Wypadek radiowozu z nastolatkami. "Na samą myśl, że zatrzyma mnie policjant, przechodzą mnie ciarki"

Choć od wypadku radiowozu w Dawidach Bankowych minął miesiąc, wyniki śledztwa wciąż nie są znane. Prokuratura nie postawiła nikomu zarzutów, a postępowanie prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie. Poszkodowana nastolatka ma żal do polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jak stwierdziła, służby chcą zamieść sprawę pod dywan. - Tuszowanie zaczęło od razu - dodała dziewczyna, nazywając policję "mafią".

Śledztwo w sprawie wypadku radiowozu, do którego doszło w nocy z 2 na 3 stycznia 2023 roku w Dawidach Bankowych pod Warszawą, wciąż trwa. Przypomnijmy, razem z funkcjonariuszami z Pruszkowa jechały dwie nastolatki w wieku 17 oraz 19 lat, choć nie było ku temu żadnych podstaw. Gdy samochód uderzył w drzewo, policjanci nie udzielili dziewczynom pomocy, a kazali im "s*********". Jak wyznała jedna z nich, były zdane tylko na siebie.

Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej portalu Gazeta.pl.

Zobacz wideo Czy zakup przez policję oprogramowania do inwigilacji to dobry ruch? Pytamy byłego szefa MSW

Nastolatki w radiowozie. Poszkodowana: Mam traumę, problemy zdrowotne i wizyty u lekarzy 

- Miałam mroczki przed oczami od uderzenia i byłam cała we krwi, ale wzięłam telefon i zadzwoniłam po przyjaciół, żeby przyjechali po nas - opowiedziała dziennikarzom Onetu 17-latka w wywiadzie opublikowanym w środę (1 stycznia). Znajomi przetransportowali poszkodowane do punktu Ochotniczej Straży Pożarnej w Raszynie, gdzie stacjonują karetki. Młodsza z ofiar, rozmówczyni portalu, trafiła do szpitala z urazami głowy i lewej strony ciała. 

Choć od wypadku minął miesiąc, a 17-latka wróciła już wraz z mamą do Holandii, gdzie mieszkają na stałe [do Polski przyjechały na święta - red.], dziewczyna wciąż jest pod opieką wielu lekarzy m.in. psychologa, laryngologa, okulisty czy neurologa. Odczuwa wewnętrzny strach, niepokój, ma problemy z nosem i wzrokiem, co - jak wskazuje - może być przyczyną urazu mózgu. Jak przyznała w rozmowie z Onetem, to zdarzenie całkowicie podważyło jej zaufanie do policji. - Na samą myśl o tym, że może kiedyś jakiś policjant zatrzyma mnie do zwykłej kontroli drogowej albo z jakiegoś innego powodu będę musiała wsiąść do radiowozu, aż przechodzą mnie ciarki - dodała. 

Dziewczyna ma żal do polskiego wymiaru sprawiedliwości o to, że wciąż w sprawie nie ma postępów - prokuratura nikomu nie postawiła zarzutów, a odpowiedzialni za wypadek funkcjonariusze wciąż mają status świadków. - Dla mnie polska policja jest jak jedna wielka mafia - mówiła, dodając, że instytucja chce zamieść wszystko pod dywan. - Tuszowanie tej sprawy zaczęło się zresztą od razu, kiedy policjanci w wulgarny sposób kazali nam uciekać, nie wzywając nawet do nas karetki, a potem z miejsca wypadku przeganiali innych kierowców, by było jak najmniej świadków - skomentowała dziewczyna. 

Wsiadły dobrowolnie, czy pod przymusem?

17-latka odniosła się również do słów nadkom. Sylwestra Marczaka, rzecznika KSP. Policjant stwierdził, "że prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek". Podkreślił jednocześnie, że "informacja ta nie ma dla nas większego znaczenia, gdyż tak jak od początku podkreślamy, nie było żadnych podstaw do tego, by osoby znalazły się w radiowozie". - To nieprawda. To ten starszy funkcjonariusz krzyknął do mojej koleżanki, że ma wsiąść do radiowozu. Co miała robić? Postawić się? - zapytała. Mama nastolatki zapewnia, że "nie odpuszczą tej sprawy" i będą domagać się kary dla policjantów za ich zachowanie. - Nie chciałabym, żeby po czymś takim ci mężczyźni po prostu wrócili do służby - powiedziała. 

- To jeden z policjantów miał spytać młodzież, czy nie mają narkotyków. Gdy powiedzieli, że nie, kazał jednej z dziewcząt wsiąść do radiowozu. Przerażona dziewczyna wsiadła, ale poprosiła koleżankę, moją klientkę, aby wsiadła do samochodu razem z nią. Rozmawiałem z pokrzywdzoną w wypadku, ale także z grupą świadków, będących na miejscu, kiedy pojawiła się straż pożarna i policja. Z ich relacji wynika, że nie było mowy o żadnym dobrowolnym wejściu do radiowozu - mówił Wirtualnej Polsce tydzień po wypadku obrońca 17-latki, mec. Roman Giertych.

Jak dodał, dzięki wizji lokalnej, ustalono, że zakręt i droga, w którą skręcali, prowadziła w stronę lasu. Zupełnie w drugą stronę była komenda policji. - Nawet jeżeli przyjmiemy założenie, że funkcjonariusze nie chcieli nic złego zrobić, to wożenie nocą młodych dziewczyn po takich miejscach wywołało u nastolatek traumę i strach. Sam mam dwie córki, mogę sobie tylko wyobrazić, co dziewczyny w radiowozie mogły przeżywać. Obawiały się, że mogą zostać skrzywdzone - skomentował.

Roman GiertychWypadek radiowozu. Giertych składa wniosek o zawieszenie policjantów

Postępowanie w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie

Na razie policja nie chce zdradzić postępów w śledztwie. Wiadomo, że prowadzone jest "in rem", czyli w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie, pod kątem spowodowania wypadku i nieudzielenia pomocy. Jednocześnie trwa postępowanie dyscyplinarne wobec funkcjonariuszy. - W przedmiotowej sprawie wszelki komentarz udzielony będzie dopiero po zakończeniu naszych czynności - przekazał rzecznik stołecznej policji Sylwester Marczak.

Aleksandra Gajewska i Kinga Gajewska - posłanki Koalicji Obywatelskiej - dzięki kontroli poselskiej w komendzie policji w Pruszkowie ustaliły, że funkcjonariusze, których dotyczy sprawa, mają 40 i 18 lat. Młodszy z policjantów zaledwie dwa miesiące wcześniej przeszedł szkolenie podstawowe. Do wypadku w Dawidach Bankowych doszło na pierwszej w jego życiu służbie. Dzień po zdarzeniu obaj policjanci normalnie wrócili do pracy. Po zainteresowaniu mediów okazało się, że funkcjonariusze są na zwolnieniu lekarskim.

Komendant Stołeczny Policji zdecydował o zawieszeniu dowódcy patrolu. Starszy z mundurowych usłyszał sześć zarzutów dyscyplinarnych, a młodszy - cztery.

Wypadek pod Dawidami BankowymiNastolatki w radiowozie. Ruszyły przesłuchania, "intensywne czynności"

Więcej o: