Najstarsza katedra na Podhalu ma 8 tysięcy lat. Kiedyś chcieliśmy rozebrać ją na "cegły"

Patryk Strzałkowski
Na Podhalu nazywa się takie miejsce "pustać". Bo to pustka, nic tam nie ma. Tymczasem to pozorne "nic" to najstarsza katedra w regionie. Powstawała tysiące lat, ma wielkość małego miasteczka i zupełnie niezwykłe możliwości. Kiedyś ten monument chcieliśmy rozebrać na "cegły".

Wrześniowy poranek zdejmuje kołdrę mgły, wydobywa z niej kontury, w końcu pierwsze promienie słońca padają na kopułę. Nie należy do najwyższych, imponuje za to powierzchnia. Zajmuje całe pole widzenia, ograniczonego lasem, za którym majaczą szczyty Tatr. W niewidocznej oddali słychać dzwonki owiec.

Kopuła wyrasta na 4-6 metrów, ale imponujące jest to, jak została stworzona. Jej tworzenie trwało tysiące lat i - niczym Sagrada Familia w Barcelonie - cały czas jest w budowie. Budowniczym jest lokalny bohater- mech, a dokładnie mchy torfowce. Bo katedra to torfowisko, świątynia przyrody, z liczącą tysiące lat torfową kopułą. Zielona wyspa pośród poszatkowanej polami ziemi wokół Nowego Targu, usiana czerwoną żurawiną, pachnąca wyraźnie bagnem zwyczajnym (bo bagno to nie tylko nazwa mokradła, ale i występująca tam roślina!).

Torfowisko w Borze na Czerwonem miało szczęście. Przez wieki - i jeszcze do niedawna - takie miejsca były postrzegane jako problem, nie skarb. Bo na pustaciach nic nie wyrośnie, ani las, ani pole. Jest za wilgotno. Dlatego najlepsze, co można było z nią robić, to osuszyć i eksploatować. Mech zabrać do ocieplania domów; torf spalić jako opał; a osuszone pole obsadzić. Takie próby podejmowano także na torfowisku tuż obok Nowego Targu. Ale wycinać torf, by spalić go w piecu, to jakby rozebrać Bazylikę Mariacką, żeby z cegieł usypać drogę. 

Tysiące lat historii w torfie

Karpaty nie są regionem kojarzonym z mokradłami - i słusznie. Torfowiska i inne tereny podmokłe mamy w Polsce raczej na nizinach, w dolinach rzek. Ale Podhale, a konkretnie Kotlina Orawsko-Nowotarska  jest pod tym względem wyjątkowe. Nie dość, że torfowisk jest (a przynajmniej było) tam znacznie więcej niż w innych częściach gór, to wiele z nich to specjalny rodzaj: torfowisko wysokie. Stanowią one tylko ok. 7-8 proc. wszystkich torfowisk w Polsce. 

Torfowiska niskie są zasilane wodami opadowymi, gruntowymi oraz rzekami, strumieniami. Dzięki temu są bogatsze w materię organiczną od torfowisk wysokich, które zasila tylko deszcz lub śnieg. To w Borze na Czerwonem powstało, gdy wody opadowe spływały do nieprzepuszczalnej niecki i tam nie miały gdzie odpłynąć. Pierwszymi roślinami, które skolonizowały to miejsce po epoce lodowcowej były mchy torfowce.

Jednak deszcz nie niesie tylu materiałów organicznych co rzeka, rozlewisko, czy wody gruntowe. Dlatego rośliny w takim miejscu musiały się dostosować i nauczyć czerpać składniki odżywcze inaczej. Na przykład ze zwierząt - dlatego na torfowiskach wysokich znajdziemy rosiczki, czyli rośliny owadożerne. Na torfowiskach nie ma bardzo dużej liczby gatunków, jednak występują tam niektóre zupełnie wyjątkowe, jak właśnie rośliny owadożerne:

embed

Rosiczki łapią owady i "trawią" je, rozkładając na składniki odżywcze. Inne rośliny mają swoje sposoby. To pozwala torfowisku rosnąć. Tempo tego wzrostu jest bardzo, bardzo powolne. Według wyliczeń przeprowadzonych obok Nowego Targu, warstwa torfu przyrasta tam średnio 0,5-1 mm na rok. 

