Mój talerz - moja sprawa? Taki argument podnoszą w ostatniej (pełnej manipulacji) dyskusji prawicowi politycy i dziennikarze. Krytykują plany mające na różnie sposoby zachęcać m.in. do ograniczenia mięsa w diecie, by zmniejszyć nasz negatywny wpływ na klimat i środowisko. Bo, jak mówią, to każdego prywatna sprawa, co i jak je.
Z jednej strony to prawda: to, co jemy, to nasz własny wybór. Ale z drugiej strony wiemy też, że konsekwencje niektórych naszych wyborów mogą być fatalne nie tylko dla nas samych (np. kiedy zła dieta psuje zdrowie), ale dla ogółu. Nowe badanie, opisane w piśmie naukowym Nature Climate Change, pokazuje to dobitnie. Według wyliczeń naukowców tylko emisje gazów cieplarnianych z naszej diety - przy obecnych trendach i nawykach - wystarczą do przekroczenia umiarkowanie bezpiecznego poziomu ocieplenia klimatu.
Mówiąc inaczej, nawet jeśli uda nam się całkowicie pozbyć węgla, ropy i gazu, wyeliminować emisje z przemysłu czy transportu, to te związane z produkcją żywności wystarczą, by do końca stulecia temperatura planety wzrosła o więcej niż 1,5 stopnia Celsjusza (i to znacznie). Oczywiście historia nie zakończy się w 2100 roku, więc temperatura rosłaby dalej.
Produkcja żywności oznacza przede wszystkim emisje metanu, który co prawda utrzymuje się w atmosferze tylko 10 lat, ale w tym czasie przyczynia się do ocieplenia 100-krotnie bardziej niż dwutlenek węgla. Jego główne źródło to hodowla zwierząt (przede wszystkim krów), a także uprawa niektórych roślin, m.in. ryżu.
Aby łatwiejsze było porównywanie tego, jaki wpływ na klimat mają poszczególne pokarmy, eksperci przeliczają różne gazy na tzw. ekwiwalent dwutlenku węgla (1 kg metanu odpowiada za tyle ocieplenia, co 25 kg dwutlenku węgla). Między najbardziej i najmniej emisyjnym jedzeniem jest przepaść. Kilogram wołowiny oznacza emisję prawie 100 kg ekwiwalentu CO2, ponad 200 razy więcej niż kilogram ziemniaków.
Jednak liczenie ekwiwalentu CO2 odnosi się do ocieplenia w okresie 100 lat, przez co krótkoterminowe działanie metanu jest niedoceniane. Autorzy badania w Nature ocenili, że takie podejście "nie pokazuje realistycznie wpływu na klimat". Dlatego w swojej pracy policzyli wpływ naszej diety, uwzględniając różne gazy cieplarniane z poszczególnych produktów.
Główny wniosek - jeśli nic nie zmieni się w tym, co jemy, to przebijemy umiarkowanie bezpieczny pułap ocieplenia klimatu o 1,5 stopnia. Nawet jeśli uda się ograniczyć wszelkie inne źródła emisji. Jeśli nie zmienią się obecne trendy diety i sposoby produkcji jedzenia, to do końca stulecia tylko i wyłącznie emisje związane z żywnością dołożą między 0,7 a 0,9 stopnia Celsjusza do temperatury Ziemi. Biorąc pod uwagę, że już teraz ocieplenie to ponad 1,1 stopnia, wystarczyło nie tylko do przebicia pułapu 1,5 stopnia, ale nawet sięgnięcia aż 2 stopni (i dalszego wzrostu później). Brak zmian w tym, co jemy i jak produkujemy tę żywność, będzie oznaczał poważne zdestabilizowanie klimatu Ziemi, ze śmiertelnie groźnymi skutkami mogącymi dotknąć miliardów ludzi.
Naukowcy policzyli także, co w jakim stopniu przełoży się na takie ocieplenie. Aż za ponad połowę ocieplenia odpowiadają tylko dwie grupy produktów: czerwone mięso i nabiał.
Poważny wkład w ocieplenie ma też uprawa ryżu (19 proc.) oraz inne rodzaje mięsa (9 proc.). Dla porównania warzywa to tylko 3 proc. ocieplenia, a owoce - 1 proc.
Naukowcy biorą pod uwagę różne scenariusze wzrostu populacji Ziemi, jednak zakładają, że utrzyma się obecny trend co do diety. Jednak konsumpcja mięsa może wzrosnąć jeszcze szybciej. Obecnie przeciętny Amerykanin je 125 kg mięsa rocznie, a Kenijczyk 15 kg. Jeśli kraje rozwijające się pójdą w ślady bogatych narodów, to globalne spożycie mięsa wzrośnie dramatycznie.
Sami autorzy przyznają, że ich scenariusz może być niedoszacowany. Tylko w ciągu niespełna 30 lat popyt na czerwone mięso może wzrosnąć o 90 proc.
Eksperci przedstawili też propozycję rozwiązań, które ograniczyłyby ocieplenie z produkcji żywności o ponad połowę. Wymaga to szeregu działań, od systemowych rozwiązań po - tak! - zmiany w indywidualnych przyzwyczajeniach i tym, co kładziemy na talerzu. Nie proponują jednak wcale obowiązkowego wegetarianizmu.
