W 2018 roku do Polski sprowadzono 19,7 mln ton węgla, w tym około 70 proc. - z Rosji. To była dla rządu bardzo niewygodna statystyka, bo PiS szedł do władzy m.in. z krytyką działań poprzedniego rządu wobec górnictwa.
Od tego czasu poziom importu zmalał, ale dalej sprowadzaliśmy węgiel ze wschodu - głównie dla odbiorców indywidualnych, do ogrzewania budynków. W tym roku rosyjski import został odcięty z powodu wojny i nałożenia embarga. Była to popularna decyzja. Jednak już wtedy ostrzegano, że rząd nie szykuje się na jej konsekwencje.
W marcu Rafał Zasuń w serwisie wysokienapiecie.pl pisał, że z decyzją o embargu "skaczemy na główkę". Jak wymienił, w rządowym dokumencie nie zawarto "żadnej analizy sytuacji na rynku, możliwości zawarcia kontraktów i czasu, który będzie potrzebny od ich zawarcia do dostaw, możliwości przeładunkowych polskich portów, potencjału produkcji potrzebnych gospodarstwom domowym ekogroszków, wpływu na ceny itd. Zupełnie jakby chodziło o import rosyjskiego kawioru, a nie wciąż najważniejszego surowca energetycznego kraju". O problemach zdawano sobie sprawę w przynajmniej części rządu. Jak informował "Dziennik Gazeta Prawna", w dniu wybuchu wojny ministra klimatu Anna Moskwa wysłała do Jacka Sasina pismo, w którym ostrzegała przed brakami węgla.
Prawie pół roku później znajdujemy się w kryzysie. W rządzie trwa gorączkowe szukanie rozwiązań - i winnych. Padły już propozycje palenia chrustem; rząd przygotował program regulowanych cen, który zamieniono na propozycję dopłat, zanim jeszcze wcześniejszy pomysł wszedł w życie; zniesiono normy jakości i zezwolono na palenie odpadami górniczymi.
- Wojna wybuchła w lutym, premier jeszcze w marcu zapowiedział plan wprowadzenia embarga na węgiel, a rząd zmarnował te miesiące. Nie wydarzyło się nic, co by nas na to przygotowało do zimy. Ten brak działania doprowadził do tego, że teraz mamy kryzysową sytuację - ocenia Joanna Flisowska, koordynatorka zespołu klimat i energia w Greenpeace.
Ekspertka krytycznie odnosi się do najnowszego pomysłu dopłaty dla osób, które mają kotły na węgiel. - Rząd chce wydać też ponad 11 mld zł na dopłaty. Ale pytanie brzmi, czy węgla w ogóle wystarczy. A nawet jeśli go wystarczy, to przy cenach 3000 zł za tonę wielu i tak nie będzie stać. W najgorszym scenariuszu ludzie będą palić, czym się da i marznąć - ostrzega. Andrzej Guła z Polskiego Alarmu Smogowego apeluje do władz o "opamiętanie" ws. tego programu. Ocenia, że jest niesprawiedliwy, bo dotując tylko gospodarstwa z piecami na węgiel, zostawia 70 proc. rodzin bez wsparcia. Poza tym rząd "karze tych, którzy zainwestowali w czyste źródła ciepła" - oni też zapłacą więcej, ale wsparcia nie dostaną.
Słusznym kierunkiem jest inwestowanie w ocieplanie domów i efektywność energetyczną. Ale tutaj - zdaniem ekspertów - działania rządu to "za mało, za późno".
- Dopiero teraz rząd rusza z programem Czyste Powietrze + i dodatkowym dofinansowaniem termomodernizacji. Ale program jest za mały wobec skali wyzwania. Lekką ręką wydajemy więcej na unijne kary, na bezsensowną inwestycję w Ostrołękę C. Poza tym teraz jest już bardzo późno. Gdyby szeroki program termomodernizacji uruchomiony był w lutym, to dałoby się jeszcze coś zrobić. Teraz wątpię, żeby fachowcy mieli przed jesienią wolne terminy
- ocenia Flisowska.
Teraz politycy obozu władzy, szczególnie z Solidarnej Polski, szukają winnych. I krytykują UE oraz politykę klimatyczną.
"Kraj, który ma zasoby węgla dla co najmniej całej środkowej cześć Europy, boi się czy będzie w stanie zapewnić go nawet swoim obywatelom. Bo UE tak chciała" - pisał na Twitterze europoseł Patryk Jaki z Solidarnej Polski. Obecne ceny węgla to "barbarzyństwo, za które odpowiada Bruksela" - wtórował mu w TVP inny ziobrysta, poseł Janusz Kowalski. "Problemem jest to, że słuchaliśmy gówniarzy lobbujących za zamykaniem polskiej energetyki opartej o polski węgiel i polskie systemy wytwórcze w imię utopijnej ochrony klimatu" - pisał Grzegorz Chocian, denialista klimatyczny i członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody przy Ministerstwie Klimatu.
To znajome tony, w które rządząca Polską prawica uderza od dawna. Najsłynniejsza jest wypowiedź Andrzeja Dudy, który na szczycie klimatycznym w Katowicach (!) mówił: Węgiel jest naszym strategicznym surowcem, mamy zapasy na 200 lat.
- Oczywiście, że nie mamy tylu zasobów węgla, ile mówią niektórzy politycy - dementuje w rozmowie z Gazeta.pl dr Michał Wilczyński, ekspert ds. paliw i energii, były Główny Geolog Kraju. Podkreślił, że politycy "najczęściej nie zdają sobie sprawy, jakie rzeczywiście mamy zasoby, lub nie rozumieją danych. Czym innym są zasoby geologiczne, czym innym operacyjne, a jeszcze innym - ekonomiczne. Innego węgla potrzebuje energetyka, a innego - gospodarstwa domowe".
- Prezydent Andrzej Duda powiedział, że mamy zasoby na 200 lat. Jakiś najpewniej niedouczony doradca sprawdził zasoby geologiczne. I one takie są. Ale to, co znajduje się pod ziemią, nie jest równe temu, co da się wydobyć, ani tym bardziej temu, co opłaca się wydobyć. To ostatnie to zasoby ekonomiczne
- wyjaśnia ekspert. I dodaje, że zasobów ekonomicznych, tych opłacalnych do wydobycia, "jest tyle, co kot napłakał". - I to się nie zmieni. Jeśli musimy sięgać do złóż poniżej 1000 m, gdzie temperatura ściany chodnika to 40 stopni, gdzie zagrożenia tąpaniami i wybuchami metanu rośnie w postępie geometrycznym - jak to się może opłacać? Mówienie o wielkich zasobach to jest bajdurzenie polityków - podsumował. A mowa tu tylko o opłacalności ekonomicznej. Do tego dochodzą kwestie środowowiskowe: zanieczyszczenie powietrza i zmiany klimatu, które napędza spalanie węgla, to konkretne koszty dla społeczeństwa i gospodarki.
Jak wyliczono w raporcie WiseEuropa, od początku lat 90. publiczne wsparcie dla górnictwa to średnio 8,5 mld zł rocznie. Koszty zewnętrzne, głównie związane ze szkodliwością dla zdrowia, np. w 2016 roku zostały oszacowane na 31 mld zł.
- Żeby zweryfikować, czy w Polsce brakuje węgla ze względu na politykę klimatyczną UE, wystarczy spojrzeć na dane dot. wydobycia. Widać, że trend spadkowy utrzymuje się od ponad 30 lat - mówi z kolei Flisowska.
Bartłomiej Derski, dziennikarz specializujący się w energetyce, napisał na Twitterze, że od lat 80. spalamy więcej węgla o grubych sortymentach - czyli odpowiedzniego dla gospodarstw domowych - niż wydobywamy.
Politycy - szczególnie ci, którzy od dawna sprzeciwiają się polityce klimatycznej - starają się teraz zbić kapitał polityczny na kryzysie i wymusić zmiany. Mówią o powrocie do węgla, inwestycjach w wydobycie.
Ale dr Wilczyński studzi takie zapędy - nawet, gdyby byłoby co wydobywać z opłacalny sposób, to szybko by się to nie stało. - Zwiększenie wydobycia nie działa tak, jak może myśli minister Sasin czy premier Morawiecki. To nie jest prosta sprawa. Nie jest tak, że można po prostu wysłać choćby dwa razy więcej górników pod ziemię. To długi proces inwestycyjny - mówi i dodaje: - politycy mówią, że "zbudujemy nowe kopalnie", lub że zwiększymy wydobycie - a potrzeba minimum sześciu lat na nowe poziomy wydobywcze, a na nowe kopalnie 10 lat.
Wilczyński zwraca uwagę, że obecny stan energetyki to efekt wieloletnich zaniedbań. - I obecna, i poprzednia ekipa rządząca nie działała w myśl merytorycznych przesłanek. Minister Jacek Rostowski twierdził, że odnawialne źródła energii są za drogie. Ale to było myślenie w kategoriach kadencji. A o energetyce trzeba myśleć w perspektywie nawet nie 2040 roku, ale 2060 - ocenia. Kolejny błąd to tzw. ustawa 10H, którą PiS zablokował większość inwestycji w wiatraki. - Od lat politycznie jest hamowana budowa farm wiatrowych. Teraz ani w rok, ani w dwa lata nie zbudujemy np. 10 gigawatów nowych mocy wiatrowych - mówi ekspert.
- Stan polskiej energetyki węglowej jest taki, jak 40-letniego poloneza. Bo taki jest średni wiek bloków energetycznych. I to chcemy naprawiać. Z roku na roku z roku na rok rośnie awaryjność bloków węglowych, mają niską efektywność, zużywają więcej paliwa, emitują więcej CO2, a więc wytwarzanie energii jest drogie.
Nie lepiej jest jego zdaniem w samym górnictwie. - Wystarczy popatrzeć na informacje o ostatnich wypadkach. Górnicy pracują na głębokości ponad 1000 metrów. I dlatego polski węgiel jest bardzo drogi w porównaniu z tym np. z Kolumbii czy Australii, gdzie wydobywają dobrej jakości węgiel w odkrywkach - mówi dr Wilczyński.
Z kolei polityka klimatyczna UE miała niewielki, o ile jakikolwiek wpływ na dotychczasowy trend wydobycia -- komentuje Flisowska. - Polski rząd działa raczej wbrew polityce klimatycznej Unii, do niedawna jeszcze budując czy planując nowe bloki węglowe - dodaje.
- Źródłem kryzysu jest z jednej strony brak tego odpowiedniego typu węgla w Polsce, z drugiej - dalsze trwanie przy węglu zamiast prowadzenia transformacji. To wymusiło uzależnienie od importu węgla - głównie z Rosji - by pokrywać zapotrzebowanie na węgiel do ogrzewania. To efekt wieloletnich zaniedbań. Efektywność energetyczna nie była priorytetem ani tego, ani poprzednich rządów. Stopień ocieplenia ogromnej części polskich domów jest po prostu zły i w ten sposób marnujemy ogromne ilości energii.
Najtrudniejsze jest pytanie o obecną zimę - bo eksperci coraz częściej mówią, że żadne programy pomocowe nie zmienią tego, iż węgla może po prostu nie starczyć
- Co my teraz możemy zrobić przed zimą? Tylko importować węgiel. Poza tym prawie nic nie da się już zrobić. I to trzeba było robić 20 lat wcześniej. Teraz rząd chce zamawiać węgiel - a to trzeba było robić miesiące temu. I co zrobiono przez ten czas? Teraz "nagle" okazało się, że brakuje węgla dla gospodarstw domowych - ocenia dr Wilczyński. - Sprawdziłem na stronie PGG, ile kosztuje gruby węgiel o dobrej kaloryczności. I tam jest to około 850 zł za tonę. A na składach kosztuje ponad 3 tys. zł. To jest coś, co państwo i służby państwowe powinny zbadać - dodaje.
Jego zdaniem potrzebna jest otwarta komunikacja ze strony władz: poinformowanie, ile mamy węgla dla elektrowni, ile mamy do ogrzewania, ile musimy sprowadzić. - Kolejny problem - jeśli przez porty na północy kraju będziemy chcieli sprowadzić 10 mln ton, to może się okazać, że nie mamy takich możliwości przeładunkowych - stwierdził. Co więcej, sprowadzany statkami węgiel - nawet, jeśli da się go zamówić - tylko częściowo będzie nadawał sie go gospodarstw. Te potrzebują stosunkowo grubego węgla. Tymczasem jak pisze wysokienapiecie.pl, w trakcie przewozu statkiem węgiel jest ściśnięty i kruszy się - na koniec zostaje mniej surowca dobrego dla gospodarstw domowych. Inaczej było z węglem ze wschodu, który transportowano pociągami.
Alternatywą jest zmniejszenie zapotrzebowania - oszczędności, ocieplanie domów i wymiana pieców na pompy ciepła, najlepiej połączone z instalacjami fotowoltaicznymi. Na poważne inwestycje dla większości jest już za późno.
Jednak nawet jeśli nie zdążymy w tym roku, to nie znaczy, że możemy siedzieć z założonymi rękami. Bo po przetrwaniu jednej zimy problemy się nie skończą. Nawet ewentualne większe wydobycie czy większy import nie sprawi, że ceny węgla magicznie spadną. Węgiel jest nie rozwiązaniem, a źródłem kłopotów. Nie tylko w bezpieczeństwie energetycznym, ale też w kwestii smogu i zmian klimatu.
- Już w tej chwili powinniśmy uruchamiać programy z perspektywą kolejnych lat. Wiem, że mogą pojawiać się problemy ze zdolnościami materiałowymi czy kadrowymi. Trzeba zaplanować działania takie, żeby od pierwszych dni wiosny fachowcy mogli ruszyć w Polskę i remontować domy. Zimowe miesiące można wykorzystać na audyty energetyczne w gminach i znalezienie osób najtrudniejszej sytuacji; na rozmawianie z mieszkańcami, bo np. samotni emeryci mogą wcale nie wiedzieć rządowych programach
- mówi Joanna Flisowska. Jak dodaje, w Polce nawet 1/3 domów jest zupełnie nieocieplona. - Gdyby przeszły głęboką renowację, to mogłoby dać oszczędność nawet rzędu 5 mln ton - tyle, ile nam obecnie brakuje - stwierdziła.
- Ocieplanie budynków to nie tylko oszczędność pieniędzy na opale. To też walka z kryzysem klimatycznym, który napędzamy spalaniem paliw kopalnych. Widzimy fale upałów, pożary na zachodzie Europy. To skutki kryzysu klimatycznego i żeby je łagodzić, trzeba odchodzić od paliw kopalnych - podkreśliła ekspertka.