Mchy torfowce powoli przyrastają, a ich dolna część - pozbawiona dostępu do światła - obumiera i tworzy warstwę torfu. W niecce Boru na Czerwonem na przestrzeni tysięcy lat wyrosła kopuła torfu, która ma 4-6 metrów grubości. Niczym rafa koralowa w głębi kontynentu, torfowisko wysokie to wielki, wyjątkowy ekosystem łączący rośliny i zwierzęta, który sam żyje, a jednocześnie jest domem dla wyjątkowych gatunków.

Równie niesamowite jak to, co jest na wierzchu torfowiska, jest jego wnętrze. Przyrastające rok po roku, milimetr po milimetrze warstwy torfu stanowią archiwum naszej przyrodniczej przeszłości. Odkładały się w nich pyłki, pyły i inne elementy unoszące się w powietrzu i teraz, sięgając do głębokich warstw torfowiska, możemy wyczytać informacje o przeszłości.

Licząca około 8 tysięcy lat historia tego torfowiska mogła dobiec końca, gdy w XIX wieku próbowano je osuszać i eksploatować. 

embed

Torfowisko jest po coś

Jak opowiedział podczas spaceru po torfowisku opiekujący się tym miejscem leśniczy Krzysztof Przybyła, dzięki dokumentowi z 1888 roku wiemy dokładnie, jakie były plany ówczesnych leśników. - Na Podhalu torfowiska nazywano "pustać" - od pustego miejsca - powiedział. Bo nie było tam "nic" - nie rosły drzewa, nie można było uprawiać ziemi. Pusty, mokry obszar, nieużytek. Znajdowano więc zastosowania tego, co można było tam znaleźć. Mech do mszenia domów (czyli ocieplania w tradycyjnym budownictwie); torf na opał; wykoszone trawy jako siano; osuszony teren po torfowisku - jako pole uprawne. Ponad sto lat temu nie mówiło się o bioróżnorodności czy innych wartościach, jakie ma taki ekosystem. 

Teraz - jak mówił leśniczy - dokument sprzed 130 lat pozwala pokazać, że ochrona przyrody to nie tylko kwestia zachowania gatunków, bioróżnorodności czy krajobrazu, ale że zwyczajnie się opłaca.

Drzewa na torfowisku rosły kiepsko przez naturalne warunki i eksploatację tego miejsca. Konieczne było kopanie rowów i osuszanie. - 120 lat temu wykopaliśmy rowy. Po 50 latach zaczął tam rosnąć las, a kolejne 70 lat później mamy całkiem ładny las. Gdyby nie było tu rezerwatu, to można by te drzewa wyciąć, sprzedać i zarobić. I do tego momentu nie widać błędu. A ten błąd polega na tym, że natura stworzyła torfowiska po coś - tłumaczył leśniczy.

Torfowiska mają gigantyczne możliwości pochłaniania wody - torf może zatrzymać 10 razy tyle wody, ile sam waży. W ten sposób regulują stosunki wodne. W czasie ulewy pochłaniają wodę i magazynują ją na suche okresy. Wszystkie torfowiska w kotlinie orawsko-nowotarskiej dawniej mogły zatrzymać w ramach naturalnej retencji 150 mln metrów sześciennych - zanim zostały zdegradowane przez człowieka. Według ostatnich dostępnych szacunków te torfowiska mogą zatrzymywać ok. 70 mln metrów. Zatem gdyby torfowiska przetrwały w niezmienionym kształcie, to mogłoby pochłaniać więcej wody niż powodziowa rezerwa gigantycznego zbiornika.

 - Gdybyśmy jako społeczeństwo mieli wtedy dzisiejszą wiedzę, to może gdybyśmy nie prowadzili takiej gospodarki (na torfowiskach), to nie trzeba by było budować takiego zbiornika - mówił leśniczy i dodał:

To dowód na to, że opłaca nam się zostawiać przyrodę w stanie nienaruszonym. A myśląc o zrównoważonej gospodarce musimy patrzeć nie tylko przez wąski pryzmat: leśnik lasu, rolnik rolnictwa, lecz globalnie.
Zobacz wideo "Człowiek zapomniał o tym, ze torfowisko natura stworzyła po coś"

Torfowiska są więc domem dla wyjątkowych gatunków i magazynują wodę, co jest szczególnie ważne, teraz, gdy zmiany klimatu destabilizują opady. Jednak mają jeszcze jedną funkcję - są ogromnym magazynem węgla pochłoniętego z atmosfery. Żywe - a więc nieosuszone przez człowieka - jeden hektar torfowiska może pochłaniać rocznie około 1100 kg CO2 z atmosfery, akumulując w ten sposób około 300 kg węgla. Pochłaniając go przez tysiące lat stały się największym magazynem węgla z ekosystemów lądowych. 

To daje dwa bardzo ważne wnioski z perspektywy ochrony klimatu. Po pierwsze ochrona oraz ponowne nawadnianie torfowisk ma wielki potencjał pochłaniania CO2 z atmosfery i może pomóc nam w walce ze zmianami klimatu. Po drugie - dalsze osuszanie i eksploatacja wiąże się z emitowaniem milionów ton zgromadzonego węgla do atmosfery. 

Niemal stuletni rezerwat

Torfowisko w Borze na Czerwonem przetrwało w dużej mierze dzięki temu, że już koło sto lat temu zaczęto tam ochronę przyrody. Był to jeden z pierwszych rezerwatów w Polsce, powołany przez radnych Nowego Targu w 1925 roku. Wtedy obejmował tylko 5 hektarów. Od tego czasu był wielokrotnie powiększany i dziś rezerwat to prawie 115 hektarów torfowisk i lasu, na których występują chronione gatunki roślin i zwierząt. 

W ramach ochrony, wspieranej w ramach projektu "Karpaty Łączą – ochrona Torfowisk Orawsko-Nowotarskich" realizowanego przez UNEP/GRID-Warszawa, prowadzona jest rekultywowacja dawniej eksploatowanej części torfowiska. Jak opowiadał leśniczy Krzysztof Przybyła, np. tworzenie zastawek spiętrza wodę uciekającą z torfowiska i sprawia, że rozlewa się po osuszonych i porośniętych lasem fragmentach. Z nadmiaru wilgoci drzewa stopniowo umierają, co pozwala na rozwój torfowiska. 

Ochrona przyrody wiąże się tam także z dylematami. Kopułę torfowiska porasta kosodrzewina, gatunek charakterystyczny dla wyższych partii gór. Jest objęta częściową ochroną, ale torfiwsko to nie jej miejsce - zabiera wodę i przyczynia się do jego osuszania. Żeby chronić torfiwisko, należałoby ją wyciąć. Jednak może to być nie zwykła kosodrzewina, a mieszanka z sosną zwyczajną, nazywana drzewokosą. Występuje ona tylko w kilku miejscach w Polsce i jest pod ścisłą chroniona. To tworzyłoby dylemat - czy chronić całe torfiwisko, czy jedną rzadką roślinę? Na razie trwają badania, które potwierdzą, czy rzeczywiście mamy do czynienia z drzewokosą. 

Kopalnia na Podhalu

Takiego szczęścia co Bór na Czerwonem nie miały dużo większe torfowiska w zachodniej części kotliny, ciągnące się stronę granicy ze Słowacją. Tam jeszcze do ubiegłego roku trwało wydobycie torfu. Kiedyś wydobywano go jako opał, teraz głównie na cele ogrodnicze. Dopiero w ubiegłym roku wygasła koncesja na torfowisko Puścizna Wielka. Wciąż działa kolejka wąskotorowa, która wcześniej służyła do transportu torfu i robotników.

Ochrona tego torfowiska - kilkukrotnie większego od Boru na Czerwonem - jest o wiele bardziej skomplikowana. Leży na prywatnych działkach, właścicieli jest wielu. Nie ma tam rezerwatu czy parku narodowego, który dawałby konkretne narzędzia do ochrony torfowiska. Zanim zaczęła się eksploatacja na dużą skalę, na obszarze Kotliny Orawsko-Nowotarskiej znajdowało się co najmniej 30 torfowisk wysokich, a obszar zatorfiony wynosił wtedy ok. 260 kilometró kwadratowych. Teraz zostało tylko 70 kilometwów kw. i 19 kopuł torfowisk wysokich.

Władze Nowego Targu chcą pogodzić chęć zarobku właścicieli oraz konieczność ochrony przyrody. Dlatego teraz stawiają na rozwój turystyki - w tym uzdrowiskowej. Chcą wydobywać borowiny, czyli specjalny rodzaj torfu stosowany w leczeniu. To wciąż ingerencja w naturę, jednak jej skala ma być wielokrotnie mniejsza niż dotychczas. Bo jeszcze niedawno była to - jak mówią urzędnicy - jedyna na Podhalu kopalnia. 

embed

Większość trasy kolejki prowadzi przez las porastający osuszone torfowiska. W niektórych miejscach widać pierwsze prace rekultywacyjne - fragmenty terenu zalane dzięki postawieniu zastawek. Jednak wjazd na eksploatowane do niedawna torfowisko to przejście do innego świata. Zieleń ustępuje miejsca brązom i czerni suchego torfu, stojąca woda wypełnia wielkie rowy wykopane w wielometrowej kopule. Na boku stoją maszyny. Koparka jednym ruchem łychy mogła pochłonąć torf, który rósł przez wieki. Jednak ich praca już się zakończyła.

Wydobycie borowiny ma nie być tak destrukcyjne, a większe obszary mają być rekultywowane. Poza tym turystów może przyciągać samo torfowisko, a dodatkową potencjalną atrakcją jest kolejka wąskotorowa. Udało się wyremontować ponad stuletni wagon, jednak żeby całość mogła być udostępniona turystom, potrzebne są o wiele większe nakłady. 

embed

To problem także w innych częściach Polski, gdzie wciąż degradowane lub eksploatowane są torfowiska - choć ich rola w dobie zmian klimatu jest nie do przecenienia. Ich niszczenie nieraz opłaca się bardziej niż zostawienie w spokoju - bo nie uwzględnia się kosztów środowiskowych. Niektóre są eksploatowane, by wykorzystać torf w ogrodnictwie. Inne osusza się na potrzeby rolnictwa czy gospodarki leśnej. Brakuje kompleksowej ochrony torfowisk jako ekosystemu oraz zachęty do tego, by prywatni właściciele gruntów lub Lasy Państwowe pozostawiały torfowiska, godząc się z tym, że na tym terenie nie można uprawiać roli lub prowadzić wycinek.

Według szacunków zabagniając osuszone torfowiska w Polsce można ograniczyć nasze emisje o nawet 21 milionów ton CO2. To dwa razy tyle, ile w ciągu roku emituje elektrownia Turów. Z kolei dalsze osuszanie tych nielicznych torfowisk, które nam zostały, to dokładanie kolejnych gazów cieplarnianych, a także utrata - na zawsze - tych "raf koralowych" w środku kontynentu. Bo możemy próbować je odtwarzać, poprawiać warunki, ale żeby powstało torfowisko takie, jak to w Borze na Czerwonem trzeba nie tylko zastawek czy usuwania drzew, ale tysięcy lat powolnego przyrostu. 

***

Wizyta Gazeta.pl na torfowiskach na Podhalu została zorganizowana w ramach projektu "Karpaty Łączą – ochrona Torfowisk Orawsko-Nowotarskich" realizowanego przez UNEP/GRID-Warszawa. Projekt korzysta z dofinansowania otrzymanego od Islandii, Liechtensteinu i Norwegii w ramach funduszy EOG oraz ze środków WFOŚiGW w Krakowie.

Więcej o: