Atom nas zbawi? Era taniej energii za nami. "Najczarniejszy scenariusz to libanizacja energetyki"

Maria Mazurek
Rachunki za prąd rosną i będą rosnąć, bo konieczne są ogromne inwestycje w energetykę. Nie tylko z powodu "zielonej" transformacji Polska stoi przed wyzwaniem poważnych braków mocy. W czasie kryzysu energetycznego widać pewien renesans energii jądrowej w Europie, która trafiła do projektu nowej unijnej taksonomii. Interesy Francji ścierają się tu z interesami Niemiec. A gdzie jesteśmy my?

Kiedy równo tydzień temu, w sylwestra, z Brukseli do stolic unijnych państw wysyłano projekt dokumentu w sprawie taksonomii, w Niemczech reaktory atomowe w elektrowniach Brokdorf, Grohnde i Gundremmingen wydawały ostatnie tchnienie.

Niemcy kończą z atomem. Węgiel też chcą wyciąć, całkiem niedługo

Od Nowego Roku już nie pracują - zostały wyłączone na stałe. Niemcy mają teraz tylko trzy reaktory jądrowe, ale i one z końcem tego roku przestaną wytwarzać energię. Berlin trzyma się twardo decyzji o wyjściu z atomu podjętej przed dekadą, po katastrofie elektrowni w Fukushimie. Mimo że jednocześnie chce zupełnie wyciąć węgiel z energetyki - i to wcześniej, niż początkowo zakładano, bo nowa koalicja rządząca wyznaczyła niedawno 2030 rok jako cel. Do tego czasu Niemcy chcą 80 proc. energii generować z odnawialnych źródeł. 

Na razie, w 2021 roku, odnawialne źródła energii (OZE) generowały niespełna 41 proc. energii w Niemczech (w tym najwięcej wiatraki na lądzie), gaz nieco ponad 15 proc., węgiel blisko 28 proc. (brunatny ma dwa razy większy udział niż kamienny), a atom prawie 12 proc. - miał, bo w tym roku moce są mniejsze już o około połowę. Dane podała BDEW, Bundesverband der Energie und Wasserwirtschaft, niemiecka organizacja zrzeszająca przemysł energetyczny i wodny. Wzrost popytu na energię połączony z niekorzystnymi zjawiskami pogodowymi (mróz na początku roku, potem słabsza wietrzność) podbił wykorzystanie węgla i emisje CO2 w Niemczech w 2021 r. według szacunków wzrosły. Kraj zapewne nie wypełnił swoich celów emisyjnych w minionym roku, politycy już zapowiadają, że i w tym raczej się to nie uda. 

Źródłem przejściowym w Niemczech ma być gaz ziemny. I być może dlatego właśnie - pod pewnymi warunkami - trafił do nowej unijnej taksonomii, razem z atomem. O co chodzi?

Taksonomia w sylwestrowym wycieku

- Taksonomia to po prostu spis technologii, które mogą być uważane za zrównoważone środowiskowo. W innych słowach: takich, które w istotny sposób wpływają na redukcję emisji i są przyjazne dla środowiska - wyjaśnia Marcin Kowalczyk, Kierownik Zespołu Klimatycznego w WWF Polska i ekspert Koalicji Klimatycznej, który wcześniej przez kilkanaście lat pracował w Ministerstwie Finansów, gdzie zajmował się sprawami energii i klimatu i brał udział w szczytach i negocjacjach klimatycznych.

Elektrownia atomowa - zdjęcie ilustracyjneNieoficjalnie: KE chce uznać energetykę jądrową i gazową za zielone technologie

Ten spis to pewnego rodzaju rekomendacja dla instytucji finansowych w sprawie pożyczania pieniędzy na daną inwestycję oraz tego, czy mogą ją oznaczyć w swoich sprawozdaniach rocznych jako "zieloną". Jeśli jakaś technologia nie trafi do taksonomii, może być trudniej pozyskać dla niej finansowanie zewnętrzne - nie tylko z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, lecz także pożyczkodawców komercyjnych. 

Z nieformalnych rozmów z przedstawicielami różnych banków prywatnych wynika, że są one zainteresowane tym, by być postrzegane jako tzw. zielone instytucje. Niezbyt czyste środowiskowo inwestycje mogą z jednej strony, dla klientów, oznaczać wyższe oprocentowanie pożyczek na takie przedsięwzięcia. Z drugiej, dla banków, to może być ryzyko związane z posiadaniem w portfelu takich aktywów

- mówi Marcin Kowalczyk. Ekspert zaznacza, że w nowej taksonomii dwie z tych technologii, czyli jądrowa oraz wykorzystanie gazu jako paliwa, budzą poważne obawy. - Gaz tak czy inaczej powoduje emisje gazów cieplarnianych. W przypadku atomu zaś, abstrahując od bezpieczeństwa w czasie użytkowania instalacji, obawy dotyczą konieczności pozyskania paliwa, a później składowania odpadów radioaktywnych.

