Po dwóch latach katastrof świat znów będzie debatować o klimacie. Oczekiwania? Ogromne

Patryk Strzałkowski
Pierwsze dwa tygodnie listopada będą szczególnie ważnym momentem dla klimatu - a więc i dla nas wszystkich. W Glasgow zbiera się szczyt klimatyczny COP26. Dyplomacja klimatyczna wraca na swoje tory po przerwie wywołanej pandemią. Oczekiwania wobec szczytu są ogromne, zaś szanse na spełnienie ich wszystkich - niewielkie. Co wcale jednak nie znaczy, że Porozumienie paryskie ws. klimatu nie działa.
Zobacz wideo Czy przejście na OZE jest dla nas opłacalne?

Szczytów, spotkań, negocjacji i raportów na związanych z kryzysem klimatycznym jest wiele i bez pilnego ich śledzenia - łatwo się pogubić. Jednak przed nami ten szczyt klimatyczny, najważniejsze doroczne spotkanie ponad 190 państw świata, na którym radzą, jak walczyć z globalnym ociepleniem. To część globalnego procesu trwającego od kilku dekad.

Na jednym z takich szczytów - COP21 w 2015 roku - uchwalono Porozumienie paryskie, które jest podstawą globalnych działań na rzecz uniknięcia katastrofy klimatycznej. Za kilka tygodni, w ostatni dzień października, w Glasgow rozpocznie się szczyt COP26. Przez niektórych opisywane jest jako "jedno z najważniejszych spotkań dyplomatycznych w historii". Skąd taka waga i tak duże oczekiwania, biorąc pod uwagę, że szczyty COP odbywają się regularnie? Powodów jest kilka - i częściowo nie są one związane z tym, co rzeczywiście jest negocjowane przez delegacje państw świata.

Jednak poza tym, co jest przedmiotem negocjacji, jest jeszcze zewnętrzny kontekst polityki klimatycznej - i ten jest pilny jak nigdy. Z jednej strony dwa lata od ostatniego szczytu klimatycznego przyniosły szereg powiązanych z globalnym ociepleniem katastrof: rekordowych pożarów, powodzi, huraganów, fal upałów. Do tego nauka - w tym najnowszy raport ONZ-owskiego panelu naukowców - mówi nam jeszcze więcej i tym, jak pilna jest sytuacja. Z drugiej strony nowe analizy pokazują, że obecne plany klimatyczne nawet nie zbliżają nas do celu, a nadzieje na "zieloną odbudowę" po pandemicznym kryzysie mogą okazać się płonne. 

Dlaczego ten COP jest tak ważny?

Szczyt klimatyczny Narodów Zjednoczonych to tak naprawdę kilka szczytów w jednym. Są one częścią procesów, zapoczątkowanych przez najważniejsze międzynarodowe traktaty dotyczące klimatu: Ramową konwencję ONZ w sprawie zmian klimatu, Protokół z Kioto oraz Porozumienie paryskie z 2015 roku. 

To ostatnie jest obecnie najważniejszym międzynarodowym dokumentem mówiącym o tym, co świat chce zrobić wobec kryzysu klimatycznego. W skrócie - praktycznie wszystkie kraje zgodziły się, że musimy zatrzymać globalne ocieplenie znacznie poniżej 2 stopni Celsjusza, a najlepiej na poziomie 1,5 stopnia. Poza tym musimy przystosowywać się do zmian, które już zaszły, a do tego kraje bogatsze mają obowiązek pomóc finansowy tym uboższym w walce ze zmianami klimatu.

Jednak po pierwsze, żadna z tych rzeczy nie jest prosta, a ich szczegóły i wykonanie są przedmiotem kolejnych negocjacji, w tym tych najważniejszych na szczytach COP. W 2018 roku na COP24 przyjęto obszerny dokument, który zawiera - można powiedzieć - 'przepisy wprowadzające' Porozumienia paryskiego. Nie udało się jednak dogadać w kilku skomplikowanych i kontrowersyjnych kwestiach, a kolejny COP25 w 2019 w Madrycie nie przyniósł na tym polu sukcesu. I tym sposobem docieramy do COP26 w Wielkiej Brytanii w roku 2020... który nie odbył się z powodu pandemii w pierwotnym terminie. I to właśnie pierwszy z powodów, dla którego budzi tak duże oczekiwania. 

- W ubiegłym roku szczyt się nie odbył. To oznacza, że od szczyt COP w Madrycie w 2019 roku - który był, delikatnie mówiąc, porażką - czekaliśmy aż dwa lata. W związku z tym rosną oczekiwania co do wyników szczytu - mówi Marcin Kowalczyk, kierownik Zespołu Klimatycznego w WWF Polska i ekspert Koalicji Klimatycznej. Kowalczyk przez 14 lat zajmował się sprawami energii i klimatu w Ministerstwie Finansów, był członkiem polskiej delegacji na szczyty klimatyczne i m.in. udział w negocjowaniu Porozumienia Paryskiego oraz Pakietu z Katowic. 

Po drugie, przed COP26 miały zostać przedstawione nowe zobowiązania stron dot. redukcji emisji, czyli tak zwane NDCs. Większość państw to zrobiła. Jednak raport o przedstawionych dotychczas NDC pokazuje, że te zobowiązania są wciąż niewystarczające do zatrzymania globalnego ocieplenia poniżej 1.5 stopnia Celsjusza

- powiedział Kowalczyk. "Niewystarczające" jest tu łagodnym określeniem - aby mieć szanse na wypełnienie celu Porozumienia paryskiego, musimy obniżyć globalne emisje gazów cieplarnianych o 45 proc. do 2030 roku. Zaś obecne plany państw-stron Porozumienia w sumie przełożyłyby się na... wzrost poziomu emisji o 16 proc. Teoretycznie czas na przedstawianie tych planów jest przed szczytem. Ale - podkreślił ekspert - będą oczekiwania, w szczególności ze strony społeczeństwa obywatelskiego, żeby także na samym szczycie pojawiły się dodatkowe deklaracje, dodatkowe zobowiązania redukcji emisji. 

Wielcy obecni i nieobecni

Znaczącym aspektem jest to, kto pojawi się na szczycie. W negocjacjach technicznych szczegółów biorą udział zespoły ekspertów, negocjatorów poszczególnych rządów. Premierzy czy prezydenci nie są do tego, teoretycznie, potrzebni. Jednak ich obecność mówi wiele zarówno o randze szczytu (a gospodarzom na pewno zależy, by była jak najwyższa) i może przełożyć się na jego sukces.

Jak wyjaśnił Kowalczyk, Brytyjczycy "stosują na tym szczycie pewien manewr, podobny do tego, który zastosowano na COP-ach kilka razy w przeszłości: zaprosili na szczyt szefów państw i rządów". - Pojawią się oni na początku szczytu i mają dać pewien impuls polityczny. Także na szczycie w 2015 roku, gdy podpisano Porozumienie paryskie, pojawili się liderzy - powiedział. 

- Co to da zależy oczywiście od tego, którzy szefowie państw i rządów przyjadą oraz co przedstawią. Na razie nie wiadomo, czy pojawi się prezydent Joe Biden, niemal na pewno nie będzie chińskiego przywódcy Xi Jinpinga. Ale można spodziewać się wielu innych przywódców - dodał.

Pytanie za 100 mld dolarów

Po spotkaniach wysokiego szczebla z udziałem liderów zaczną się właściwe negocjacje. Te potrwają do 12 listopada i - zauważył Kowalczyk - do najpewniej jak zwykle większość decyzji zostanie podjęta ostatniej nocy szczytu, lub nawet po jego formalnym terminie zakończenia. Tak było choćby w Katowicach. 

- Negocjacje będą dotyczyć bardzo formalnych, technicznych kwestii, których nie udało się zakończyć na szczycie w Katowicach. Chodzi o zasady światowego handlu emisjami i art. 6 Porozumienia paryskiego. To coś, co jest bardzo trudne do zamknięcia. Decyzje podejmowane są konsensusem, w Katowicach zablokowało to jedno państwo - Brazylia. Na kolejnym szczycie w Madrycie więcej państw miało swoje wątpliwości - powiedział eksperci WWF. 

Kolejny bardzo ważny aspekt dotyczy zobowiązań finansowych ze strony państw rozwiniętych. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, począwszy od 2020 roku, kraje rozwinięte miały zapewnić państwom rozwijającym się 100 miliardów dolarów rocznie. W latach poprzedzających (ostatnie pełne dane mamy za rok 2018) nawet według oficjalnych informacji brakowało do tego dużo - kwota ta wyniosła niespełna 60 mld. Co więcej, według ekspertów i tak jest ona nawet kilkukrotnie zawyżona - m.in. dlatego, że w zdecydowanej większości (ponad 70 proc.) nie są to granty, tylko pożyczki. Według organizacji Oxfam realna kwota po odliczeniu kredytów, spłaty odsetek i innych form "kreatywnej księgowości", to tylko ok. 20 mld, a więc jedynie jedna piąta zobowiązania. Uboższe państwa domagają się zrealizowania obietnicy i podkreślają, że zapewniania o przekazaniu środków w przyszłości nie są już wiarygodne. Nie wiadomo jednak, czy mogą w tej chwili liczyć na choćby deklaracje wywiązania się ze zobowiązań. 

- Pierwsze pytanie brzmi, czy takie dodatkowe deklaracje w ogóle się pojawią. Jeśli już są one składane, to często dzieje się to podczas spotkań wysokiego szczebla. I te kwestie finansowe mogą wpłynąć na atmosferę dalszej części szczytu i negocjacji - zwrócił uwagę Kowalczyk. 

Co na COP jest sukcesem?

Szczyty COP to ogromne wydarzenie i przedsięwzięcie - także w kwestii czysto organizacyjnej. W tym roku jest to jeszcze trudniejsze z powodu pandemii. Prawie 200 oficjalnych delegacji, do tego przywódcy, strona społeczna, media, naukowcy. To okazja do składania deklaracji, okazja do mówienia o klimacie, oraz oczywiście same negocjacje. W tym wszystkim wcale nie tak łatwo stwierdzić, czy szczyt jest porażką czy sukcesem. 

- Na pewno organizatorzy będą chcieli zwrócić uwagę na fakt tego, że pojawili się liderzy i złożyli pewne deklaracje na rozpoczęciu COP26, a dalsza część zostanie przedstawiona jako techniczne negocjacje - powiedział Kowalczyk. Negocjacje zapowiadają się na niezbyt łatwe, a brak ambicji i obietnic finansowych ze strony najbogatszych państw mogą pogorszyć atmosferę.

- Obawiam się, że może się to skończyć inaczej, niż wyobrażają to sobie Brytyjczycy. Są sygnały, że przygotowują się już do ewentualnej klęski negocjacji i obwinienia za to administracji szczytu, a nie polityków - powiedział Kowalczyk. 

Z drugiej strony, choć szczyt ma bardzo duże znaczenie, to ani porażka - ani sukces - nie jest ostateczny, bo proces polityki klimatycznej i sama walka z globalnym ociepleniem toczą się stale. Jak stwierdził ekspert WWF, nie powinniśmy spodziewać się przełomu:

To, że wokół szczytu narosła taka bańka oczekiwań, może być problemem. Nie jest tak, że ten COP przyniesie jakiś istotny przełom i wydaje mi się, że trzeba te oczekiwania studzić

- Ten proces paryski zawsze będzie toczył się w bardzo powolnym tempie. Jeśli mają nastąpić jakieś istotne zmiany, to muszą one nastąpić poza nim - dodał.

Z czym Polska jedzie na COP?

Polska była gospodarzem szczytów klimatycznych aż trzy razy, ostatnio w 2018 roku. Teraz jednak eksperci nie spodziewają się, żeby nasz kraj odgrywał znaczącą rolę. Nie wiadomo jeszcze, kto pojedzie na COP - czy wybierze się tam premier lub prezydent, ani nawet czy Michał Kurtyka będzie jeszcze wtedy ministrem klimatu i środowiska (jest on wymieniany jako jedna z osób, które mają pożegnać się z rządem przy zapowiadanej rekonstrukcji). 

Kowalczyk nie spodziewa się ze strony polskich władz ani znaczących deklaracji, ani osobnych inicjatyw. 

- Polska ma swój wkład w unijne zobowiązania finansowe, a UE w połowie września ogłosiła dodatkowe cztery miliardy euro pomocy na walkę ze zmianami klimatu w krajach najuboższych. Czy poza tym sama Polska zgłosi chęć przekazania dodatkowych środków dla państw rozwijających się? Moim zdaniem nie - powiedział i dodał:

- Nie sądzę, aby rząd przed szczytem zadeklarował też datę dojścia Polski do neutralności klimatycznej. Jedyne stanowisko w tej sprawie mówi o tym, że neutralność klimatyczną do 2050 roku zadeklarowała Unia Europejska i my realizujemy ten cel jako członek UE. Innych inicjatyw czy deklaracji ze strony Polski także się nie spodziewam. 

Więcej o: