proboszczem trwał zatem od wielu lat. Obecnie śledztwo w sprawie prowadzi prokuratura w Katowicach.