Rok 2021 był kolejnym, w którym pozwalaliśmy światu płonąć

Patryk Strzałkowski
Kryzys klimatyczny już tu jest. Na koniec 2021 roku to zdanie możemy wypowiedzieć bez cienia wątpliwości, na podstawie twardych danych, naukowych dowodów i tego, co widać gołym okiem. Rośnie poziom dwutlenku węgla, rośnie temperatura globu i rośnie przepaść - bo inaczej tego nie można nazwać - między pilnością i skalą planetarnego kryzysu a działaniami (nie)podejmowanymi przez ludzi u władzy.
Zobacz wideo Szadkowska: Czy podejmiemy ryzyko poświęcenia planety dla świętości naszego talerza?

"Jesteśmy w drugim roku decydującej dekady. Emisje powinny spadać w bezprecedensowym tempie, a tymczasem obserwujemy drugi największy wzrost w historii. Marnujemy bezcenny czas, udając, że możemy rozwiązać ten kryzys bez traktowania go jak kryzys. Światowi przywódcy wciąż nie dopuszczają tego do siebie" - taką krótką diagnozę globalnej polityki klimatycznej postawiła aktywistka Greta Thunberg. 

Rok 2021 przyniósł kolejne katastrofalne skutki zmian klimatu w różnych częściach świata, a przepaść między koniecznymi a realnie podejmowanymi działaniami powiększa się. 

Był to szósty rok w historii, kiedy straty wywołane przez kataklizmy pogodowe wywołały straty na ponad 100 mld dolarów. Wydarzenia tego roku pokazały dobitnie, że żadna część świata - nawet najbogatsze, najbardziej rozwinięte kraje - nie jest gotowa na zmierzenie się ze skutkami zmian klimatu. A ludzie u władzy albo nie chcą, albo nie są zdolni do działania, zaś najbogatsi najczęściej wolą wydawać majątek na pseudorozwiązania albo na fanaberie, jak loty w kosmos dla zabawy.

Więcej wiadomości znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Klimatyczne kataklizmy

Gdy dziennikarze rozmawiali z mieszkanką zniszczonego w powodzi miasta w Niemczech, kobieta w szoku mówiła, iż nie spodziewała się, że coś takiego może zdarzyć się tutaj. Że deszcz może nieść zniszczenie gdzieś w państwach Afryki, a nie w bogatych regionach na zachodzie Niemiec. Choć to kraje rozwijające są niewspółmiernie narażone na skutki zmian klimatu i już teraz najbardziej cierpią z tego powodu, to przykład powodzi pokazuje, że nawet na zachodzie Europy nie jesteśmy gotowi. Powodzie kosztowały życie 240 osób i spowodowały straty szacowane na 43 mld dolarów.

Na zachodnim wybrzeżu USA rok 2021 był kolejnym rokiem pożarów, a na południu kraju ponownie uderzyły huragany. Ida na przełomie sierpnia i września zabiła niemal sto osób i wywołała straty sięgające 65 mld dolarów. Mieszkańcy północnego zachodu Ameryki Płn zostali uderzeni przez podwójny kataklizm. Latem Kolumbia Brytyjska zmagała się z rekordowymi upałami i - w ich następstwie - pożarami. Cztery miesiące później prowincję na zachodzie Kanady niszczyły powodzie i osuwiska. Według ekspertów pożary mogły przyczynić się do zmian w glebie, powodujących silniejszą erozję i osuwiska.

Nie ma wątpliwości, że nie są to naturalne kataklizmy. Zarówno w przypadku powodzi na zachodzie Europy, jak i fali upałów w Kanadzie badania naukowe pokazały, że te zjawiska były bardziej prawdopodobne przez globalne ocieplenie. Kanadyjskie upały, które zabiły co najmniej 1400 osób, byłyby "praktycznie niemożliwe", gdyby nie wywołane przez człowieka ocieplenie klimatu.

Kataklizmy w bogatych krajach są na szczycie list najbardziej kosztownych m.in. z tego powodu, że niszczą wartą miliardy infrastrukturę. Jednak te w krajach rozwijających się mają często wielokrotnie wyższy "koszt ludzki". Powodzie w Sudanie Południowym - które uderzyły kolejny rok z rzędu - spowodowały wysiedlenie co najmniej 850 tys. ludzi. Wielu z nich jest pozbawionych środków do życia i możliwości uprawy ziemi, przez co grozi im głód. Pogłębia się wielowarstwowy kryzys w regionie jeziora Czad, gdzie mieszają się skutki zmian klimatu, kryzysów gospodarczych i konfliktów zbrojnych. Dawniej wielkie jezioro skurczyło się ponad 90 proc. w ciągu ostatnich 60 lat z powodu zmian klimatu i innej działalności człowieka, skutkując ograniczeniem dostępu do żywności dla mieszkańców.

Rok 2021 nie będzie kolejnym z rekordową temperaturą, jednak ocieplenie klimatu bynajmniej nie zwalnia. Z pewnością będzie on wśród 10 najgorętszych lat w historii pomiarów. Stężenie CO2 kolejny raz osiągnęło rekordowy poziom, a powodowane przez człowieka emisje tego gazu cieplarnianego odbiły po pandemicznej przerwie i niemal wróciły do poziomów sprzed covidowego dołka. Prognozowany jest wzrost zużycia węgla i gazu, choć by zatrzymać zmiany klimatu, powinniśmy je ograniczać.

Niespełnione nadzieje

O ile obserwowane na świecie skutki zmian klimatu zdają się przyspieszać, to walka z nimi postępuje ślamazarnie - o ile w ogóle. Początek roku dawał pewne nadzieje na poprawę. Donalda Trumpa zastąpił w Białym Domu Joe Biden i nowy prezydent USA zapowiadał ambitną politykę klimatyczną. Na świecie pojawiły się szczepionki i wraz z nimi nadzieje m.in. na to, że uda się przeprowadzić przełożony z powodu pandemii szczyt klimatyczny COP26. 

Jednak na koniec roku zostały głównie rozczarowania. Po początkowych dobrych nominacjach i decyzjach administracyjnych prezydenta Bidena, jego najważniejsze plany ugrzęzły w procesie ustawodawczym w Kongresie. Choć Demokraci mają większość w obu izbach, to w Senacie zapewnia ja tylko rozstrzygający głos wiceprezydent Kamali Harris. Wystarczy więc, że jeden z senatorów Demokratów wyłamie się i już nie ma większości. Taki los ma czekać sztandarowy projekt administracji Joe Bidena, "Build Back Better". Senator Joe Manchin ogłosił, że nie poprze ustawy. Polityk, który dorobił się milionów na węglu, sprzeciwia się m.in. programom rozwoju czystej energii. Ta legislacja miała być silnikiem transformacji energetycznej w USA i bez niej spełnienie celów klimatycznych Bidena będzie bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe.

Szczyt COP26 doszedł do skutku, jednak skutki jego ustaleń były więcej niż rozczarowaniem dla obserwujących i uczestniczących w nim aktywistek i aktywistów z całego świata. Udało się tam rozwiązać niektóre sporne kwestie w globalnej polityce klimatycznej i negocjatorzy mówią o postępie. Jednak mimo postępu świat wciąż nie jest na ścieżce zatrzymania zmian klimatu. Plany klimatyczne ustalone przed i na COP26 nie pozwoliłyby nam zatrzymać zmian klimatu na umiarkowanie bezpiecznym poziomie 1,5 stopnia Celsjusza - o ile zostałyby zrealizowane. A realizacja nawet tych niedostatecznych planów wcale nie jest oczywista.

Na tle tego nieźle wypada Unia Europejska, która pracuje nad konkretami mającymi pozwolić osiągnąć cele klimatyczne wspólnoty - tzw. pakietem Fit for 55. Ma urzeczywistnić plan ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o 55 proc. do końca tej dekady. 

Na te konkretne działania mamy coraz mniej czasu i nie bez powodu Greta Thunberg mówi o "kluczowej dekadzie". Potwierdza to opublikowana w tym roku pierwsza z trzech części nowego raportu ONZ-owskiego panelu naukowców ds. zmian klimatu (IPCC). Pokazuje on, że bez drastycznego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do 2030 roku zupełnie stracimy szanse na zatrzymanie wzrostu temperatury na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Ten poziom bezpieczeństwa możemy przekroczyć już w ciągu najbliższych 20 lat. Pozostałe dwie części oraz podsumowanie całego raportu ukażą się w 2022 roku, dając nam jeszcze lepszy obraz wyzwania klimatycznego.

Polska papierowa polityka klimatyczna

Polska kończy rok 2021 w sprawach klimatu fatalnie. Wśród nielicznych pozytywów można wymienić pewien postęp na drodze do rozwoju energetyki jądrowej i wiatraków na morzu. Jednak rozwój energii wiatrowej na lądzie dalej jest zahamowany przez fatalne przepisy wprowadzone na początku rządów PiS (zasada 10 h), a zmiany dla prosumentów mogą w podobny sposób zaszkodzić rozkwitającej branży fotowoltaicznej.

Na papierze pojawiło się kilka teoretycznie ważnych decyzji - jednak w rzeczywistości ich znaczenie jest wątpliwe. Na początku roku rząd wreszcie przyjął i opublikował Politykę energetyczną Polski do 2040 r. (PEP2040). To rządowy dokumenty zawierający strategiczny plan rozwoju energetyki i transformacji energetycznej koniecznej do walki ze zmianami klimatu. Teoretycznie - jeden z ważniejszych dokumentów dla naszej transformacji energetycznej. Jednak, jak pisaliśmy, jest mało ambitny, pełny założeń nieaktualnych już w momencie publikacji i punktów budzących wątpliwości ekspertów. Dość powiedzieć, że plan zakłada, że uprawnienia do emisji CO2 w europejskim systemie handlu emisjami osiągną cenę 54 euro w 2030 roku (i to w scenariuszu "wysokich cen"). Tymczasem już w tym roku ceny dobiły do blisko 90 euro. Zakłada też uzależnienie polskiej energetyki od gazu - co, biorąc pod uwagę obecny kryzys i rekordowe ceny tego paliwa - nie wróży dobrze na przyszłość (nie wspominając nawet o nijakich korzyściach dla klimatu).

Kolejnym oderwanym od rzeczywistości dokumentem jest tzw. umowa społeczna rządu z górnikami, a szczególnie wyznaczona w niej data końca wydobycia węgla w Polsce - rok 2049. Według ekspertów umowa to próba kupienia przez rząd pozornego spokoju kosztem klimatu, społeczeństwa i samych pracowników sektora. Wciąż jest zresztą możliwe, że Komisja Europejska nie zgodzi się na takie warunki. A niezależnie od tego stan polskiej energetyki i cała gama innych czynników wskazują, że twierdzenie, iż przy węglu zostaniemy do połowy wieku, to mydlenie oczu.

Być może "najlepszym" symbolem braku transformacji energetycznej i wynikających z tego konsekwencji jest sprawa Turowa. Trwający od dawna spór o kopalnię z sąsiadami wszedł na nowym poziom, gdy w tym roku Trybunał Sprawiedliwości UE polecił Polsce wstrzymać prace kopalni do czasu rozstrzygnięcia sporu. Gdy Polska tego nie zrobiła, TSUE nałożył karę - 500 tys. euro dziennie. Według stanu na 31 grudnia Polska musi zapłacić już 51,5 mln euro, czyli 237 mln złotych kary. Tymczasem początkowej żądania strony Czeskiej (m.in. budowa studni) opiewały na 170 mln zł.

Te koszty to i tak niewielka kwota w porównaniu z 1,2 mld złotych, które mogłoby trafić do Bogatyni i Zgorzelca z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji - ale nie trafią bez planu odejścia od węgla do 2030 roku. Mamy więc Polską "transformację" w pigułce - trwając przy węglu, niszczymy klimat, szkodzimy sąsiadom, a wszystko to i tak jest skrajnie nieopłacalne. 

Tymczasem także u nas wyraźnie widoczne są skutki zmian klimatu. Na szczęście uniknęliśmy katastrof takich jak te np. na zachodzie Europy. Jednak lato przyniosło bardzo niespokojną pogodę, szczególnie gwałtowne - nieraz rekordowe - ulewy. 

Spójrzmy w górę

Na koniec roku hitem filmowym stała się produkcja w całości poświęcona kryzysowi klimatycznemu, gdzie metaforą dla niego jest grożąca Ziemi kometa. Choć oceny krytyków są różne, to naukowcy chwalą film "Nie patrz w górę" jako dokładne przedstawienie tego, z czym się zmagają. Warto jednak mieć nadzieję, że w przeciwieństwie do filmowego świata w końcu spojrzymy w górę i zatrzymamy katastrofę.

Jak pisał w połowie tego roku dziennikarz Ezra Klein: "Byłoby to dziwne, gdybyśmy po prostu pozwolili światu spłonąć".

Więcej o: