W tym tygodniu władze Tanzanii zaczęły wywozić Masajów, którzy dotychczas mieszkali w obszarze ochronnym Ngorongoro, blisko słynnego parku Serengeti. Jak twierdzą, jest to "dobrowolna relokacja". Jednak aktywiści i sami Masajowie mówią o przymusowym wysiedleniu pod płaszczykiem ochrony przyrody.
Jak opisuje AFP, lokalne władze poinformowały, że około 300 rodzin zgodziło się na przesiedlenie na wyznaczony teren 600 km na południe. Niektórzy rzeczywiście są skłonni przenieść się na przygotowane miejsce, gdzie rząd obiecuje zapewnić szkoły, dostęp do wody i elektryczność. Ale duża część społeczności sprzeciwia się wysiedleniu i podkreśla, że narracja rządu o ochronie przyrody jest fałszywa.
Kilka tygodni temu liderzy społeczności Masajów (rdzenny lud, który prowadzi półkoczowniczy tryb życia) napisał list do społeczności międzynarodowej z prośbą o ochronę ich praw do życia na swojej ziemi.
"Jesteśmy na skraju przymusowego wysiedlenia z ziem, które chroniliśmy przez wieki i które uważamy za nasz jedyny dom" - napisali. Choć władze mówią o dobrowolnych przesiedleniach, to - jak opisuje climatechangenews.com - stosują one przemoc wobec Masajów, którzy nie chcą porzucić swoich ziem, by powstały tam tereny łowieckie. Na nagraniach i zdjęciach widać, że strzelano do nich z broni palnej. Jeden z liderów społeczności zarzucił rządowi Tanzanii "toczenie wojny" przeciwko Masajom.
Liderzy społeczności Masajów z regionów Ngorongoro i Loliondo napisali w liście, że "ich życie i kultura są zagrożone przez plany rządu tanzańskiego, który zamierza wywłaszczyć 167 000 Masajów z ziem ich przodków, aby zrobić miejsce dla turystyki, rozwoju i polowań na dzikie zwierzęta".
Jak opisują, to kolejny raz, kiedy są przesiedlani ze swoich ziem. Najpierw, w latach 50., brytyjskie władze kolonialne przeniosły ich z tworzonego parku Serengeti do Loliondo i Ngorongoro. To zaczęło "cykl złamanych obietnic, które doprowadziły do wywłaszczeń i marginalizacji". Teraz rząd chce, by Masajowie przenieśli się z tych obszarów, na których wcześniej ich umieszczono.
Walka o Ngorongoro zaczęła się od tego, kiedy w 2019 roku misja UNESCO (agencji dziedzictwa światowego ONZ) i inne organizacje wezwały do "kontroli wzrostu populacji" na obszarze ochronnym, by zatrzymać "degradację środowiska". Rząd zaproponował podział obszaru na różne kategorie, z tylko małym fragmentem wyznaczonym na osadnictwo. Pozostałe części Ngorongoro mają być objęte ochroną przyrody, a także.. udostępnione do polowań na zwierzęta oraz dla turystów.
Masajowie piszą, że takie działania są wprost przeciwne do deklarowanego celu ochrony przyrody przed "rosnącą populacją". Podkreślają, że ich lud, jak inne ludy rdzenne, od wieków żyje w zgodzie z naturą i chroni ją. Tymczasem to "przemysł turystyczny powoduje ekstermalne zanieczyszczenie i degradację środowiska", zaś safari i polowania bezpośrednio szkodzą dzikim zwierzętom.
- Mit "obszarów chronionych" odbiera nam nie tylko nasze prawa jako ludzi, ale także naszą zdolność do wykonywania obowiązków związanych z ziemią. Nasza symbioza, która łączy nas z duchami, zwierzętami, roślinami, wodą i ziemią, zostanie zakłócona, jeśli ta ziemia zostanie nam odebrana - powiedział jeden z liderów społeczności.
Jak opisuje "The Guardian", Masajowie już wcześniej byli dotknięci ograniczeniami z powodu wpisania Ngorongoro na listę dziedzictwa UNESCO. Ograniczono możliwość uprawy roli, co doprowadziło do braku żywności.
Teraz UNESCO w odpowiedzi dla "Guardiana" zapewnia, że "nigdy nie prosiło o wysiedlenie Masajów", a ich "praktyką jest włączenie wszystkich w znalezienie rozwiązania, w którym wygrywa i natura, i ludzie".
"Kiedy ochrona przyrody jest pilnie potrzebna, ludy rdzenne są częścią rozwiązania" - napisano i dodano, że w konwencji ws. ochrony dziedzictwa podkreślono znaczenie ludów rdzennych.
Masajowie podkreślają, że już cierpią z powodu nakładanych na ich społeczność ograniczeń. Zaś wysiedlenie nie tylko odetnie ich od tradycyjnego sposobu życia, ale też uniemożliwi utrzymanie się i zapewnienie pożywienia.
To "zmniejszą zdolność do zachowania tradycyjnych praktyk życiowych, a co za tym idzie międzypokoleniowej tradycyjnej wiedzy, organizacji społecznej i tradycyjnych instytucji oraz praktyk kulturowych i duchowych. Wszystko to powoduje ubóstwo, dezintegrację społeczną i utratę godności ludzkiej".
- Nie mamy dokąd pójść. Utrata tej ziemi będzie oznaczać wyginięcie naszej społeczności. Dbaliśmy o nasze środowisko i żyliśmy w harmonii z innymi istotami żywymi i nieożywionymi. Nie jesteśmy gotowi, by stracić nasz tradycyjny sposób życia, który prowadzimy od niepamiętnych czasów - mówił cytowany anonimowo w liście lider społeczności Masajów.
Zwracają uwagę, że "turyści zalewają ich ojczyzny, aby zobaczyć i przekonać się, jak udało się zachować równowagę między ich życiem a przyrodą", a sposób życia pasterzy jest "spójny z ochroną przyrody".
Masajowie są jednym z licznych ludów rdzennych, które od Ameryki Północnej, przez Amazonię, po Afrykę walczą o prawo do swojej ziemi - i jednoczesnej ochrony przyrody.
Coraz częściej na międzynarodowych forach dot. ochrony klimatu i przyrody mówi się o tym, że mają w tym kluczową rolę. Widać to np. w działaniach ludu Uru-Eu-Wau-Wau - który liczy tylko kilkaset osób. Żyją w brazylijskiej Amazonii i walczą o prawo do zachowania tradycyjnego sposobu życia w lesie deszczowym. Ich ziemie - co widać na zdjęciach satelitarnych - stały się wyspą lasu pośrodku terenów wykarczowanych i wypalonych na pola uprawne. Te kilkaset osób chroni las wielkości woj. zachodniopomorskiego. I bywa, że płacą za to życiem.
Rolę ludów rdzennych w ochronie przyrody i klimatu potwierdzają też badania naukowe. Jedno z badań z 2019 roku wykazało, że na terenach w Brazylii, Kanadzie i Australii, którymi opiekują się takie społeczności, jest większa różnorodność gatunkowa i żyje więcej gatunków zagrożonych niż na obszarach ochrony przyrody zarządzanych przez państwo. Inne badanie wykazało, że utrata lasów pierwotnych na terenach ludów rdzennych jest mniejsza niż na innych obszarach.