Oczywiście, nie do końca "zieloną" inwestycję dane państwo nadal będzie mogło przeprowadzić, tyle że finansowanie jej będzie problematyczne. Trudno będzie pozyskać pieniądze z zewnątrz, a chodzi w końcu o ogromne, kapitałochłonne projekty - bo takie zwykle są inwestycje energetyczne, poza rozproszonym OZE.  

Dla wielu unijnych państw planujących teraz szereg przedsięwzięć w energetyce, w tym dla Polski, nowa taksonomia to wyczekiwany i bardzo ważny dokument. Na razie tak naprawdę go nie znamy. To, co pojawiło się w mediach pierwszego dnia nowego roku, to wyciek szkicu projektu, który miały otrzymać unijne stolice. Jego pełną wersję powinniśmy zobaczyć w połowie stycznia. Teraz państwa UE przygotowują swoje stanowiska w tej sprawie, które potem zaprezentują podczas spotkania w Brukseli - niewykluczone, że pojawią się jakieś zmiany w projekcie. Taksonomię następnie ogłosi Komisja Europejska i będzie musiała ją zaakceptować Rada UE i Parlament Europejski. Oba te ciała mogą zawetować projekt, ale w Radzie to weto musiałoby zyskać kwalifikowaną większość głosów 20 z 27 państw członkowskich, które reprezentują 65 proc. mieszkańców Unii. W PE wystarczyłaby zwykła większość. 

Niemcy vs Francja

Przeciwnicy taksonomii już są. W tym przede wszystkim Niemcy, którym nie podoba się wpisanie do niej atomu - czemu trudno się dziwić, zważywszy na ich politykę energetyczną. Rząd w Berlinie nie jak na razie nie prezentuje jednak w tej sprawie silnie zjednoczonego frontu. Mocno niechętna jest też Austria, która nawet zapowiedziała, że nie wyklucza podjęcia kroków prawnych - na razie zleciła prawnikom przygotowanie opinii prawnej dotyczącej wpisania atomu do taksonomii. I Austria, i Niemcy polegają w dużym stopniu na gazie ziemnym w swoich systemach energetycznych i to źródło chcą wykorzystać jako przejściowe w procesie dekarbonizacji. Do grona sceptyków projektu można dopisać Luksemburg, niechętna jest również Dania. 

- Zarówno atom, jak i gaz to technologie, które wiążą się z dużymi wyzwaniami ekonomicznymi. W przypadku atomu mamy dużą kapitałochłonność i bardzo długi cykl inwestycyjny. Z kolei podaż gazu w przyszłości się zmniejszy, będą go produkować Rosja, Wenezuela i niektóre państwa arabskie, dostępność tego surowca będzie coraz bardziej problemem politycznym. Nawet jeśli zdecydujemy się na gaz jako paliwo wykorzystywane przejściowo, od razu powinniśmy myśleć o strategii odejścia od niego - mówi ekspert WWF. 

Po drugiej stronie stoi przede wszystkim Francja, gdzie energia jądrowa zapewnia około 75 proc. zapotrzebowania. Wprawdzie planowała zmniejszyć udział atomu w miksie energetycznym do 50 proc., ale prezydent Emmanuel Macron jesienią zapowiedział, że choć rozwój OZE będzie kontynuowany, to inwestycje w elektrownie jądrowe także zostaną przywrócone. 

Biorąc pod uwagę, że przeciek pojawił się tuż przed objęciem przewodnictwa w UE przez prezydencję francuską, której zależy na uwzględnieniu energetyki jądrowej w taksonomii, należałoby liczyć się z tym, że prezydencja będzie próbowała ten projekt przepchnąć

- zauważa Marcin Kowalczyk. 

Wystarczy jednak spojrzeć na mapę inwestycji atomowych w Europie - istniejących i planowanych - by zauważyć, że koalicja sprzeciwu wobec taksonomii nie byłaby szeroka. Po stronie Francji stoją między innymi Czechy oraz Polska, która elektrownię jądrową ma w odległych i przewlekłych planach. Nawet Belgia, która miała wyjść z atomu do 2025 roku, chce inwestować w nowe technologie jądrowe. 

embed

Słaby timing

Pojawienie się szkicu propozycji późno, bo w ostatni dzień roku było krytykowane przez europejskich prawodawców. Mamy teraz dość wyjątkowy moment na dyskusje na temat energetyki, a zwłaszcza jej transformacji w kierunku zeroemisyjności. Kryzys energetyczny, który się pogłębia, pokazuje słabości obecnego systemu, ale i nieuchronność wzrostu cen energii. I nie ma co zakładać, że wkrótce coś drastycznie się tu zmieni, a to nie pozostanie bez wpływu na nastroje społeczne i w konsekwencji politykę.  

