Longyearbyen to najdalej wysunięte na północ miasto na świecie. Wprawdzie są jeszcze niewielkie, zamieszkałe osady lub pojedyncze domostwa, ale wśród tych z populacją powyżej 1000 osób, to Longyearbyen (około 2400 mieszkańców) znajduje się najbliżej bieguna północnego.
Wyprawa na Spitsbergen Maria Mazurek
Położone jest na 78. stopniu szerokości geograficznej północnej, to już tzw. wysoka Arktyka. Mimo tego jest tam cieplej niż mogłyby - z racji umiejscowienia na mapie - być. To zasługa Prądu Północnoatlantyckiego, przedłużenia Golfsztromu, który niesie w tamten rejon ciepłe wody, zresztą ogrzewa też niżej położone tereny Europy. W ostatnich latach Longyearbyen i cały archipelag ogrzewa się też z zupełnie innego powodu - działalności człowieka powodującej gwałtowne zmiany klimatyczne. To najszybciej ocieplające się miasto na świecie.
Średnia dzienna temperatura jest tu poniżej zera przez osiem miesięcy roku. Ale jednocześnie te średnie rosną, zdarzają się też prawdziwe fale upałów. Latem ubiegłego roku w Longyearbyen zanotowano rekordowe 21,7 stopnia Celsjusza na plusie, po ponad 100 miesiącach temperatur wyższych od przeciętnych.
W najnowszym, szóstym raporcie IPCC (Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu - ciała podległego ONZ) można przeczytać, że Arktyka jako całość w ostatnich 50 latach ocieplała się ponad dwa razy szybciej niż Ziemia ogółem. A sam Svalbard ociepla się jeszcze mocniej.
Na zlecenie Norweskiej Rady Środowiska powstał raport dotyczący klimatu archipelagu. Opublikowano go na początku 2019 roku i zaprezentowano mieszkańcom Longyearbyen na specjalnym spotkaniu (raport opierał się o piątą odsłonę oceny IPCC, ale ta najnowsza nie jest wcale bardziej pozytywna). Z dokumentu wynika, że od 1971 do 2017 roku średnia temperatura na Svalbardzie wzrosła o 4 stopnie Celsjusza. W tym samym czasie globalna średnia temperatura zwiększyła się o 0,87 stopnia. Ten arktyczny rejon ociepla się więc pięć razy szybciej niż cała planeta. Trend silniejszy jest zimą - średnia temperatura dla tej pory roku wzrosła w ciągu 50 lat aż o 7 stopni.
Wyprawa na Spitsbergen. Na zdjęciu Longeyarbyen widziane z dzielnicy Nybyen Maria Mazurek
Jeśli nic się nie zmieni (scenariusz "business as usual", zakładający wysokie emisje), średnia roczna temperatura na Svalbardzie w latach 1971-2100 będzie od 7 blisko 10 stopni wyższa niż w latach 1971-2000. W scenariuszu średnich emisji ten wzrost ma sięgnąć 6-7 stopni, a w najbardziej pozytywnej wersji z niskimi emisjami i drastycznymi ich cięciami od 2020 roku około 4 stopni Celsjusza (pamiętajmy, raport został opublikowany na początku 2019 roku, emisje po wybuchu pandemii rok później rzeczywiście spadły, ale był to krótkotrwały efekt, nie związany z polityką klimatyczną).
Longyearbyen, Spitsbergen, archipelag Svalbard. Fot. Maria Mazurek
Co to wszystko oznacza? W scenariuszach wysokich i średnich emisji prognozowany jest istotny wzrost opadów (o około 45 proc.). Objawiać się będzie przede wszystkim opadami deszczu (także zimą), nie śniegu, potrzebnego svalbardzkim lodowcom do odrabiania letnich strat masy. Ulewy mogą być częstsze i bardziej intensywne. Zwiększy się erozja, różnego rodzaju lawiny i osunięcia ziemi staną się bardziej prawdopodobne. Górna warstwa wieloletniej zmarzliny w rejonach nadmorskich i niżej położonych według przewidywań zupełnie się rozmrozi, co zwiększy erozję. Już teraz jest to najcieplejsza zmarzlina na tej szerokości geograficznej. Od 2009 roku, na głębokości 10 metrów, temperatura wiecznej zmarzliny rosła w tempie 0,06-0,15 stopnia rocznie. Liczba dni z pokrywą śnieżną na lądowych obszarach Svalbardu w latach 1958-2017 zmniejszyła się o około 20 dni i w przyszłości sezon śnieżny nadal się ma skracać. Wreszcie, powierzchnia lodowców, które teraz zajmują 60 proc. Spitsbergenu, największej wyspy archipelagu (i jedynej zamieszkanej), będzie w tym stuleciu nadal istotnie się zmniejszać, tak jak spadać będzie ich bilans masy netto, czyli uwzględniający nie tylko letnie topnienie, ale i zimowe przyrastanie, o ile ono występuje. Woda z topniejących lodowców będzie wpływać na wzrost ogólnego poziomu morza (choć, co może wydać się zaskakujące, wokół samego Svalbardu ten poziom się obniży - odchudzone lodowce będą mniej "wciskać" wyspy, które się lekko uniosą, mniejsza masa lodowa oznacza też zmniejszoną grawitację).