Dwa działania z największym potencjałem to poprawy w procesie produkcji żywności oraz zmiana diety. Te pierwsze dotyczą różnych technik, które mogą pozwolić obciąć emisje metanu przy hodowli zwierząt, przede wszystkim krów, oraz uprawie ryżu.
Jeśli chodzi o nasze talerze, to proponowanym rozwiązaniem - które ma potencjał ścięcia dodatkowego ocieplenia o 0,2 stopnia, czyli prawie 1/5 - jest powszechne przyjęcie zdrowej diety według akademii medycznej Uniwersytetu Harvarda. Zakłada ona m.in. nie całkowitą rezygnację, ale poważne ograniczenie spożycia czerwonego mięsa i rzadsze jedzenie innych produktów odzwierzęcych. Taka dieta zakłada jedną porcję czerwonego mięsa tygodniowo i maksymalnie dwie porcje ryb, drobiu lub jajek dziennie.
Naukowcy uważają, że skupienie się na zdrowotnych przyczynach zmiany diety może skuteczniej zachęcić ludzi niż mówienie tylko o kwestii ochrony klimatu i środowiska. Ale - co potwierdzają liczne badania - dieta zdrowa dla ludzi jest jednocześnie "zdrowa" dla planety. Opracowany przez ekspertów z Harvardu zdrowy schemat jedzenia, z ograniczoną ilością produktów odzwierzęcych, za to bogaty w owoce, warzywa, strączki czy orzechy, zapewnia dużo białka, bez nadmiaru szkodliwych tłuszczy i cholesterolu. Jednocześnie jego powszechne wprowadzenie pozwoliłoby znacznie ograniczyć ocieplenie powodowane produkcją jedzenia.
Ograniczenie spożycia mięsa czy nabiału dotyczyłoby przede wszystkim bogatszych krajów, gdzie jest ono obecnie (zbyt) wysokie. W Polsce średnio jemy 70 kg mięsa rocznie, a biorąc pod uwagę, że część ludzi nie je go wcale, to mamy sporo osób jedzących do dużo więcej. Tymczasem rekomendacje zdrowotne to nie więcej niż trochę ponad 20 kg rocznie.
Harvard opisuje różne metody stopniowego ograniczania mięsa dla tych, którzy mają z tym problem. Np. jeśli ktoś je mięso na trzy posiłki, może zacząć od jedzenia go np. tylko do obiadu. Można też ograniczać ilość, np. do gulaszu dawać połowię mięsa w przepisie.
Choć badanie rekomenduje ograniczenie spożycia mięsa, nie znaczy to, że złym pomysłem jest zupełne przejście na wegetarianizm czy weganizm. Po pierwsze, to dalsze ograniczenie emisji. Po drugie, poza przyczynianiem się do ocieplenia klimatu, masowa hodowla mięsa ma wiele innych negatywnych konsekwencji. Na przykład drób jest 10-krotnie mniej emisyjny od wołowiny, jednak przemysłowa hodowla kur (a z nich pochodzi większość mięsa) oznacza zanieczyszczenie środowiska, ogromne cierpienie zwierząt, duże zużycie energii i wody, zagrożenie epidemiczne (np. ptasia grypa).
Trzecie ważne rozwiązanie to wyeliminowanie paliw kopalnych z procesu produkcji (np. paliwo do maszyn, gaz do ogrzewania itd.) Mniejszy potencjał, choć wciąż uwzględniony w badaniu, ma ograniczenie marnowania żywności o 50 proc. w handlu oraz u konsumentów.
Naukowcy przyznają, że zmiana zachowania ludzi na skalę globalną - a o tym mowa, by osiągnąć efekty - jest niezwykle złożona. Szczególnie że nawyki jedzeniowe są często głęboko zakorzenione w kulturze i tradycji, a z drugiej strony nie wszyscy mają równy dostęp do zróżnicowanego pożywienia (także z powodów ekonomicznych).
Dobra wiadomość jest taka, że wszystkie opisane przez badaczy rozwiązania opierają się na już istniejących technologiach. Nie trzeba czekać na cud, który nas wybawi. Z drugiej strony potencjalny postęp technologii (Mięso molekularne? Niezwykle wydajne rolnictwo?) może tylko dodatkowo nam pomóc.
Tym, co z pewnością nie pomaga, są politycy wykorzystujący ten złożony i poważny temat do bieżącej gry politycznej i starszacy "zakazami jedzenia mięsa" czy "zamienianiem go na owady". Żerują oni na zrozumiałych obawach, ale nie proponują konstruktywnych rozwiązań ani uczciwej dyskusji, tylko sztuczne podgrzewanie sporu. A przecież w rządach mogliby co najmniej wspierać pozytywne rozwiązania, np. promując zdrową dietę, dając dobry przykład, zapewniając zdrowe, roślinne posiłki w szkołach czy szpitalach.
To i inne badania jasno pokazują, że między innymi od pozornie małych wyborów dotyczących naszych talerzy dosłownie zależy los świata. Można obrażać się na tę rzeczywistość albo przyjąć wiedzę dostarczaną nam przez naukowców i przynajmniej podejmować świadomy wybór. Ostatecznie sami zgotujemy sobie swoją przyszłość.