- Kryzysów w energetyce będziemy mieli coraz więcej. Przygotowanie się do nich jest kluczowe, bo przy rosnących cenach energii, napędzających ceny żywności i inflację, ryzyko wywrotki transformacyjnej jest wysokie - zauważa Robert Tomaszewski, starszy analityk ds. energetycznych think tanku Polityka Insight. 

Wydaje się, że kryzys energetyczny otworzył oczy wielu decydentom, obserwatorom rynku i analitykom na to, że nie mamy alternatywy dla podstawy systemu energetycznego, która do tej pory bazowała na paliwach kopalnych. W sytuacji, kiedy rozwijając OZE, nie mamy czym zastąpić dyspozycyjnych mocy, jakimi są na przykład elektrownie na paliwa kopalne, atom zyskuje na znaczeniu. Nowa unijna taksonomia zwiększa szanse na to, by można było tę technologię rozwijać w przyszłości, pozyskiwać finansowanie i ubezpieczenie. Nie jest jednak żadnym gwarantem, że tak się stanie

- podkreśla ekspert. W czasie kryzysu energetycznego wzmacnia się impuls poszukiwania w miarę taniego źródła energii. Minusem źródeł odnawialnych jest brak stabilności, ale zapewnić mogłoby ją odpowiednie magazynowanie. To jest kierunek, który wskazują działacze na rzecz środowiska i czystych źródeł energii, ale i wielu ekspertów energetycznych. Jak na razie technologii magazynowania nie mamy dobrze rozwiniętej, jednak gdyby udało się w miarę szybko ją opanować i zapewnić stabilną pracę OZE, zapotrzebowanie na energię z atomu by spadło - uważa Tomaszewski.

- Problem w tym, że my dziś nie jesteśmy w stanie stwierdzić z pewnością, co się wydarzy - czy nastąpi przełom technologiczny w magazynach, czy nie. W tym drugim przypadku wygrane będą państwa posiadające bloki jądrowe. To jest clue tego dylematu, przed którym stoją decydenci i nad którym zastanawiają się eksperci - mówi.  

W przypadku atomu wrogów jest przede wszystkim dwóch: pieniądze i czas. O ile pierwszy problem mogłaby pomóc rozwiązać taksonomia, to w przypadku drugiego jest trudniej. Inwestycje w nowe reaktory jądrowe mają to do siebie, że trwają dłużej i kosztują więcej, niż zakładają projekty i budżety. Także w zachodnich państwach, z rozwiniętym jądrowym sektorem energetyki. 21 grudnia minionego roku Finlandia uruchomiła reaktor w elektrowni jądrowej Olkiluoto - z trzynastoletnim opóźnieniem. 

Polska droga do atomu

Dzień później, 22 grudnia, spółka Polskie Elektrownie Jądrowe podała, że wybrała lokalizację dla pierwszej polskiej elektrowni. Bez większego zaskoczenia została nią okolica Lubiatowa i Kopalina w gminie Choczewo w województwie pomorskim. Tyle że to na razie jeszcze nie oznacza, że to tu na pewno powstaną bloki, a do wbicia pierwszej łopaty na placu budowy bardzo długa droga. Przed PEJ - czyli rządem - jeszcze poważna decyzja wyboru technologii, czyli tego, od kogo i jaki reaktor (lub reaktory) kupimy. Samą elektrownię ktoś musi zbudować, a na to wszystko trzeba znaleźć jeszcze finansowanie.

Zdjęcie ilustracyjneWiemy, gdzie ma powstać elektrownia jądrowa. Jest preferowana lokalizacja

- Z punktu widzenia krajów takich jak Polska kluczowa jest jak najszybsza dywersyfikacja miksu energetycznego. Na tym etapie technologicznym, na którym się znajdujemy, decyzja w sprawie budowy elektrowni jądrowej jest racjonalna, jednak próg wejścia jest bardzo duży, więc może być to niezwykle trudne przedsięwzięcie. Nie chodzi wyłącznie o kwestię finansowania, ale też o zdolność państwa do udźwignięcia tak skomplikowanej inwestycji. Nie mamy przecież odpowiednich kadr czy doświadczenia. Problemy z kończeniem tego typu projektów na czas i zgodnie z budżetem mają nawet zachodnie państwa, z dużym doświadczeniem w energetyce jądrowej. Jeżeli będziemy mieli naprawdę duże szczęście, pierwszą "atomówkę" odpalimy na początku lat 40. XXI wieku - nastawiając się na 2033 rok. To oznacza, że obecne wyzwania i problemy energetyki nie zostaną rozwiązane przez atom - uważa Robert Tomaszewski. 