Lodowiec Sven na Spitsbergenie, który badają naukowcy z UAM Fot. Maria Mazurek
Te wszystkie zmiany na bieżąco obserwują naukowcy, których pracy miałam niedawno okazję przyglądać się na Spitsbergenie. Dzięki uprzejmości Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza z Poznania przez blisko dwa tygodnie wraz z niewielką grupą naukowców gościłam w stacji polarnej UAM, położonej w środkowej części wyspy, w Zatoce Petunii. Eksperci m.in. mierzą poziom temperatury i wilgotności powietrza i gruntu, badają arktyczne rośliny (pisała o tym w ramach naszego wspólnego projektu "Klimat z bliska" Agata Buchwał) i maleńkie zwierzęta (o "kosmicznych" niesporczakach opowiadał nam Łukasz Kaczmarek), a także sprawdzają, w jakim tempie topią się lodowce (artykuł na ten temat, którego współautorem był Jakub Małecki z UAM, został zacytowany w najnowszym raporcie IPCC). W każdym z tych aspektów widać wpływ globalnego ocieplenia. Wpływ, który mieszkańcy Spitsbergenu już odczuwają.
Spitsbergen, archipelag Svalbard, lodowiec Nordenskjolda, jeden z największych na wyspie. Fot. Maria Mazurek
Przede wszystkim, trudno nie zauważyć topniejącego lodu. Od uczestników wyprawy, którzy odwiedzali ten rejon już kilkanaście razy, ale także od lokalnych przewodników słyszałam opowieści o tym, że zatoki i fiordy nie zamarzają tak jak kiedyś. To ma wpływ na transport, bo do niektórych miejsc na przykład wiosną nie można się już wybrać skuterem śnieżnym (wiosna to tam wciąż czas mrozu i śniegu), co oczywiście otwiera też z drugiej strony możliwości dłuższego przemieszczania się statkami i łodziami. Na Spitsbergenie skuter śnieżny i łódź to w zasadzie jedyne środki transportu, bo choć w Longyearbyen są samochody i 40 km dróg, to połączeń drogowych między poszczególnymi osadami nie ma, a po tundrze jeździć nimi nie można (i nie byłoby to rozsądne, zważywszy na ogromną ilość kamieni, które rośliny lekko tylko przykrywają).
Arktyczna tundra w okolicach stacji polarnej UAM na Spitsbergenie. Fot. Maria Mazurek
Wspomniane w prognozach norweskiego raportu lawiny dotykają mieszkańców już teraz. Najtragiczniejsza w historii miasta miała miejsce w grudniu 2015 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Na Longyearbyen i otaczające je wzgórza spadł intensywny deszcz, tworząc zamarzniętą warstwę, którą potem przykrył luźno śnieg. Te niepowiązane z podłożem masy ruszyły na miasto w nocy, niszcząc kilkanaście domów i grzebiąc ludzi. Zginęły dwie osoby, 40-letni nauczyciel i dwuletnie dziecko, a osiem osób zostało rannych. Dla tak małej społeczności, w której wszyscy się znają, to był cios. Od tamtego momentu Longyearbyen zmienia się, by choć trochę przystosować się do takich zjawisk. Władze norweskie wydają spore pieniądze i budują nowe domy, do których przenieść się mają mieszkańcy najbardziej zagrożonych lawinami osiedli. Na wzgórzach instalowane są specjalne bariery przeciwlawinowe - takie prace trwały właśnie, kiedy byłam na miejscu, nad Longyear unosił się dźwięk startującego co chwilę śmigłowca, transportującego wysoko w górę elementy instalacji.
Longyearbyen, Spitsbergen, archipelag Svalbard. Trwa budowa zapór przeciwlawinowych. Fot. Maria Mazurek
Z topniejących lodowców płynie dolinami więcej wody, a rozmarzająca coraz głębiej wieczna zmarzlina zagraża budowlom. Znajdujący się nieopodal miasta Globalny Bank Nasion, zwany "Skarbcem Zagłady" powstał po to, by przechowywać w bezpieczny sposób nasiona potrzebnych ludziom roślin na wypadek ewentualnej światowej katastrofy. Bank wybudowano w zboczu góry, w wiecznej zmarzlinie. W 2017 roku woda z topniejącej zmarzliny zalała korytarz wejściowy. Nasionom nic się nie stało, ale budynek musiał przejść kosztowną przebudowę.
Mieszkańcy Longyearbyen i całego Spitsbergenu nie mają wyjścia, muszą dostosowywać się do zachodzących w szybkim tempie zmian. A ponure prognozy zakładają, że to wcale nie koniec. To wszystko pokazuje, z czym będą musieli się mierzyć ludzie z innych części świata, w miarę postępowania globalnego ocieplenia.
Zmiany klimatu dotykają także lokalną przyrodę i zwierzęta. W tym króla Arktyki - niedźwiedzia polarnego, który na jest jednym z głównych magnesów przyciągających turystów na Spitsbergen. Człowiek, napędzając zmiany klimatu, także mocno przekształca naturalne środowisko Arktyki. Niedźwiedzie to ssaki morskie, polują na lodzie - bo w wodach pokrytych lodem żyją foki. Niedźwiedzie są więc od lodu mocno uzależnione, szczególnie w miesiącach wiosennych i wczesnoletnich, kiedy pojawiają się młode foki. Jeśli sezon topnienia lodu zaczyna się coraz wcześniej (a tak się dzieje), niedźwiedziom coraz trudniej jest zdobyć pożywienie.
Jako stworzenia ciekawskie, szukają jedzenia także poza morzem. Ta ciekawskość pozwala im przystosować się do zmieniających się warunków, niedźwiedzie na Svalbardzie były widziane podczas pożywiania się reniferami (co wcześniej było rzadkością), ptakami i ich jajami, a nawet wodorostami. Zmiany klimatu jak na razie nie sprawiają, że niedźwiedzie polarne głodują, ich populacja jest w dobrym stanie. Globalne ocieplenie ma jednak inne konsekwencje. To, że morskiego lodu jest coraz mniej, sprawia, że żyjące w granicach Svalbardu zwierzęta coraz rzadziej są w stanie wyprawiać się w inne rejony - musiałyby przepłynąć zbyt długie dystanse.
Niedźwiedzie polarna - matka z dwójką młodych - przy stacji polarnej UAM w Zatoce Petunii (Petuniabukta) na Spitsbergenie. Fot. Maria Mazurek
"Nigdzie w zasięgu występowania niedźwiedzi polarnych nie odnotowano szybszej utraty lodu morskiego, spowodowanej zmianami klimatu, niż w rejonie Morza Barentsa" - piszą naukowcy w opracowaniu "Liczba i rozmieszczenie niedźwiedzi polarnych w zachodnim Morzu Barentsa" (Jon Aars i inni, 2017 r.). Zauważają, że sezon letni, czyli okres od momentu sezonowego topnienia lodu do początku jego jesiennego odbudowywania, wydłużył się o około 20 tygodni w latach 1979-2013. Ich zdaniem w następnych dekadach to właśnie niedźwiedzie polarne z obszaru Morza Barentsa będą najbardziej zagrożone utratą siedlisk ze wszystkich zwierząt występujących w innych polarnych populacjach. Możliwe, że tylko kwestią czasu jest, kiedy wzrost svalbardzkiej populacji zostanie zahamowany przez negatywne skutki zmian klimatu.
"Myślę, że za 50 lat niedźwiedzie polarne można będzie zobaczyć głównie w północnej Kanadzie i Grenlandii, na zachód od basenu polarnego, na obszarze, który często nazywa się 'miejscem ostatniego lodu'" - mówił w niedawnym wywiadzie opublikowanym przez Norweski Instytut Polarny Dag Vongraven z Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN). Lód na tym obszarze - Morzu Wandela - według przewidywań naukowców stopi się później niż w innych częściach Arktyki. Niemniej pojawiły się badania, które wskazują, że w zeszłym roku topnienie lodu na Morzu Wandela było rekordowe.
Wielu zdziwić może, że w tym wciąż czystym arktycznym środowisku wciąż wydobywa się węgiel - ten sam, którego spalanie przyspiesza zmiany klimatu. Tak naprawdę historia Svalbardu oparta jest na poszukiwaniu i pozyskiwaniu różnego rodzaju surowców. Najpierw był to wielorybi tłuszcz, który przyciągał ludzi od XVII wieku (ten pęd spowodował niemal zupełne wybicie okolicznej populacji wieloryba grenlandzkiego), potem polowania na zwierzęce skóry, dla których pojawiali się tam traperzy. Wreszcie, na początku XX wieku, pojawiła się gorączka surowców kopalnych. Svalbard był wtedy wciąż ziemią niczyją, a międzynarodowy traktat z 1920 roku, który przyznał ten obszar Norwegii, stanowił, że każde z państw-sygnatariuszy dokumentu ma prawo prowadzić tam wydobycie i działalność naukową.
Pozostałości po działaniach poszukiwawczych surowców prowadzonych przez Rosjan. Spitsbergen, okolice stacji polarnej UAM. Fot. Maria Mazurek
Na największej wyspie archipelagu, Spitsbergenie, szukano niemal wszystkiego: złota, marmuru, fosforytów, żelaza, miedzi, ropy naftowej i gazu ziemnego oraz węgla. Ostatecznie tylko ten ostatni okazał się opłacalny ekonomicznie. Na Spitsbergenie wyrosły kopalnie węgla, a wokół nich osady. Taki był początek Longyearbyen - powstało jako prywatne miasto firmy wydobywczej z USA zbudowane przy kopalni, a także innego, mniejszego miasta na wyspie, Barentsburga, który założyli Holendrzy, a potem przejęli Rosjanie.
Longyearbyen, Spitsbergen, archipelag Svalbard. Widoczne drewniane pozostałości po systemie transportującym węgiel z dawnej kopalni. Fot. Maria Mazurek
Kopalnianych osad było więcej, ale dziś już tylko w tych dwóch wydobywa się węgiel. W Longyearbyen działa jedna z kilku okolicznych kopalni, wydobywająca głównie na potrzeby lokalne. Być może już niedługo i ona może zostać zamknięta. Władze Norwegii do przyszłego roku chcą wypracować plan zastąpienia starzejącej się, generującej wysokie koszty utrzymania lokalnej elektrowni. Jej wiek rodzi obawy o bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej, które w miejscu tak odseparowanym jak Svalbard mają dodatkową wagę.
Longyearbyen, Spitsbergen, archipelag Svalbard. Widoczne drewniane pozostałości po systemie transportującym węgiel z dawnej kopalni. Fot. Maria Mazurek
Nie wiadomo, co powstanie w zamian i na jakim źródle energii będzie się opierać. Norwegowie chcą ograniczyć wykorzystanie paliw kopalnych, jednak w Longyearbyen oparcie się wyłącznie na odnawialnych źródłach będzie trudne. Węgiel jednak jest już teraz nieopłacalny, jego produkcja w Longyearbyen to około 100 tysięcy ton rocznie - w 2007 roku były to około 4 miliony ton. Do tego pokłady są coraz bliższe wyczerpania. Jakby tego było mało, zakłócenia powodują zmiany klimatu. Latem ubiegłego roku, podczas rekordowej fali upałów, woda z topniejącego lodowca zalała kopalnię i produkcja musiała zostać wstrzymana na kilka miesięcy.
Dziś Spitsbergen stawia - obok turystyki - na naukę. Na wyspie wiele państw ma swoje naukowe bazy polarne - w tym Polacy (aż pięć, jedną całoroczną w Hornsund, którą opiekuje się PAN i cztery mniejsze, uczelniane, w tym należącą do UAM, na której gościłam - najbardziej wysuniętą na północ polską placówkę badawczą). Naukowcy prowadzą badania, które m.in. pozwalają lepiej zrozumieć zmiany klimatu i ich konsekwencje.