Na razie, jego zdaniem, "atom jest cały czas częścią polskiej polityki zagranicznej, nie jest natomiast częścią polskiej polityki energetycznej". - Polski rząd od wielu lat traktuje atom jako element budowy relacji z zachodnimi partnerami, ze Stanami Zjednoczonymi czy z Francją, dla których nasz kraj to idealne miejsce do inwestowania i poprawiania sytuacji ich firm. Polska czuje się trochę jak taka panna na wydaniu, tyle że jeśli do pewnego momentu nie zdecyduje się na jakiś wariant, potencjalni partnerzy stracą zainteresowanie - dodaje. 

Rachunki za prąd rosną - i będą rosnąć - ale to nie jest w tym momencie największy problem polskiej energetyki. Grożą nam, zupełnie realnie, braki mocy. Nasz system energetyczny się starzeje, mamy kilkudziesięcioletnie bloki, które zaraz będzie trzeba stopniowo odłączać. W perspektywie dekady - a może nawet wcześniej - energii możemy mieć po prostu za mało. 

Zobacz wideo Piotr Woźny: Przed polską energetyką dekada gigantycznych wyzwań

Robert Tomaszewski zwraca uwagę na jeszcze jedną, kluczową datę. - 1 lipca 2025 roku to będzie krytyczny moment dla polskiego systemu energetycznego. Wtedy ma wygasnąć możliwość wspierania naszych elektrowni węglowych z rynku mocy. To oznacza, że większość naszej floty węglowej, która nie jest sobie w stanie poradzić bez wsparcia państwa, zgodnie z przepisami unijnymi tego wsparcia nie będzie mogła dostawać. Staną się zupełnie nierentowne i trzeba będzie je zamykać. Będziemy pewnie musieli porozumieć się Brukselą w sprawie jakiegoś pomostowego finansowania bloków węglowych, bo alternatywą będzie blackout - mówi. 

Najbardziej czarny scenariusz to libanizacja energetyki - to, co teraz obserwujemy w Libanie. Czyli sytuacja, kiedy instytucje publiczne, małe firmy czy gospodarstwa domowe, które nie będą w stanie pokryć swojego zapotrzebowania na przykład panelami fotowoltaicznymi, zdecydują się kupować generatory diesla, żeby utrzymać stabilność dostaw energii. Ja nie widzę przyszłości w aż tak w czarnych barwach, ale przy bardzo drogiej energii z sieci impuls do tego, żeby samemu generować prąd, będzie coraz większy. I to może pójść w dobrą stronę, jeżeli państwo będzie nadal wspierało na przykład rozwój fotowoltaiki i magazynów energii

- stwierdza. 

Według Marcina Kowalczyka atom może zostać swego rodzaju zwycięzcą kryzysu energetycznego - przynajmniej na jakiś czas. - Trzeba jednocześnie zwrócić uwagę na to, że sama taksonomia ustawia pewne ograniczenia czasowe, określa, do kiedy poszczególne technologie mogą być wykorzystywane. Do tego w tym przypadku gazu mowa jest o instalacjach, które od razu będą przygotowane do wykorzystywania innego rodzaju paliwa, na przykład wodoru. I w dalszej przyszłości być może to wodór okaże się takim docelowym wygranym. Pod warunkiem, że będzie go wystarczająco dużo, a by tak było, trzeba produkować znacznie więcej energii.

Jednak zarówno eksperci do spraw energetyki, jak i stojący za organizacjami środowiskowymi podkreślają, że dla Polski absolutnym priorytetem są teraz inwestycje w odnawialne źródła. Na przykład we wspomnianą fotowoltaikę, której opłacalność dla gospodarstw domowych za chwilę spadnie, po uchwalonych pod koniec roku zmianach w prawie. Konieczne jest odblokowanie możliwości budowy lądowych farm wiatrowych i przyspieszenie stawiania wiatraków na morzu. Do tego pilnie potrzebujemy inwestycji w sieci energetyczne, które są mocno niedoinwestowane i już teraz mają problem, żeby przyjąć wartość dodaną, którą przynoszą prosumenci - czyli ci, którzy jednocześnie odbierają, jak i dostarczają energię do systemu.  

- Dopiero na końcu mamy atom. Uważam, że bez energetyki jądrowej nie jesteśmy w stanie osiągnąć neutralności klimatycznej, ale teraz ta technologia nie jest nam w stanie pomóc - mówi Robert Tomaszewski. 

Więcej o: